Najważniejsze w życiu jest zdrowie

wtorek, 8.12.2015 14:30 1406 0

Pani Maria Papież, członkini Strzegomskiego Koła Związku Sybiraków Polskich, urodziła się 17.10. 1936r. w Bratkowicach, w woj. rzeszowskim. Jej rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Mieli trójkę dzieci. - W 1938 r. rodzice postanowili wyjechać w okolice Zaleszczyk, do wioski Żurawka, w gminie Będrykowce. Wtedy za Bugiem budowali kolonie wojskowe „na spłatę”, a rodzice nie mieli gdzie mieszkać. Miałam wtedy 3 latka. W Żurawce rodzice dostali dom murowany, 5 ha pola, 1 ha sadu. W naszym domu była szkoła. Moja mama gotowała w szkole kawę. Tam mieszkaliśmy dwa lata - wyznaje pani Maria.

10 lutego 1940 r. Rosjanie wywieźli całą rodzinę na Sybir, w Tajgę, w okolice Irkucka. – Pamiętam - jak mama opowiadała - całą rodzinę wywieźli na Sybir, bo kułaków wywozili, ale my nie byliśmy kułakami, tylko polskimi osadnikami – irytuje się pani Maria i obrazuje sytuację w momencie wyjazdu: - Co wzięli do ręki, to zabrali ze sobą. Mama zabrała worek sucharów, dzbanek na wodę i pierzynę. Z domu wywieźli nas na saniach, jechaliśmy po lodzie do pociągu, a później pociągiem do Irkucka.

W okolicach Irkucka przeżyli 2 trudne lata. Ojciec pani Marii postanowił wstąpić do Armii Andersa i chciał wyjechać. Rodzina towarzyszyła mu ruszając z nim w trasę własnym transportem. Trudy podróży zatrzymały ich w obłasti Krasnojarsk. – Cała rodzina – dwie siostry, brat, mama i ojciec - pozostała we wiosce Mała Minusa, gdzie był sierociniec dla sierot i półsierot. Mama pracowała w kołchozie, przynosiła kukurydzę w gumiakach, by nas nakarmić. Chcieli ją za to zamknąć w więzieniu, ale my kurczowo trzymaliśmy się spódnicy mamy. Wtedy mama powiedziała, żeby nas wszystkich zamknęli w więzieniu, ale nie chcieli. Do sierocińca też nie chcieli nas przyjąć, bo mieliśmy rodziców. Mamie było trudno, ale dzielnie dawała sobie radę. Brata i siostrę wzięli do sierocińca, a po śmierci brata wzięli i mnie. Tato w międzyczasie zachorował i leżał w szpitalu, a kiedy wyszedł ze szpitala, to z Armią Andersa też nie ruszył, bo nie zdążyliśmy dojechać do punkt zbiorczego, ale w 1942 r. ojciec zaciągnął się do Polskiego Wojska. Pamiętam jak żołnierze odchodzili do wojska. 500 dzieci trzymało w rękach polne kwiaty. Rzucaliśmy je żołnierzom, tworząc dywan kwiatów pod ich stopami – opowiada ze wzruszeniem.

Wielu zesłanych na Syberię określało ją jako nieludzką ziemię. Dlaczego? Na to pytanie pani Maria odpowiada bez zastanowienia: - Głód, smród, wszy, pluskwy. Nie mieliśmy się w co ubrać, chodziliśmy na bosaka nawet gdy było 50 stopni poniżej zera. Mama mieszkała 0,5 km od naszego sierocińca. Co ukradła, to nam przynosiła. W sierocińcu był taki głód, że wstawaliśmy nocą, szliśmy do lepianki i przynosiliśmy kapustę, by ją zjeść pod kocem. Surową kapustę, ja tego nie zapomnę. I tak przeżyliśmy na Syberii 6 lat. Jak tylko dali pozwolenie na wyjazd Polakom, to postanowiliśmy wyjechać. Mama się bała, że dzieci z ochronki nie dostaną pozwolenia na wyjazd i nas stamtąd zabrała. Była dzielna.

W tym czasie ojciec pani Marii walczył na froncie w szeregach wojska polskiego, forsował Wisłę, był ranny. 1 maja 1945 r. zginął pod Berlinem, ugodzony bagnetem pod Bramą Brandenburską. - Mama dostała wiadomość, że został pochowany z honorami wojskowymi w miejscowości Deklaw - zaznacza.

W 1946 r. matka pani Marii, jedna z wielu matek – bohaterek tamtych czasów, przywiozła dwoje swoich dzieci do Polski. Jechali wagonami w nieludzkich warunkach. Przystanek mieli w Poznaniu. - Z siostrą poszliśmy na most nad torami i tam żebrałyśmy. Mama wzięła miednicę i szukała dla nas ubrania i wyżywienia. Teraz po latach, gdy byłam na wycieczce w Poznaniu sprawdziłam, że ten most, na którym żebrałam, stoi - mówi.

W Polsce rodzina pani Marii rozpoczęła nowe życie w gminie Golanice, w okolicach Myśliborza. - Przyjechaliśmy na boso, nadzy, głodni. Tam mama nas zostawiła u znajomych z transportu, by pojechać w rzeszowskie i powiadomić rodzinę, gdzie jesteśmy. Mama wróciła po dwóch miesiącach z rozbitym kolanem, bo przewróciła się na torach. Była w szpitalu. Płakaliśmy, bo myślałyśmy, że mama nigdy nie wróci po nas, że nas zostawiła. Jak mama po nas przyjechała, pojechaliśmy do Strzegomia, gdzie nas skierował Państwowy Urząd Repatriacyjny – wyjaśnia pani Maria. W Strzegomiu w tych trudnych życiowych momentach osadnikom pomagał Państwowy Urząd Repatriacyjny. - Dostaliśmy gospodarkę w zamian za mienie pozostawione na wschodzie. Mama wreszcie mogła nas wysłać na kolonię do Jaroszowa. Nigdy już nie wyszła za mąż. Nie zapomnę tej chwili jak boso, z nogami jak asfalt brudnymi, w podartej sukience składałam życzenia kierownikowi kolonii panu Nowakowi. Bardzo się cieszyłam. Pamiętam jak w 1946 r. jako dziecko przelatywaliśmy z innymi dziećmi przez las do domu po jabłka, choć Niemki nas goniły, to i tak coś przynosiliśmy. Takie było moje dzieciństwo – relacjonuje.

Wiek dorosły przyniósł stabilizację. Pani Maria wyszła za mąż w 1958 r. Na męża wybrała Władysława Papieża z Jaroszowa, chłopaka pochodzącego z okolic Limanowej. Wspólnie z mężem wychowali trójkę dzieci – chłopców. W 1978 r. po półtorarocznej walce z rakiem krtani mąż pani Marii umarł. Życie zawodowe związała z jednym zakładem pracy - Dolbutem, gdzie podjęła pracę w 1956 r., przepracowując 35 lat. Na emeryturę przeszła ze stanowiska magazyniera w wieku 55 lat.

Wielkie doświadczenie życiowe i ogromne wartości etyczno – moralne pani Marii są jej przekazem wychowawczym dla dzieci. - Dzieciom chciałam przekazać wszystko, czego się dowiedziałam od mamy i co sama przeżyłam na Syberii - mówi. Na pytanie jak należy przejść przez życie odpowiada: - Życie należy przeżyć tak, żeby było dobrze, żeby nie było tak - jak tam. My zaczynaliśmy od łyżki, od talerza i daliśmy radę. Dziękuję Panu Bogu za to, że do tej pory nie mam kłopotów ze zdrowiem, bo jak jest zdrowie, to jest wszystko. Pieniądze nie są najważniejsze, zawsze sobie radziłam. Najważniejsze w życiu jest zdrowie. Rekapitulując swoje rozważania nad przeszłością pani Maria stwierdza: - Wielu ludzi nie przeżyło Syberii, bo tyfus i malaria wykończyły ich. Ja też przeszłam malarię i na Syberii i w Strzegomiu, ale się wygrzebałam. Nigdy nie narzekałam. Wiem, że należy Bogu dziękować za wszystko i wtedy damy radę.

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)