Jeden człowiek - niejeden talent
Krzysztof Polaczenko - młody świdniczanin, który swoim talentem podzielił się ze światem dopiero niedawno, urzeka, wzbudza ciekawość i inspiruje. Jego umiejętności mają wiele wcieleń. Przybliżamy sylwetkę bez wątpienia zdolnego człowieka.
Malarstwo, muzyka, książka - sporo talentów jak na jednego człowieka. Skąd się wzięły, jak je Pan odkrywał?
Wszystko wzięło się z ogromnej chęci spędzania każdej wolnej chwili kreatywnie. Od najmłodszych lat uwielbiałem tworzyć coś z niczego. Zawsze w domu grała muzyka, w dodatku bardzo różna, a ja zbierałem komiksy i czytałem książki. Nigdy nie brałem się za nic z twórczego z przymusu, to przychodziło naturalnie, stopniowo, jedno po drugim.
Jak to się zaczęło. Jaka była kolejność?
Chyba najpierw był rysunek, a później pisanie, ale nie jestem pewny. Pamiętam, że miałem taki terminarz w czarnej oprawie, dostałem go od kogoś za dzieciaka, pisałem w nim i bazgroliłem, nadawałem postaciom imiona od nazw miesięcy po angielsku, wtedy nie wiedziałem nawet co one znaczą. Z czasem, rysowałem nieudolnie komiksy kredkami, surrealizm czy szeroko pojęte malarstwo abstrakcyjne poznałem dużo później.
W międzyczasie sięgnąłem po gitarę i zaczęła się zabawa w zespół metalowy. Każda z tych pasji rozwijała się stopniowo, trochę jakby jedna była odskocznią od drugiej. Nie pamiętam dokładnie kolejności, ale muzykowanie wciągnęło mnie jako trzecie.
Co lubi Pan najbardziej? Co jakie przynosi Panu emocje? Co jest najbardziej inspirujące?
Trudno powiedzieć. Każde zajęcie jest zupełnie inne i złożone z kompletnie różnych etapów czy elementów. Malarstwo, samo w sobie, wyjątkowo wycisza i absorbuje, wymaga ogromnej cierpliwości, zwłaszcza jak ktoś lubi się bawić w szczególiki. Jednak kiedy spojrzy się na sam proces powstawiania obrazu, momentami przypomina on rzemieślnictwo, co czyni malarstwo jeszcze ciekawszym. Im bardziej obnaży się jakiekolwiek tworzenie z otoczki artyzmu, tym lepiej, dopiero wtedy mamy prawdziwą zabawę bez nadęcia, szczerą radość – od zagruntowania deski po oprawienie gotowego obrazu w ramę.
Podobnie jest z pisaniem, choć to najbardziej pracochłonne i wyjątkowo żmudne zajęcie, pełne gramatycznych i składniowych zasad. Każdy z nas pisał wypracowanie w szkole, ale dopiero dłuższa historia uzmysławia jakie to trudne. Pisanie przypomina trochę aktorstwo, szczególnie podczas układania dialogu, wymaga wczuwania się w praktycznie każdą możliwą sytuację. Książka i obraz najbardziej cieszą, kiedy są wypracowane, ożywają w bardzo podobny sposób.
Z muzykowaniem jest inaczej, emocje są szybsze, bo dźwięk powstaje od razu. Granie daje szeroką gamę doznań i pochłania człowieka jak żywioł. Przynajmniej ja tak to czuję.
Nie mam swojego faworyta wśród pasji, a inspirują mnie zwykłe rzeczy.
Horiso. Co to takiego?
Horiso jest jednoosobowym projektem muzycznym, powstałym po rozsypaniu się zespołu, o którym wspominałem. Chciałem wciąż grać i wydawało mi się to ciekawą alternatywą, chociaż samego nagrywania w pojedynkę nie lubię, zwłaszcza takiego kawałek po kawałeczku, lepiej jest coś zrobić od razu, w całości. Wtedy odkryłem kolejne instrumenty, trąbkę i klawisze. Pod tym szyldem wypuściłem kilka wydawnictw na licencji creative commons w netlabelach, większość z nich osiągnęła sporą ilość pobrań, co bardzo mnie cieszy. Chciałbym uruchomić ten projekt do grania na żywo, ale do tego jeszcze długa droga.
Muzyka, którą Pan tworzy przypomina jazz.
Jeśli chodzi o moje pogrywanie, to jazzem tego bym nie nazwał. Jest to muzyka improwizowana, ale raczej z pogranicza jakiejś prostej elektroniki i towarzyszących jej żywych instrumentów. Słucham wielu rzeczy z kompletnie różnych powodów, ale u każdego wykonawcy najbardziej cenię sobie przestrzeń i umiejętne operowanie dźwiękiem, może kiedyś uda mi się to idealnie wyważyć te dwa elementy w całym godzinnym albumie. Sam jazz zaś urzekł mnie, nie techniką czy solową wirtuozerią, choć ta również potrafi porwać, ale klimatem i malowaniem dźwiękiem. Dla mnie muzyka jest dobra kiedy nie przeszkadza, tylko ubarwia zwykły dzień.
Lubi Pan tworzyć, także abstrakcyjną rzeczywistość. Pańska wyobraźnia ma jakieś granice?
Ma granice, ale staram się je poszerzać.
Na obrazach przewijają się głównie motywy kobiet i balonów. Czy jest to jakieś ukryte przesłanie?
Sam się nad tym zastanawiam. Lubię obiekty latające, chyba przez lęk wysokości, tak na przekór. Co do portretów, to nie ukrywam, że wolę malować kobiety, jest to dla mnie bardziej naturalne, ale mam wiele różnych pomysłów. Ukryte znaczenie, można powiedzieć, że kobiety są przeważającym motywem dla tej wystawy, bo odbywa się w domu Edyty Stein.
Choć jest Pan na początku swojej kariery już doczekał się Pan wernisażu prac we Wrocławiu. Czy czuje się Pan artystą? Jaka jest Pańska dusza?
Zupełnie się tak nie czuję, to tylko synonim słowa autor czy twórca, widzę od razu rozmarzonego kogoś w przydługim szaliku, a ja jestem bardzo zwyczajny. Dla mnie tworzenie to żmudne i metodyczne zajęcie, wyjątkowo satysfakcjonujące i rozwijające, bez którego trudno wytrzymać. Wymaga perfekcjonizmu i ciągłego poszukiwania czy próby zrozumienia, ale daje masę radości.
Światło dzienne jednocześnie ujrzała pierwsza Pańska powieść. O czym jest "Wanna"?
Pomysł na tę książkę wziął się z prostego motywu, który kręcił się po mojej głowie od jakiegoś czasu, a sam zarys i ogólny przekaz rozwinął się podczas luźniej rozmowy z moim bratem. Napisałem ją dosyć szybko, w jakiś miesiąc – dwa. Wydana została nakładem świdnickiego wydawnictwa GSMA. „Wanna” opowiada historię dorosłego mężczyzny, wciąż mieszkającego ze swoją matką, nie bardzo dostosowanego do życia, któremu bardzo trudno jest stanąć na własnych nogach. Czytelnik znajdzie w niej wiele o rodzinnym przywiązaniu, miłości i silnym wstrząsie, tragedii, która potrafi odmienić człowieka. Łączy w sobie elementy horroru, thrillera oraz powieści psychologicznej i obyczajowej. Wciąż mnie wciąga, kiedy ją czytam, chociaż czytałem ją wiele razy, podczas redagowania. Nie chciałbym zdradzać zbyt wiele, myślę że można odnaleźć w tej historii coś uniwersalnego, jak towarzyszące współczesnemu człowiekowi społeczne niepokoje, ale także się wzruszyć i nieźle przestraszyć.
Zawsze autor dzieła dzieli się swoją osobą. Czy podobne losy spotkały Pan w swoim życiu?
Oczywiście, że „dzielę się”, ale nie tak mocno i wyraźnie, to raczej drobiazgi, detale, które składają się na jakąś postać. Moje życie jest zupełnie inne. Zapamiętuję nieraz króciutkie chwile, charakterystyczne momenty, sposób mówienia czy czyjąś reakcję. Nigdy całkowicie nie bazuję na rzeczywistości, nie zdaję relacji, raczej buduję powoli historię, wymyślam wątki i tematy, tak długo aż uznam, że wyczerpałem pomysły.
Gdzie można nabyć "Wannę"?
Po premierze, która miała miejsce pierwszego sierpnia, można nabyć książkę na stronie wydawnictwa http://www.wydawnictwo.gsma.pl/, następnie podczas moich spotkań autorskich, które w Świdnicy i okolicy organizuje Fundacja Symbioza, a także w księgarniach świdnickich, wałbrzyskich oraz sklepach internetowych.
Jakie ma Pan plany na przyszłość?
Malować, pisać i grać, pogodzić te trzy sprawy z życiem osobistym. Organizować kolejne wystawy, spotykać się z Czytelnikami, którzy polubią moje książki, i znowu wystąpić na żywo.
Tworzy Pan kolejną powieść? O czym będzie?
Kolejna powieść jest już skończona, obecnie trwają prace wydawnicze związane z wydaniem tej książki. To historia kryminalna o bardzo wielu wątkach i dynamicznej akcji, również rozgrywa się w czasach współczesnych. Jest pełna niespodziewanych wydarzeń, wiele razy zaskoczy czytelnika. Stanowi pierwszą część cyklu przygód nietypowego duetu śledczego. Na razie nic więcej nie zdradzę.
Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić wszystkich na stronę internetową Krzysztofa Polaczenki: http://polaczenko.pl/
Marlena Mech
Dodaj komentarz
Komentarze (0)