Pierwsi uchodźcy z Ukrainy już w Świebodzicach: - Nie uciekałyśmy ze strachu, chciałyśmy ratować życie naszych dzieci

czwartek, 3.3.2022 13:08 4359 1

Olga i Katerina z córkami i synem to jedni z pierwszych uchodźców, którzy przyjechali do Świebodzic. Pani Svitlana od lat pracuje w Polsce. W ściągnięcie rodziny z terenu wojny zaangażował się jej mąż, Zygmunt. Przyjeżdżają też przyjaciele i znajomi mieszkańców miasta, gminy i powiatu. Każdy znajduje opiekę i pomoc.

 

25 godzin podroży, 12 kilometrów pieszo

Rodzina pochodzi z miejscowości oddalonej 60 km od Kijowa. Pani Olga i Katerina opuściły swoje domy, gdy rozpoczęło się bombardowanie Kijowa.

- Córki z czworgiem wnuków jechały 25 godzin z Kijowa do polskiej granicy. Podroż trwała bardzo długo, ponieważ musieli jechać okrężną drogą, bo wojska rosyjskie zaczęły bombardować miasto. Nie chciały wyjeżdżać. Uciekli w ostatniej chwili, wtedy kiedy faktycznie sytuacja stała się bardzo niebezpieczna - mówi pani Svitlana, mama Olgi i Kateriny.

Bus, który przetransportował rodzinę pani Svitlany z obszaru objętego wojną zatrzymał się w odległości 12 km od polskiej granicy.

- Byłyśmy przerażone, ale nie okazywałyśmy tego, aby nie straszyć dzieci. Przyjechaliśmy ośmioosobowym busem, w którym podróżowało 18 osób. Ten bus jeździ bocznymi drogami i bezpłatnie zabiera matki z dziećmi na polską granicę. Zabraliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nasi mężowie są żołnierzami obrony terytorialnej. Byli z nami podczas podróży do Polski, a przy sobie mieli broń palną. Zabrali ją, by mieć możliwość obrony w razie ewentualnego ataku. Aby dotrzeć do Polski szłyśmy 12 kilometrów z małymi dziećmi na rękach. Kiedy poinformowaliśmy mężów, że dotarliśmy na granicę, wrócili do rodzinnych miejscowości, żeby bronić naszej ojczyzny. Bardzo się o nich martwię, jesteśmy w stałym kontakcie, ale kto wie jak sytuacja się rozwinie. Putin to szaleniec, w jego chorej głowie mogą czaić się plany z najgorszych koszmarów - mówi ze łzami w oczach pani Olga.

Pani Svitlana nie kryje dumy z postawy swoich zięciów. -  Żaden z nich nie trzyma się spódnicy mamy tylko z honorem i odwagą walczy o wolność Ukrainy. Kiedyś opowiedzą, swoim dzieciom, wnukom jak wyglądała wojna ich oczami z pierwszej linii frontu. Codziennie do siebie dzwonimy, aby wnuki miały kontakt ze swoimi ojcami, a przez to były spokojniejsze o ich los. Mój starszy zięć jest pracownikiem urzędu miejskiego i całkiem niedawno odbyło się spotkanie dotyczące wsparcia tych, którzy zostali w Ukrainie, aby nie panikowali i wierzyli, że ten koszmar się wreszcie skończy. W poniedziałek, 28 lutego złapali dywersanta, który okazał się ich sąsiadem. Zadaniem tego zdrajcy było informowanie Rosjan o planach Ukraińców i miejscach, które mają zbombardować - dodaje pani Svitlana.

 

W Polsce zawsze będą tylko gośćmi

Olga i Katerina nie chcą zostać na stałe w Polsce, wciąż nie tracą nadziei na szybki powrót do rodzinnych domów.

- Bardzo chciałybyśmy wrócić do swoich domów, do rodziny, do naszego życia. O niczym innym nie marzymy. Jednocześnie dziękujemy wszystkim Polakom za ogrom serca okazany naszym rodakom. Jeszcze zanim udało się nam dotrzeć do Polski otrzymałyśmy propozycję noclegu i opieki. Dzięki temu, że nasza mama mieszka w Świebodzicach, mogliśmy tu przyjechać i czuć się prawie jak u siebie. Mój syn ma cukrzycę, potrzebne były leki, lekarz bez problemu nam pomógł, wypisał recepty. Poszliśmy do sklepu, aby kupić jakieś ubrania i buty. Pani ekspedientka obsłużyła nas z wielką życzliwością, nawet nie chciała od nas pieniędzy za wybrane rzeczy. Spotykamy się z wielkim zrozumieniem i współczuciem. Jesteśmy ogromnie wdzięczni, ale większość naszych rodaków pragnie pokoju i powrotu w rodzinne strony - mówi pani Olga.

- Nie wiemy, co będzie dalej. Prezydent Ukrainy jest niewygodny dla Putina. Jemu też grozi ogromne niebezpieczeństwo. Córki oczywiście zostaną w Świebodzicach tak długo, jak będzie wymagała tego sytuacja zbrojna na Ukrainie. Jest ciężko, szczególnie wnuki tęsknią za swoimi ojcami, szkołą i przyjaciółmi. Wnuczka jest gimnastyczką, jest utalentowana, ma na swoim koncie wiele osiągnięć i jest jej naprawdę trudno. Często wspominam jak to było, kiedy braliśmy ślub na Ukrainie, zostałem tam bardzo serdecznie przyjęty, teraz chciałbym im pomóc, aby poczuli namiastkę normalności, ale w tej chwili najważniejsze jest to, że jesteśmy razem, bezpieczni - mówi pan Zygmunt.

Pomimo tak ciężkich przeżyć Olga i Katerina są pełne nadziei i wierzą, że niebawem wrócą do swoich mężów. - Wszystkie osoby, które zostały w Ukrainie bronią się jak mogą, a piwnice pełnią funkcje schronów. Kiedy tylko zawyją syreny lub spadają bomby wszyscy chowają się w tych piwnicach, a w wolnych chwilach robią broń z tego, co mają pod ręką, np. koktajle Mołotowa. Rodzina mojej teściowej nie zdołała uciec, wszyscy kryją się w tych schronach z małymi dziećmi. Na co dzień pracuję w szkole, jako zastępca dyrektora. W ostatniej chwili spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, ubrania, wzięłam dzieci za ręce i postanowiliśmy wyjechać, nie dlatego, że się baliśmy, ale dlatego aby ratować życie naszych dzieci. Mam 33 lata, moja siostra 35, myślałyśmy, że nasze życie jest przewidywalne i poukładane. Wojna zniszczyła wszystko. Jest nam bardzo ciężko, obcy kraj, obcy język, oprócz mamy i Zygmunta nie mamy tutaj nikogo. Nie posługujemy się biegle językiem polskim. Przyjechaliśmy do swojej mamy i jej męża, którzy zapewniają nam bezpieczeństwo, ale wielu naszych rodaków nie ma takiej możliwości, jadą po kilkanaście godzin, zabierają swoje zwierzęta, przemierzają kilometry z małymi dziećmi i te dzieciaki nie wiedzą co się dzieje, często płaczą, ale jak na takie maluszki są bardzo dzielne. Na granicy spotkaliśmy wielu ludzi dobrej woli, którzy bezinteresownie pomagają. Oferują transport, noclegi, ubrania i ciepły posiłek. To jest niesamowite i bardzo wzruszające. Byłyśmy pełne obaw, wątpliwości, ale nie mogłyśmy okazać strachu, aby dzieci nie miały jeszcze większej traumy - informuje pani Katerina.

Wielu Ukraińców  opuszcza Polskę i jedzie bronić ojczyzny. - Te osoby, których nikt nie odbierał na granicy trafiały do specjalnych punktów pomocy, a następnie kierowane były do miejsc noclegowych. Strażnicy celni byli bardzo wyrozumiali dla Ukraińców. Jednak tutaj zawsze będziemy gośćmi. Putin sądził, że zdobędzie Ukrainę w 72 godziny, ale nasi rodacy walczą, duża ich część już poległa, nie potrafię zrozumieć dlaczego tak się dzieje - dodaje pani Olga.

Kiedy Oleksandra i Katerina wraz ze swoimi dziećmi znalazły się po polskiej stronie nie poczuły ulgi, że im się udało uciec. - Tam walczą nasi mężowie, bracia i kuzyni. Zostawiliśmy nasze rodziny, nasze życie i ciągle myślami jesteśmy z nimi. Nie potrafimy się zrelaksować, oderwać tylko ciągle mamy nadzieję, że wojna się wreszcie skończy. Telefony zawsze mamy przy sobie, jeśli akurat nie rozmawiamy z mężami to szukamy w sieci aktualnych informacji, jak wygląda sytuacja w Ukrainie. Na wiosnę chcieliśmy przyjechać do Świebodzic, do mamy na urodziny, ale nikt się nie spodziewał tego, że będziemy uciekać. Mamy nadzieję, że Putin będzie sądzony jako zbrodniarz wojenny - mówi pani Katerina.

- Jedynie czego można nam teraz życzyć to spokoju. Tego, aby wojna jak najszybciej się skończyła i szybkiego powrotu do domu. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu Polaków działania pomocowe rozpoczęte zostały bardzo szybko i na ogromną skalę. Dziękuję wszystkim za wielkie serce i pomoc - dodaje pani Olga.

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

sobota, 05.03.2022 09:05
To wszystko, to nam się odbije "czkawką"...