OFICJALNE WYNIKI. W Lądku-Zdroju wygrywa Trzaskowski. Kto na niego głosował? Zniszczone przez powódź miasto
W gminie Lądek-Zdrój w niedzielnych wyborach prezydenckich oddano 3 784 głosów. Oznacza to, że głosowało tam 58,76 proc. uprawnionych. Wygrał wyraźnie Rafał Trzaskowski. BĘDZIEMY AKTUALIZOWAĆ. Oto wyniki głosowania:
• Rafał Trzaskowski...37,21
• Karol Nawrocki...28,73
• Sławomir Mentzen...12,29
• Grzegorz Braun...7,93
• Szymon Hołownia...4,55
• Magdalena Biejat...3,49
• Adrian Zandberg...2,67
• Joanna Senyszyn...1,03
• Marek Jakubiak...0,74
• Krzysztof Stanowski...0,66
• Artur Bartoszewicz...0,50
• Maciej Maciak...0,13
• Marek Woch...0,08
Miasto Lądek-Zdrój dla Rafała Trzaskowskiego, choć w jednej na pięć komisji wygrał tam Karol Nawrocki. Zalany przez powódź Radochów wyraźnie wskazał prezydenta Warszawy [podobnie Konradów], ale już Trzebieszowice i Skrzynka jego rywala {w Skrzynce Szymon Hołownia był lepszy od Grzegorza Brauna]. Kuracjusze stosunkiem głosów 19:18 przyznali zwycięstwo Trzaskowskiemu.
Przeczytaj komentarze (98)
Komentarze (98)
A skoro już jesteśmy przy temacie tchórzostwa – to nie możemy zapomnieć o Donaldzie „haratacz gały” Tusku.
Bo co? Myśleliście, że to tylko Trzaskowski unika odpowiedzi?
To teraz trzymajcie się krzeseł.
Pan Donald, weteran polityki europejskiej, mistrz uników i łamaga sportowy – miał okazję błysnąć w Polsacie u Rymanowskiego.
Pytanie było jasne, proste, jak z podręcznika do dziennikarstwa:
„Czy rozmawiał pan z prezydentem Trumpem?”
A Tusk?
Zaczął coś bąkać, że był świadkiem rozmów... innych prezydentów z Trumpem.
No dramat. Kabaret. Cyrk na dwóch oponach.
To trochę jakby zapytać kogoś, czy był w kinie, a on odpowiada:
„Nie, ale stałem przy kasie i widziałem, jak inni kupowali bilety.”
To nie jest unikanie odpowiedzi.
To jest unikanie wszystkiego – odpowiedzialności, prawdy, ludzi, faktów.
A wiecie, czemu on tak kluczy?
Bo doskonale wie, że do USA już nie pojedzie.
Nie dlatego, że mu się nie chce.
Tylko dlatego, że na lotnisku mogą mu założyć kajdanki.
Bo pan Tusk – w amoku kampanijnym – zrobił kiedyś przed kamerami „żarcik”.
Gest ręką – niby pistolet – wymierzony w prezydenta USA.
No i fajnie. Tylko że w Ameryce takie żarty kończą się nie memem, tylko betoniarką i kratkami.
Ja podróżuję samolotem, wiem, jak to wygląda.
Powiedz słowo „bomba” przy odprawie, a skończysz z twarzą na podłodze, kajdankami na nadgarstkach i kolanem w plecach.
Nie ma „żartów”.
To nie grill u szwagra. To polityka. To powaga.
A Donaldino dalej myśli, że wszystko można obrócić w śmiech.
Albo w taniec z krzesłem.
Tylko że ja pytam:
Czy my chcemy prezydenta, który harata w gałę i ucieka przed powagą sytuacji?
Który robi miny zamiast decyzji, który śmieje się, gdy trzeba mówić twardo?
Bo jak już budujemy listę tchórzy, to sorry – ale Donald musi dostać swoje miejsce w loży.
Z etatowym biletem na gapę. Tyle że tym razem do USA już raczej nie poleci.
To zapytam wprost, bez kręcenia, bez wazeliny:
Czy tchórz może zostać prezydentem Polski?
Ktoś, kto unika testów, unika pytań, unika ludzi – a na koniec unika też... debaty?
Dziś, o 20:00, odbędzie się debata prezydencka w Końskich. Miejsce symboliczne – nie od dziś wiadomo, że tam się wygrywa wybory. Ludzie czekają. Miliony Polaków patrzą. I co?
Trzaskowski już zapowiedział, że go nie będzie.
Nie chce, nie potrafi, boi się?
A może... po prostu tchórzy?
To już trzecie tchórzostwo z jego strony.
Pierwsze: testy narkotykowe. Sam przyznał, że w młodości zażywał marihuanę. Jasne, młodość, błędy – rozumiemy. Ale dziś, gdy pada pytanie: „Zrób test, pokaż że jesteś czysty” – pan Rafał nagle milknie. Unika. Kręci.
Dlaczego? Bo wie, że coś może wyjść? Bo wciąga dalej? A może dlatego, że...
jest tchórzem?
Drugie tchórzostwo – to jego kampania bez kontaktu.
Widzi ludzi tylko przez kamery. Wszędzie "eventy", konferencje, światła, flesze – ale jak przychodzi co do czego – debaty, trudne pytania, konfrontacja – to Rafał znika.
Może się teleportuje? Może znowu „ma coś w grafiku”?
Albo po prostu boi się, że się potknie – i że już nie wstanie.
Trzecie – najważniejsze – to dzisiejsza debata.
Dziś, o 20:00, w Końskich. Tam, gdzie naprawdę liczy się męstwo.
I on nie stanie.
Nie stanie, nie spojrzy ludziom w oczy, nie podejmie rękawicy.
Zostawi po sobie tylko ciszę i smród tchórzostwa.
Bo wiecie, jak działa tchórz w przyrodzie?
W momencie zagrożenia, wydziela cuchnącą ciecz z gruczołów przyodbytowych, żeby odstraszyć przeciwnika.
I tak właśnie działa ten polityczny „tchórz” – unika, ucieka, zostawia za sobą fetor niedomówień i medialnego wybiegania.
A teraz zestawmy to z kimś innym – na przykład dr Karolem Nawrockim.
Tak, w młodości się bił. Przyznał się. Nie ściemnia.
Walczył, nie uciekał.
(Zresztą – powiedzmy sobie szczerze – każdy wtedy się bił. Ja też. O swoją ulicę, o swoją dzielnicę, o szacunek. Jak trzeba było, to i w mordę się dało. Niejednemu tak poprawiłem urodę, że mu z nosa bańki poszły, bo był pusty dzban i tylko czekał, aż mu ktoś to wytłumaczy ręcznie.)
I to jest różnica.
Bo nawet jak się człowiek potknął, to stanął z podniesioną głową, nie z pełnymi gaciami.
Więc pytam:
Czy ktoś taki – kto unika testów, debaty, ludzi – może być prezydentem?
Czy prezydentem Polski ma zostać człowiek z charakterem – czy człowiek z zapachem tchórza?
Bytko, nie bytko – o to je pytanko.
„No widzisz, człowieku, ja ci zawsze mówiłem – jak zaczną z tą demokracją i nowoczesnością, to tylko dlatego, żeby na durni zarobić. A oni? To nie ludzie, to takie polityczne zombiki – wyglądają jakby żyły, ale myśli jak nie mają. Wiesz co? Lepiej im nie wierzyć, bo mózgi mają za blisko tyłka, a takiemu to już nic nie pomoże.”Dość mam już tej całej wydmuszkowej "elity" z rządu 13 grudnia. Mężczyźni? Tłuste, obleśne i tępe koty w garniturach z sieciówki, których jedyną ambicją jest siedzieć przy żłobie i nie myśleć. Bo jakby zaczęli myśleć, to by się im instalacja przeciążyła.
A kobiety? No cóż… estetyka to temat na osobny rozdział, raczej dramatyczny niż romantyczny. Przepraszam, ale trudno nie zauważyć, że większość tych „nowoczesnych pań” z Platformy wygląda dziś jakby przeszła przez pięć kadencji bufetu sejmowego bez zahamowań. Monika – lokalna gwiazda Kotliny Kłodzkiej – dziś dwa razy szersza niż wtedy, gdy poszła po chleb... ten sejmowy, rzecz jasna.
Ale cała ich "wiedza" sprowadza się do jednego: one wiedzą. Nawet jak nie wiedzą, to i tak wiedzą. To taki specjalny rodzaj politycznej intuicji: nie trzeba rozumieć, wystarczy z przekonaniem bredzić. I mieć pewność, że ktoś na to klaszcze. Bo klaszczą – koledzy z partii, media z grantem i Twitterowy plankton.
A faceci z ich otoczenia? Tego nie zrozumieją. Nie mają jak – przecież nie po to ich tam wsadzono, żeby rozumieli. Mają trwać, głosować i nie przeszkadzać.
I tak się kręci ten cyrk z napisem „Europejskie Wartości”, gdzie zamiast clownów są ministrowie, a zamiast iluzjonisty – PR-owiec z Excela.No i co tu dodać? Józek ma rację.
W Rzeszowie trwa właśnie CPAC – największa konferencja amerykańskiej prawicy poza granicami USA. Przyjechali ludzie z pierwszej ligi republikańskiej polityki: byli członkowie administracji Donalda Trumpa, senatorowie, doradcy, ci, którzy naprawdę mają wpływ na przyszłość Stanów Zjednoczonych. W świecie, w którym Trump lada moment może wrócić do Białego Domu, to nie jest margines – to prawdopodobna przyszłość.
I co? W polskich mediach – nic.
TVP milczy, jakby wydarzenie nie istniało. TVN – wiadomo, ta sama bajka: jeśli nie liberalny Zachód, to nie warto. Polsat jeszcze coś tam przebąknie, ale raczej między reklamą syropu na kaszel a prognozą pogody.
Ale najbardziej wymowne jest milczenie naszych rodzimych „światowców”. Gdzie jest Donald Tusk, który od lat sprzedaje opinii publicznej bajkę o swoich „wspaniałych relacjach z Republikanami”? Gdzie jest Rafał Trzaskowski, zawsze gotowy do uśmiechów przed kamerami, byle tylko partnerem rozmowy był ktoś z modnego Zachodu?
Nie ma ich. Nie pojawili się. Zniknęli z radarów. A przecież, jeśli naprawdę mieliby takie wpływy i kontakty wśród amerykańskiej prawicy, dziś powinni być w Rzeszowie w pierwszym rzędzie – uśmiechnięci, witani, poklepywani po plecach.
Ale nie są.
Nie przyszli. Nie zostali zaproszeni. Nie mają kontaktów. Koniec bajki.
Sikorski? Jego nie trzeba wspominać – on już dawno zrobił Ameryce laskę tak wielką, że teraz może siedzieć spokojnie. Nikt nie wymaga, by drugi raz klękał. Raz wystarczyło.
Tusk i Trzaskowski za to nadal próbują grać role wielkich międzynarodowych graczy. Problem w tym, że kiedy naprawdę liczy się obecność – jak teraz – oni znikają. Bo CPAC to nie salon europejskiej progresji, tylko scena realnej polityki. A tam nie ma miejsca na puste gadki o „wartościach europejskich” i bezpieczną równowagę genderów w komisji ds. ślimaka winniczka.
Polska, kraj frontowy, powinna właśnie dziś budować relacje z tym, co w USA nadchodzi – nie z tym, co odchodzi. A tymczasem nasze elity wolą udawać, że CPAC nie istnieje. Wolą patrzeć w stronę upadającego establishmentu Bidena i mówić nam, że „tam są prawdziwi przyjaciele”.
W rzeczywistości ich przyjaźń kończy się tam, gdzie kończy się transmisja z Brukseli.
Przecież Krzyżacy to nie byli Niemcy, Prusacy — też nie, a podczas wojny rządzili nami nie „Niemcy” jako tacy, lecz naziści — ideologia i zbrodnia, która zatarła narodową tożsamość. To młody, sztucznie zlepiony naród, a my mielibyśmy im klękać i być posłuszni? To raczej oni powinni pamiętać, że to my tu jesteśmy od wieków, a nie odwrotnie.
A tak na marginesie, Wikipedia i Gazeta Wyborcza potwierdzają, że naziści… przybyli z kosmosu w 1938 roku. No bo przecież nic tak nie wyjaśnia nagłego pojawienia się tej ideologii, jak teoria o pozaziemskim pochodzeniu, prawda?
Podobno Adolf był konstruktorem rakiety, która ich tam na Ziemię przywiozła. Może więc zamiast im klękać, powinniśmy poczekać na ich statek-matkę.
Dzyń. Dzyń. Dzyń. Niemiec dzwoni. Bruksela każe.
A Polska? Polska znowu grzecznie ma otworzyć drzwi i przyjąć „prezenty”. A to dyrektywa, a to sankcja, a to plan dla naszego dobra. Bo przecież Polska od zawsze była łakomym kąskiem – nie dziś, nie wczoraj, ale od setek lat. Dlaczego? Bo kto trzyma środek Europy, ten trzyma stół. A na tym stole – różne potrawy, ale Polska to danie główne.
Unia nie interesuje się tak żadnym innym krajem, jak Polską. Bo nikt inny tak ich nie drażni swoją niezależnością, uporem i tym przeklętym przekonaniem, że może decydować sam o sobie. Tego się nie wybacza. Zwłaszcza w Brukseli, gdzie słowo „suwerenność” brzmi jak bluźnierstwo.
Dlatego gdy tylko pojawia się cień szansy, że ktoś mógłby naprawdę rządzić Polską według polskiego interesu, rozpoczyna się frontalny atak – medialny, polityczny, ideologiczny. Bo nie może być tak, że kraj w samym środku Europy powie: „Dziękujemy, my już mamy własny rozum.”
Tusk? On wie, że jeśli przegra, to nie tylko straci władzę. Straci twarz przed tymi, którzy mu ją umożliwili. Bo tu nie chodzi o wybory. Tu chodzi o projekt. A porażka w wyborach to dla niego polityczne seppuku. Bo przecież ktoś mu za coś płaci – i raczej nie za miłość do bigosu.
Dzyń. Dzyń. Dzyń. To nie dzwonki sań.
To dzwonki alarmowe.
Czas się obudzić.
No to se pomyślałem: a napiszę. Może ktoś przeczyta, może ktoś pokuma. Choć nie mam złudzeń – większość i tak ma jedną komórkę. I nie chodzi o telefon, tylko o ten pantofelkowy procesor pod kopułą.
Bo widzicie, dzieje się. Tak z cicha pęk, jak to mówią, ale kto ma oczy, ten widzi, a kto nie ma – ten Niemiec.
Bo jak to zawsze było? Niemcy się dławią kryzysem, stagnacja, bezrobocie, precle tanieją – i co wtedy? Wojna! Bum! I nagle im się poprawia. A że potem przegrywają? A tam. I tak mają potem forsę, fabryki i nowych frajerów do pilnowania porządku w Europie. Tak było, jest i będzie, amen.
A teraz? Teraz mamy wersję deluxe. Wojna trochę inna, bardziej cyfrowa, bardziej medialna, ale dalej chodzi o to samo – kasiora i władza. A że Polska ma 509 ton złota? No to Niemcom się oczka zaświeciły jak u kota na laserze. I już mówią: „Zróbmy wspólny bank centralny UE”. Wspólny! Jasne, jak żeberka na grillu – wspólny, ale klucze do sejfu to by chcieli mieć u siebie, najlepiej w piwnicy pod Berlinem. A my? No my byśmy mogli popatrzeć przez szybkę i czasem może zdjęcie zrobić.
I teraz numer dwa – te całe fundusze na zbrojenia. Jakaż to okazja! Jakiż to interes stulecia! No śmiech na sali. Bo Francja i Hiszpania, co są dalej od Rosji niż mój kuzyn Zenek od trzeźwości, to nagle chcą nas zbroić. Fabryki, produkcja, miliardy euro... oczywiście u nich. A my? My mamy kupować, płacić i uśmiechać się jak chłop na dożynkach. No i jeszcze, jak nas najedzie jakiś miś wschodni, to oni „solidarnie” prześlą tweeta.
A przypomnę tylko – 1939 rok. Kto nas zostawił z Hitlerem na podwórku? Ano Francja. Ano Anglia. A potem to już tylko Anders, Sikorski i czołgi z darów UNRRA. I gdyby nie Jankesi, to dziś byśmy wciąż śpiewali hymn po rosyjsku i jedli konserwy z napisem „GULAG”.
Tak że tak, kochani. Historia się nie powtarza – ale rymuje się jak refren disco polo. Tylko pytanie: czy my znowu zatańczymy, czy wreszcie pójdziemy po rozum do głowy? Choć jak znam życie – większość woli się bujać przy dźwiękach „Europa cię kocha”, póki nie padnie prąd.
Piszę to, bo jestem czytelny. A piszę też, bo czuję, że warto – bo jak nie teraz, to kiedy? Mam swoje lata (70+ z solidnym plusem), ale ani jednej siwej myśli. A włosy? Dłuższe niż u niejednego gitarzysty z lat 70., czarne jak kawa po rozwodzie. Moja żona je uwielbia, więc noszę je dumnie, choć czasem wyglądam jak emerytowany artysta z Zakopanego. Ale co tam — przynajmniej na wietrze rozwiewają się jak trzeba, a nie lecą w komin.
Moje dwie siostry, bliźniaczki, młodsze ode mnie o trzy lata — też czarne włosy. U nas w rodzinie siwizna to chyba choroba, która nas szczęśliwie ominęła. Józek, wiadomo — ekspert od wszystkiego — twierdzi, że to od braku zmartwień. A ja mu mówię:
– Ty, Józek, może to dlatego, że nie czytamy komentarzy w internecie?
Moja żona… Ech, takich kobiet już mało. Wykształcona, konkretna, po dwóch specjalizacjach (w czasach, gdy to jeszcze coś znaczyło), diagnosta laboratoryjny, przez 30 lat kierowniczka laboratorium we Wrocławiu. Wyszlifowała całą generację magistrów, którzy do dziś ją wspominają. Teraz mieszkamy sobie spokojnie w Lądku-Zdroju. Spokojnie? To może nie do końca — bo, proszę ja was, nawet służby w USA nas „prześwietliły” od góry do dołu i dali nam certyfikat prawdomówności. Serio!
I co teraz? Teraz odcinamy kupony od tego, co uczciwie zarobiliśmy. Bo zasłużyliśmy. Bo mamy jeszcze smak życia. Bo wiem, po co wstaję rano. Bo mam moją żonę, która jednym spojrzeniem potrafi wygonić ze mnie lenia. Bo mam apetyt na świat i jeszcze parę rzeczy do napisania. Nie mamy kryzysu wieku – mamy plan.
A Polska? Wierzę, że zostanie Polską, a nie jakimś niemieckim landem pod butem. Ale jeśli stanie się inaczej, to co? To trzeba będzie się pogodzić. Wprowadzą euro, będą wybierać „bliżej Europy”, jak to mówią. Ale my? My to odczujemy trochę jak hrabia, któremu z wielkiego majątku ukradli jedną kurę. Finansowo? Boli. Ale moralnie? Jeszcze bardziej.
Więc piszę. Bo mogę. Bo chcę. Bo Józek znów powie, że wszystko wiem najlepiej. Ale niech mówi – on i tak jeszcze wierzy, że cebula leczy raka. A ja? Ja mam żonę, gitarowe włosy i certyfikat prawdomówności. I ani jednej siwej myśli.
To wydarzenie organizuje Republika – Dom Wolnego Słowa. Może warto poświęcić 10 czy 15 minut, by posłuchać, o jakich wartościach tam mowa. Choćby po to, by poszerzyć swoją wiedzę i nie zostać dzbanem żyjącym w medialnej bańce TVN-u czy w narracji rządu 13 grudnia.
Ten rząd – jak cała "postępowa" Europa, z Francją i Niemcami na czele – bardzo torpeduje to wydarzenie. Boją się. A może bardziej – chcą likwidacji Republiki. Chcą, byśmy znów żyli w medialnej ciemnocie, jak za czasów jednej słusznej partii i jednej gazety – Trybuny Ludu.
Ale ten rząd dostaje też ostrzeżenie – również ze strony organizatorów CPAC. Jeśli spróbują uciszyć Republikę, mogą tego pożałować. I – jak wielu z nas podejrzewa – tak właśnie się stanie.
No i mamy to. Minister sportu – sławny sławomir nitras, ten sam, co kiedyś chciał „opiłowywać katolików”. Czyli teraz ferplej na całego – piłka fair, sumienie spiłowane. Trzaskowski pewnie przyklasnął (z małej litery, bo to sportowe zasady – nikt tu nie używa dopingu gramatycznego).
Tylko jedno pytanie zostaje: skoro sportowcy mają testy na doping, narkotyki i inne cuda na kiju, to może by tak minister z kolegą też przeszli kontrolę? Żeby było jasne, że w tych decyzjach nie ma żadnych wspomagaczy, halucynogenów ani psychodelików.
Bo jak Nitras ma promować zdrowy tryb życia, to ja jestem baletnica z Lądka-Zdroju. A trzaskowski? Czemu się tak boi testów? Może dlatego, że ferplej kończy się tam, gdzie zaczyna się polityka?
Napisałem wczoraj, że dziś felietonu nie będzie. Że spokój, cisza, nic nie komentuję. Ale jak mawiał klasyk: "nie chcem, ale muszem." Bo sytuacja jest tak dynamiczna, że człowiek nie nadąża z otwieraniem ust, a już mu w nie coś wpada – najczęściej ściek. Polityczny, oblepiający, z wyczuwalną nutą pogardy dla inteligencji wyborcy.
Józek, mój sąsiad od zawsze, mówi krótko: – Panie, kloaka. Już nie polityka. Nawet nie propaganda. Kloaka.
Patrzy człowiek na konferencję premiera, a tam nie ma żadnego programu, żadnych konkretów – tylko darcie japy i moralna wyższość, jakby się naród składał z samych ameb, co łykają wszystko jak pelikan śledzia. I to jeszcze zepsutego.
Ale przypomnijmy sobie chwilę. Stany Zjednoczone. Rok wyborczy. Donald Trump – człowiek mem, człowiek kontrowersja, człowiek o fryzurze jak z kreskówki i ego jak Mount Everest. Co zrobili jego przeciwnicy? Wyciągnęli kartę ostateczną: prostytutka.
Poszło o 130 tysięcy dolarów. Zapłacił jej, żeby siedziała cicho, bo podobno ją wziął – cytując źródła – „na jeźdźca i to od tyłu”, bez kolacji, bez pytania, bez litości. Bezczelność? Może. Seksizm? Pewnie. A co na to wyborcy?
Nic. Kompletnie nic. Wręcz przeciwnie – Trump wygrał. Bo wyborcy mieli dość pudrowanych kłamstw i wymuskanych kłamczuszków z Harvardu. Woleli typa, który może i mówi jak z budowy, ale przynajmniej mówi własnym głosem.
I teraz patrzę na to, co dzieje się u nas – i jakoś tak mi się to wszystko kojarzy. Zaczęło się od „afera tu, afera tam”, potem był Tusk, potem był premier, teraz znowu Tusk, potem jakaś pani z TikToka i pan z windy, co coś komuś powiedział. A w tle naród. Ten prawdziwy – z krwi, z kości, z kredytem na karku i inflacją w kieszeni.
I wiesz co, drogi czytelniku? Ten naród nie jest głupi. Nie kupi taniego teatrzyku. Bo kto mieczem wojuje – ten od własnego bejsbola dostaje w zęby. A kloaka, choć płynie z góry, to czasem zalewa pałac.
Wasz
Józek
Mam oczy otwarte i umysł sprawny — bo kto ma zdrowe oczy, ten może wygrać krowę. Tak mówił już Jóżek. A kto ma oczy z korka, ten płaci jak z worka.
Przypomina mi się film Ojciec Chrzestny — ten z trzema częściami, który chyba powinien być uznany za instruktaż dla rządu, jak rozprawić się z opozycją. Wiesz, ostatnia scena jest w Palermo, na Sycylii — tam, gdzie mafia dalej działa, choć wielu myśli, że to tylko filmowa fikcja.
Byłem tam — widziałem to na własne oczy. Mafia tam żyje i rządzi, nie tylko na ekranie. Ale miejscowi z Corleone? Tych nie spotkałem, widziałem tylko z daleka. Mimo wszystko, to prawdziwy świat, nie fikcja.
Więc warto mieć nie tylko zdrowe oczy, ale i sprawny umysł, by widzieć, co naprawdę się dzieje — bo wtedy możesz wygrać, a nie tylko płacić.
Premier twierdzi, że to „wielki bu”, ale czy na pewno?
Bo ta obłuda jest tak niska, że nawet Józek musiał się schylić, żeby ją dostrzec.
Wstyd? Ogromny — Polska na arenie politycznej robi kabaret, gdzie premier nie potrafi odróżnić wielkiego bu od… no właśnie, od czego?
Może to nie „wielki bu”, tylko „Wiluś”, którego zna bardzo dobrze środowisko premiera?
Bo im więcej mówi, tym bardziej wygląda na to, że to wszystko jedna wielka gra, a my jesteśmy tylko widzami tej farsy.
I co gorsza — ogromna mobilizacja tych wszystkich Józków, co mają iść i postawić krzyżyk na wolności Polski… dla Berlina. Tak, dla Berlina!
Bo wolność nie dla wszystkich jest wartością — niektórym się ona kojarzy tylko z „wielkim bu” i kartofelsalaten.
Józek mówi — trzeba uważać, bo wielki bu bywa przebiegły, a prawda czasem leży gdzieś pod kartofelsalaten.
Rak
Jeśli ktoś z Was uważa — bo ja nie — że to normalne, iż szef rządu rzuca publicznie bezpodstawne oskarżenia wobec kandydata na prezydenta, który był dwukrotnie sprawdzany przez służby pod kątem bezpieczeństwa, to znaczy, że coś tu bardzo nie gra. To już poziom niższy niż ten „król Europy”, który tłukł się drugą klasą pociągu do Kijowa — chyba jako przyszły obieracz ziemniaków na kartofelsalaten. Bo prawdziwie ważni w Europie jadą w salonkach pierwszej klasy, a nie jak posłaniec z kartką.
A tenże „król” paradował jeszcze pod rękę z Putinem po molo — i nikt się wtedy nie oburzał. Serio, coś tu się poważnie rozjechało. To, co obserwujemy, to już nie tylko kampania wyborcza, to zamach na wolność słowa, na swobody obywatelskie. To marsz w kierunku zamordyzmu i PRL-u w wersji deluxe. I jeszcze ta ustawa o „mowie nienawiści” — no dobrze, ale czym są w takim razie dzisiejsze wypowiedzi premiera i jego towarzyszy? Czym, jeśli nie właśnie tą mową, którą sami chcą karać?
A może teraz zaczniemy ludziom zaglądać nie tylko do ust, ale i głębiej — czy aby nie mają pasożytów, które „źle rokują”? Granica absurdu została dawno przekroczona.
A skoro już przy osobistych sprawach jesteśmy — to może i tę wiadomość należałoby „wyjaśnić”? Pamiętacie ten romans żony Donalda Tuska z ich wspólnym kolegą? W książce „Między nami” sama przyznała, że nie czuła wsparcia i odeszła. On ją potem odzyskał — no i dobrze, ale może i to trzeba by zbadać komisją? Bo jak grzebiemy w cudzych życiorysach, to równo, nie?
I tak sobie myślę — skoro komisje mają badać wszystko, to może i warto, żeby jedna zbadała te ich wyjazdy do Moskwy? Bo ponoć „tygrysek” bywał tam nie sam, a i cała ekipa Tuska przewinęła się po czerwonym dywanie. A w Moskwie — jak wiadomo — prostytutek mnogo, kamer jeszcze więcej, a kompromitacji pod dostatkiem. I może to właśnie dlatego teraz wszyscy milczą jak zaklęci. Bo strach ma wielkie oczy, szczególnie gdy gdzieś w archiwach leży taśma z „chwilą słabości”.
Zresztą, kto oglądał Ojca chrzestnego, ten wie, o czym mowa. Pamiętacie scenę z senatorem i prostytutką? Potem senator był łagodny jak baranek i podpisywał wszystko, co trzeba. A może i u nas tak właśnie działało? Jeden seans w Moskwie, jedno nagranie, i potem — cicho sza, wszystko się zgadza, bo „tygrysek” już wie, że lepiej nie fikać.
I na koniec — Józek mówi, że on to wszystko już widział. W telewizji. Razem z „Familiadą”. I że w sumie to dobrze, że tylko im jeszcze nie wszczepiają czipów. Chociaż… „poczekajta, to też się zmieni”. a na koniec może i sam Józek je potem skomentuje, jak mu się włączy internet na ganku.
Od kiedy w rządzie pojawił się Kosi… Kamszyk… Tygrysek – no wiecie, ten z 13 grudnia, co dziś z dumną minką paradował na marszu, jakby właśnie odkrył, że PSL znów istnieje – nie mogę patrzeć na politykę bez chichotu. Takiego przez zęby, z politowaniem i lekkim tikiem nerwowym.
Wygląda, jakby całe życie był Władkiem od „przynieś, wynieś, podaj Trzaskowi parasol”, a teraz został ministrem OB-RON-Y. Choć broni, to on najwyżej swojej pozycji przy stoliku – najlepiej z widokiem na sondaże. Popychadło z serii: „tak, panie przewodniczący, już lecę”.
Jego życiowe motto?
„Bardzo przepraszam, już nad tym pracujemy – nic nie zrobimy, ale będziemy wyglądać grzecznie.”
A jak tak na niego patrzę, to – niestety – przypomina mi się nasz lokalny przykład: burmistrz Lądka-Zdroju. Ten sam typ lalusiowatego urzędnika – wyprasowany, wypolerowany, bez własnej decyzji, bez ognia. Jak coś trzeba zrobić, to patrzy, czy mu ktoś z boku przytaknie. A potem... przeprasza, że w ogóle zapytał.
Dla dzbanologów stosowanych – cudowny wzór. Ale dla tych, co widzą Lądek-Zdrój jako pierwszą ligę polskich miast, perłę uzdrowisk i miejsce z ambicją, to obraz smutny jak fontanna bez wody.
Bo Lądek nie potrzebuje lalusia z gabinetu. Tu trzeba gospodarza z jajami, z charakterem, który nie boi się powiedzieć „nie” albo walnąć ręką w stół, jak trzeba. A nie tylko się uśmiechnąć i dać się nieść prądowi.
A jak nie ma prądu – to siedzieć po ciemku i czekać na zgodę z góry.
Ja sam też wiele lat ciężko pracowałem, a dziś, jak to się mówi, „odcinam kupony” i nie zamierzam już angażować się we władzę, mimo różnych spekulacji. Trzeba umieć zejść ze sceny w odpowiednim momencie – jak zrobił to nasz idol Rafa Nadal.
Tenis, zwłaszcza tak niszowy jak kiedyś, naprawdę kształtuje charakter – uczy pokory, wytrwałości i zasad fair play. To wartości, których także w polityce bardzo potrzeba.
Raz jeszcze dziękuję za Pani głos – rozmowa ma sens tylko wtedy, gdy wszyscy mogą wyrazić swoje zdanie.--pozdrawiam
Premier w uniesieniu cytuje dane GUS: sprzedaż detaliczna wzrosła o 7,6 proc.! Eksperci przecierają oczy, Tusk zaciera ręce, a przeciętny Kowalski... zaciska pasa. Bo jak Polacy zobaczyli rachunki w sklepach, to im nie tylko portfel, ale i karta płatnicza odmówiła współpracy. Rekordowy wzrost? Owszem – cen, rat kredytów i frustracji przy kasie. Ale skoro gospodarka ma się świetnie, to chyba wszyscy żyjemy w dwóch różnych krajach: jeden w tabelkach GUS, drugi w koszyku z Biedronki.
„Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!”
Tak zachwycacie się tym cytatem, jego wymownością i głębią, a sami zachowujecie się tak, jakby wyszedł on z waszych ust!
Gdy ktoś zachwyca się „Świrem”, odzywa się banda krzykaczy, którzy twierdzą, że film jest nudny, obrzydliwy i bez polotu; gdy komuś się film nie podoba, zarzuca się mu brak gustu, niski iloraz inteligencji oraz niedojrzałość.
Ludzie — ci, którym film się podoba, oraz ci, którym nie przypadł on do gustu — ten cytat wyśmiewa właśnie Was!
Tak właśnie wygląda ten cały cyrk. Ufam, że ktoś, kto dba o pamięć — czyli przesz IPN — wie, co to znaczy. Ale ten drugi, jak się sam nazywa, „dupierz”, cóż, to jego hasło. Obieca — ale to na końcu. COZ SZKODZI OBIECAC
Ale nazywając siebie ,,dupiarz,,traktował kobiety przedmiotowo,Typowy egoistą,narcyz ,bez szacunku dla kobiet hmmmmCóż szkodzi obiecać,ma to opanowane.
Plotki o zdradach krążą od lat, a żona – zamiast się obrazić – jeszcze go promuje. Cóż, może już więcej razy ją zdradził, niż ona ma zdrowych zębów. A może po prostu układ jest taki, że „ty mnie wspierasz w kampanii, ja ci zostawiam kartę kredytową i dostęp do mediów”.
I oto mamy „nowoczesną europejską rodzinę” – na pokaz. Za kulisami – klasyka. Ego, PR i zero wartości. Taki to obrońca kobiet, co kobiety traktuje jak tło do zdjęć.
Józek jak to Józek – niczego nie szuka, ale wszystko wie. A jak nie wie, to listonosz mu powie, a jak i ten nie wie, to sąsiadka z dołu, co ma kablówkę i oczy jak sokół. I tak właśnie dowiedział się, że kandydat na prezydenta – ten taki elegancki, co to kobiet broni, gdy trzeba i nie trzeba – więcej razy był z sekretarką w delegacji niż z żoną na obiedzie.
– Ty, Stasiek – mówi Józek – jak facet częściej śpi w hotelu niż w domu, to albo jest kierowcą TIR-a, albo politykiem. I zgadnij, który z nich ma lepszą kartę służbową?
A te jego wyjazdy... Ach, delegacje, konsultacje, misje dyplomatyczne! Hotel pięciogwiazdkowy, sekretarka czterogwiazdkowa, a faktura – jak z bajki: 10/10, płatna z budżetu. Naszego, znaczy się. Ludowego.
Żona? No przecież wspiera. Na scenie, w kampanii, z uśmiechem – jakby nie wiedziała, że w tym małżeństwie to raczej umowa o dzieło niż o uczucie. Ale może wie. Może taka nowoczesna forma partnerstwa: ty mnie bronisz w mediach, ja cię nie kompromituję za bardzo.
A Józek tylko wzdycha. – Gdyby mój Stasiek tak do biura chodził jak Trzaskowski do sekretarek, to już dawno byłby po rozwodzie i po kontrolach z sanepidu – mruczy.
Bo widzicie, Trzaskowski może i mówi o prawach kobiet, ale Józek zauważa, że bardziej mu jednak leżą kobiety niż ich prawa.
No, ale co tam Józek wie. On tylko patrzy, słucha i dodaje dwa do dwóch. A że mu wychodzi pięć? To może w tym właśnie cały problem.
W obecnej atmosferze wyborczej emocje sięgają zenitu – i to zrozumiałe, bo przecież rozstrzyga się, w jakim kierunku pójdzie nasza Ojczyzna. Czy Polska pozostanie krajem wolnym, suwerennym i uczciwie rządzonym? To pytania, które stawiają sobie miliony obywateli – niezależnie od sympatii politycznych.
Jeśli jednak mamy rozmawiać poważnie, to warto spojrzeć chłodno i z dystansem. Kandydat, o którym dziś się mówi – były dyrektor i prezes IPN – był już dwukrotnie prześwietlany przez służby specjalne, w tym te podległe ówczesnemu premierowi Tuskowi. Otrzymał dostęp do dokumentów ściśle tajnych. Skoro wtedy nie było zastrzeżeń, to co takiego nagle się zmieniło? Dlaczego dopiero teraz pojawiają się oskarżenia i „paszkwile”? Czy to przypadek, że dzieje się to w momencie, gdy staje się realnym kandydatem?
Z drugiej strony, pojawia się inne pytanie – dlaczego Rafał Trzaskowski, także sprawdzany przez służby, nie uzyskał podobnego poświadczenia bezpieczeństwa? Jak sam przyznał – w młodości eksperymentował z marihuaną. Czy to miało wpływ na decyzje służb? Może tak, może nie – ale obywatel ma prawo wiedzieć, na jakiej podstawie pewni ludzie są dopuszczani do tajemnic państwowych, a inni nie.
Nie chodzi o nagonkę ani o święte oburzenie. Chodzi o zdrowy rozsądek. Jeśli mamy wybrać prezydenta wszystkich Polaków – to najpierw spójrzmy na fakty, nie na emocjonalne nagłówki.
kultury, wspaniałych ludzi,doświadczeń ,bólu.Nie zapominajmy o tym.
A ,, Błądzić jest rzeczą ludzką a trwać w błędzie głupotą,, czy ,, Mądry uczy się na cudzych błędach,a głupi na własnych,,Głosujmy, zachowując Polskość.Tak myślę , lubię Polskę.Nie narzucam.
Jestem Wesoły rafal Mam na przedmieściu domekA w domku wodę, światło, gaz Powtarzam zatem jeszcze raz Jestem Wesoły rafal
Mam stół i pięć otoman... i mówię wam wam bonzur ,bo zaliwajka jest ok
Tak, tak, tak działa wybór. Tak działa polityka.
Wyborcy? Mieso armatnie, pionki w grze, które ktoś przesuwa i popycha do urny.
Kasa rządzi, kasa pali, kasa daje władzę — więc bierz ją obiema rękami, układaj w stosy, kupuj nowe fury i kluby piłkarskie, a nawet odrzutowce!
Kasa to przebój — ale też zbrodnia.
Dziel ją sprawiedliwie, mówią, ale mojej części lepiej nie ruszaj.
Poprosisz o podwyżkę? Zapomnij. Usłyszysz ciszę, albo kolejne ściemy w różowej otoczce.
"Ja miałem rację!" — krzyczą politycy, gdy wszystko się wali.
"To nie moja wina, byłem pijany, nie pamiętam!" — standardowa wymówka.
A wyborcy? Tylko pionki do przesuwania, mięso wyborcze, które ciągle wierzy, że następnym razem będzie inaczej.
Tak, tak działa polityka. I tak się kręci ten cyrk.
Idę dalej — jak na dłoni widać, że startując na prezydenta, trzeba mieć poparcie jakiejś partii. W tym przypadku największej partii opozycyjnej, czyli PiS, bo bez tego nie ma żadnych szans na wygraną. Kto myśli inaczej, ten się myli.
Weźmy przykład — bardzo podobali mi się dwaj kandydaci: pan Jakubiak i pan Bartoszewski. Obaj nie mieli poparcia żadnej partii i co? Razem nie przekroczyli nawet 2,6% poparcia. Czy to jasne? No dla niektórych, tych co nie kumają, pewnie nie.
Podsumowując — bez partii ani rusz. Kto tego nie rozumie, niech się nie dziwi, że kandydat bez zaplecza nie ma szans.
A mimo że spędziłem tam trochę życia, moją ojczyzną jest Polska – i to nie dlatego, że tu mieszkam, tylko dlatego, że się tu urodziłem. I kto uważa inaczej, kto próbuje mi to odbierać, ten – przepraszam za szczerość – też jest palant, dokładnie taki, jakich opisuję dalej.
Zamiast dalej grzać atmosferę polityczną, proponuję coś naprawdę klasowego – sportowe emocje prosto z paryskiego Roland Garros. Tam dziś żegnamy prawdziwą legendę tenisa: Rafaela Nadala. Facet, który wygrał ten turniej czternaście razy – rekord absolutny, którego prędzej doświadczy jednorożec na mące kokosowej niż ktoś go pobije. Do tego 22 tytuły wielkoszlemowe – wynik z innej planety, a dokładniej z galaktyki Pracowitość i Klasa.
Rafa – nasz idol od lat. Człowiek nie tylko rakiety, ale i wielkiego serca, pokory i sportowego ducha. Wiem jedno – moja żona dziś poleje łzy jak deszcz nad kortem centralnym. I dobrze. Bo to koniec pewnej epoki. I tak jak nasza Iga Świątek potrafi wzruszyć na korcie, tak dziś wzrusza nas pożegnanie Rafy.
A propos Igi – niech hejterzy lepiej schowają się z powrotem w swoje internetowe nory. Kto ją krytykuje, ten najwyraźniej myśli, że "kort ziemny" to boisko pod blokiem, a "as serwisowy" to barista w hipsterskiej kawiarni. Ja gram amatorsko od lat, więc wiem, ile kosztuje jeden dobry forhend – i wiem też, co to znaczy fair play.
Dlatego z czystym sumieniem uważam: tych internetowych ekspertów od wszystkiego najlepiej wysłać do komentowania gry w palanta. Bo skoro są palantami, niech komentują swoich.
Ale nie wszystko stracone! Nadchodzi nowe. Carlos Alcaraz, młody Hiszpan, ma dopiero 22 lata, a już czaruje na korcie jak wirtuoz skrzypiec – tylko z rakietą. Nadzieja, talent, energia. Światełko w tunelu po Rafie.
I wiecie co? W tenisie przynajmniej nikt nie liczy głosów do rana. na dzis ende pozdrawiam
Dziś na marszu Trzaskowskiego można zobaczyć ich dzieci, potomków tych oprawców, którzy próbują zatłumić pamięć o prawdziwych bohaterach.
To haniebna i tragiczna część naszej historii, o której nie wolno zapominać. Pilecki to prawdziwy bohater, a jednak dziś jego pamięć próbuje się zabić, wymazać przez tych, którzy stoją po stronie kłamstwa i fałszu.
Ale jest ok — bo choć ten rząd i jego poplecznicy próbują zniszczyć pamięć takich bohaterów, chwała im trwa i przetrwa. Polska to nie rządy z 13 grudnia, Polska to pamięć, honor i szacunek dla tych, którzy walczyli za naszą wolność.
(czyli historia Kamili Gasiuk-Pihowicz, która w niedzielę prawie wybuchła)
Pewnej niedzieli, kiedy naród jeszcze przecierał oczy po sobotnich grillach, w stolicy zebrała się drużyna odważnych… i tych trochę bardziej rozwrzeszczanych.
Na czele szła Kamila Gasiuk-Pihowicz, znana też jako Myszka Agresorka – zdeterminowana, czerwona jak buraczek po ostrym chili, z mikrofonem w jednej łapce i konstytucją w drugiej. Krzyczała tak, że nawet gołębie na Placu Zamkowym dostały traumy dźwiękowej.
Ale nagle… bach! z dymu i konfetti wyłonił się Zorro! Nie byle jaki – z maską, peleryną i szpadą zrobioną z kijka po wacie cukrowej. Tłum osłupiał. Dzieci piszczały, babcie mdlały, a politycy sprawdzali, czy to happening czy może nowa partia.
– Sprawiedliwość! Wolność! Tortilla dla wszystkich! – krzyknął Zorro i machnął szpadą tak, że przypadkiem odciął kabel od mikrofonu Kamili Gasiuk-Pihowicz.
Kamila spojrzała z przerażeniem – kot nadciąga! A dziury brak! Kamery włączone, uciekasz – przegrywasz. Walczysz – obśmieją cię w kabarecie.
Więc stanęła, spojrzała w kamerę i syknęła:
– Ja... się... NIE BOJĘ! (choć ogonek jej lekko drgał)
Zorro mrugnął spod maski, podał jej miniaturkę konstytucji na breloku i zniknął jak cień. Tłum zamarł. A potem rozległ się szept:
– Czy to był... Antonio Banderas?
A Kamila Gasiuk-Pihowicz? Przetrwała. Została bohaterką dnia. Nawet kot, zdezorientowany, poszedł do Sejmu na kawę.
Jeśli Trzaskowski naprawdę jest takim dyplomatą, to dlaczego nie pokazał tej dyplomacji w realnej sytuacji? Mógł przecież powiedzieć Sławomirowi Menzelowi: „Z tych ośmiu punktów podpisuję się pod czterema, z resztą mam problem – pogadajmy”. Ale nie – łatwiej się odciąć, nic nie podpisać i nie wchodzić w rozmowę. A przecież – jak sam kiedyś powiedział – „coż szkodzi obiecać”. No właśnie – obiecać nie szkodzi, a potem można wszystko zmienić w ściek, jak to już nieraz robił. Czajka to symbol, który mówi sam za siebie.
To już nie dyplomacja – to zwykłe dupiarstwo. narcyzowate Dużo słów, dużo „jam jam jam”, a konkretów jak nie było, tak nie ma.
Jeśli przeanalizujemy to logicznie, a nie jak dzbany, to sprawa jest prosta: Trzaskowski NIE podpisał deklaracji złożonej przez Sławomira Menzla. Powiedział tylko, że ją "słownie popiera". No to świetnie – słowna deklaracja od polityka, który reprezentuje formację znaną z obiecywania gruszek na wierzbie. Dziękuję, postoję.
Przypomnijmy, co jego szef, Donald Tusk, deklarował słownie: benzyna po 5,15 zł. Miało być jak z magicznej różdżki – lekarz sam do nas zadzwoni, zapyta, czy nie boli nas głowa, albo czy nie mamy sraczki. I co? Która z tych obietnic została spełniona? No która?! Zero, null, pstro. Sama wydmuszka.
Ale to nie koniec. Dla ludzi pokroju Trzaskowskiego wystarczy, że ktoś kupił kawalerkę 27 m², podpisał akt notarialny (w obecności notariusza – jedynej osoby, która ponosi odpowiedzialność prawną za dokument), a już robią z tego aferę. Bo przecież według nich rzeczywistość nie ma znaczenia – ważne, co powie Trzask & Company.
Więc pytam: jak można wierzyć ludziom, którzy kłamią w żywe oczy? Trzask, jego szef i ich hasła rzucane tydzień przed wyborami to czysta ściema. Zresztą – jak pisze Wikipedia – "tusk" słownik polsko-Kaszubski
po kaszubsku kundel Pasuje idealnie. Łżą, jakby to był program polityczny.
"CÓŻ SZKODZI OBIETAĆ" – HASŁO TRZASKOWSKIEGO NA TYDZIEŃ PRZED WYBORAMI!
Dzięki portalowi Doba.pl mogę pisać bez cenzury – za co serdecznie dziękuję. Na innych mediach dzbany mnie blokują, a tu – wolność słowa i szacunek dla poglądów.
Nie będzie to krótki wpis – ale kto czyta książki, ten nie boi się tekstów dłuższych niż dwa akapity. Dziś modne są memy i hasła, ale prawdziwa refleksja potrzebuje miejsca. Nie każdy przeczyta, ale kto przeczyta do końca – ten zrozumie, że warto.
Kto nie podróżuje, ten nie zna wartości człowieka – i narodu
Mówi się, że kto nie podróżuje, ten nie zna świata. Ale ja powiem więcej: kto nie podróżuje, ten nie zna wartości człowieka – ani tradycji, z której wyrasta cały naród. To nie jest chińskie przysłowie – to po prostu prawda.
Od lat podróżuję z żoną po Azji: Chiny, Japonia, Tajlandia, Indie – i właśnie tam najbardziej widać, czym są prawdziwe wartości. Szacunek dla starszych, dla przodków, dla własnej kultury. Tam więź z tradycją jest żywa. I to nie jako folklor na festynie, ale codzienność.
Dla przykładu: w Chinach niemal każdy człowiek, zgodnie z tradycją, powinien choć raz w życiu stanąć na Wielkim Murze. Tak jak muzułmanin pielgrzymuje do Mekki. I widzieliśmy to na własne oczy – wnuczki prowadzące swoje babcie i dziadków, nieraz bardzo starych, by mogli spełnić ten rodzinny, narodowy obowiązek. Tam starszy człowiek to skarb.
A u nas? Dzban jeden z drugim mówi babci, że „mu przeszkadza w rozwoju”. Bo takie wzorce lewacka ideologia tłucze młodym do głów od szkoły, przez media, aż po resorty. Babcia ma mieszkanie? To słyszy, że „żyje za długo”. I nie zdziwmy się, jeśli za chwilę nasze córki zaczną to samo mówić do swoich matek. Bo to nie przypadek – to efekt świadomej indoktrynacji, która wypiera wartości i więzi międzypokoleniowe.
Dlatego warto się poważnie zastanowić, kogo wybierzemy na prezydenta. Czy chcemy kolejnego plastikowego „dupiarza”, co się sztucznie uśmiecha i głaszcze kociątka, a ideowo ciągnie w stronę komuny? Kogoś, kto z uśmiechem powtarza, że „nic nam się nie należy”? Czy może kogoś z charakterem – kto umie walczyć o swoje: o swoje dziedzictwo, swoją ulicę, swoją dzielnicę i swoich ludzi?
Karol Nawrocki – nazwisko, które dziś brzmi najrozsądniej. Nie ma ludzi idealnych – i może dobrze. Bo „idealni” byli tylko w książkach Lenina i Stalina. A wiemy, czym się kończył ten komuszy zamordyzm.
Tradycja, wartości i tożsamość – to jest fundament każdego narodu. I nie zapominajmy o tym. Zwłaszcza wtedy, gdy przychodzi moment decyzji przy urnie.
Gotowe do publikacji. Daj znać, jeśli chcesz, żebym zrobił z tego jeszcze wersję do social mediów, np. z mocnym cytatem na grafikę.
Powiedziałe
(-aś):
exstra
ChatGPT powiedział:
Super, bardzo się cieszę!
Zostało dwóch kandydatów, mój wybór to Karol Nawrocki. Ma kręgosłup, mówi prosto z mostu, nie czaruje, nie kręci. W rozmowie Mentzena z Trzaskowskim ten drugi został rozjechany – i dobrze, bo maski trzeba zdejmować.
Trzaskowski mówi, że PiS blokuje ustawy, a tymczasem: prezydent podpisał 177 ustaw tego rządu,
zawetował tylko 6 (w tym tę o „mowie nienawiści”, która pachnie cenzurą),
jako prezydent Warszawy sam blokuje niewygodne sprawy,
jego zaplecze przez lata blokowało ustawy w Senacie.A co mamy z drugiej strony? Rafał Trzaskowski – który w rozmowie z Sławomirem Mentzenem został po prostu rozjechany. I słusznie. Bo ile można słuchać o „wolnych sądach”, „tolerancji” i „blokującym PiS-ie”, skoro fakty mówią co innego?
Hipokryzja. A dziś można dostać zarzut „mowy nienawiści” za baner „Byle nie Trzaskowski”. Wolność słowa? Tylko wtedy, gdy mówisz to, co oni chcą słyszeć. Demokracja na niby .I nie trzeba być wielkim filozofem, żeby widzieć, że ten nowoczesny „europejski zamordyzm” coraz bardziej przypomina to, co robią Putin w koncu to kolega ze spacerów na molo tuska czy Łukaszenka – tylko w garniturze, z hasztagami o miłości.
Dlatego wybieram Nawrockiego – za szczerość, odwagę i charakter. Bo dzisiaj nie trzeba aktora dupiarza – tylko człowieka z jajami.
Lubię, jak jest jasno. Od smoczka aż po urnę wyborczą — zasady mam proste: jak czegoś nie powiemy dziś wprost, to jutro będziemy się o własne sznurowadła potykać.
Moje wpisy — o Lądku, o wyborach, o tym całym naszym bałaganie — mają już ponad 32 tysiące wyświetleń. Serio, to nie o klikalność mi chodzi, ale o to, żeby się działo w głowach. A skoro pod moimi postami nie ma odpowiedzi, to znaczy, że nawet u dzbanów ruszyły procesy myślowe. No i dobrze. Od czegoś trzeba zacząć.
Teraz odkrywam karty. Bo słychać różne spekulacje: „Rak to pewnie pisior!”. No to powiem Wam: Oj, nie! I pisałem to już sto razy. Moja partia to Polska. I nie muszę się chować za żadnym szyldem.
W pierwszej turze głosowałem na dr Artura Bartosiewicza — świetny ekonomista, konkretny, z wiedzą, i co najważniejsze — potrafi mówić z humorem, żeby nawet dzban zrozumiał. Takich ludzi chcę słuchać.
W drugiej kolejności — Marek Jakubiak. Facet z biznesu, najbogatszy z całej tej ekipy. I tu jest sedno: jak ktoś nie ma oleju w głowie, to zawsze zostanie biedakiem — i leniem. Tacy jak Jakubiak czy Trump to kozacy, którzy ciągną wózek, tworzą miejsca pracy nawet dla tych, co tylko trolować umieją. Gdyby nie oni, to byśmy do dziś na drzwiach pływali i z ognia ognisko robili. Postęp to robota, nie gadanie.
A co do Trzaskowskiego? On też z tej starej komuny, tylko z pianką. Stosuje efekt cappuccino — więcej mleka niż kawy. Dużo piany, mało treści. A rządzenie nawet gminą to jak prowadzenie firmy. Nie wystarczy ładna minka i hasła z telewizorka.
Zjawisko to staje się coraz bardziej widoczne: do polityki z zadziwiającą determinacją garną się panie, których uroda — delikatnie mówiąc — nie była dotąd ich atutem. zaniedbane za mocno puszyste itd Kobiety, które z pewnością nie reprezentują kanonu słowiańskiej urody, z którego Polki znane są na całym świecie, nagle odkrywają w sobie „powołanie publiczne”.
Nie chodzi tu bynajmniej o kompetencje — te rzadko idą w parze z nadmierną chęcią zaistnienia. Chodzi o coś znacznie prostszego: o potrzebę bycia zauważoną, wreszcie dostrzeżoną. Gdy w życiu prywatnym nikt nie patrzy, gdy nikt nie zaprasza na kawę, to może chociaż sejmowy korytarz i obiektyw kamery coś zmienią.
I choć to brutalne, nie sposób się nie zgodzić z dawną, kontrowersyjną obserwacją profesora Bartoszewskiego, że „kobieta bez zainteresowania mężczyzny traci kontakt z rzeczywistością”. Nie chodzi tu o seksizm — to gorzka obserwacja psychologiczna. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że najbardziej do polityki rwą się panie, które — mówiąc bez ogródek — na trzeźwo raczej nie przyciągają spojrzeń?
Jeśli przejeżdżając przez kraj, samochody wydają się ładniejsze niż kobiety, to być może jesteśmy w Niemczech — a może po prostu coś poszło nie tak. Może to właśnie dlatego niektóre z pań wolą rządzić niż się podobać. Bo władza — jak wiadomo — potrafi przyćmić brak wszystkiego innego.
Szanowni Państwo,
żyjemy w czasach, gdy jeden ruch ręką potrafi zaważyć na przyszłości kraju. Nie wierzycie? A jednak. Pan Karol Nawrocki – kandydat, który podczas debaty... o zgrozo! – coś włożył do ust! Może to był palec, może długopis, może... guma do żucia? Tego nie wiemy. Ale wiemy jedno: NIE MOŻE ZOSTAĆ PREZYDENTEM! No bo jak?! Prezydent i coś w ustach?! Wstyd!
Ale nie byłbym sobą, gdybym nie przypomniał pewnego faktu z życia publicznego. Otóż widziałem na własne oczy (i zapewne nie tylko ja), jak Rafał Trzaskowski podczas jednej z debat... PODRAPAŁ SIĘ PO TYŁKU! Tak, proszę Państwa, bez wstydu, bez zażenowania – po prostu ręka poszła tam, gdzie prezydencka ręka iść nie powinna. Czy to znaczy, że cierpi na hemoroidy? A może ma pasożyty? Zadajmy sobie jako naród to kluczowe pytanie: czy człowiek z potencjalnym świądem może zostać głową państwa?
Ba! Może trzeba przeprowadzić testy! Test na hemoroidy, test na pasożyty, test na zdrowy rozsądek! A najlepiej ogólnonarodową komisję ds. higieny kandydatów. Bo przecież skoro coś sobie włożył do ust albo się podrapał, to nie może reprezentować narodu. My chcemy prezydenta, który nie je, nie drapie się, nie mruga, a najlepiej nie oddycha. Idealnego z plastiku.
A skoro już jesteśmy przy pasożytach – to może warto zastanowić się, kto naprawdę żyje na koszt Polski? Kto żeruje na konflikcie i rozdziera ten kraj od środka? Bo ci pasożyci – drodzy Państwo – mają się dobrze. I mają się za elitę.
Tak, ten felieton to absurd. Ale jeszcze większym absurdem jest to, jak dziś wygląda debata publiczna. I to już naprawdę nie jest śmieszne.
Znowu – mimo doświadczeń, mimo powodzi i braku pomocy – część mieszkańców Lądka i Stronia postawiła krzyżyk przy tych samych nazwiskach. Efekt? Dzbany wracają do gry.
Zamiast inwestować w to, co mamy pod nosem – który za namową Moniki z dnia na dzień staje się dwa razy większa głosowano na tez na narcyza jam to uczynił – wolimy słuchać opowieści o fotowoltaice w miejscu, gdzie przez 80 dni świeci słońce, a przez resztę pada.
To wszystko pod czujnym okiem ministry Henig-Kłoski, zwanej już ironicznie „marką Siemens”, która bezrefleksyjnie powiela niemieckie wzorce, nie patrząc, co działa tutaj. A u nas działała i nadal może działać – woda. Ale tylko wtedy, gdy rządzą nią ludzie z głową, a nie dzbany.
Nie jestem z żadnej partii, moja „partia” to Polska — pisałem o tym tyle razy, że aż szkoda powtarzać, ale najwyraźniej trzeba.
Moje teksty mają minimum 10 stron broszur, a książki po 500 i więcej — jeśli komuś to za dużo, to może lepiej po prostu się nie udzielać, niż zostawiać pusty dźwięk.
Pytam Was — kto ma odwagę sięgnąć po coś z głębią, a kto woli szybkie, płytkie „kapuściane” komentarze? Zapraszam do dyskusji, bo prawdziwa rozmowa wymaga więcej niż kilku liter! ktoś uważa, że to „za długo”, to lepiej nie zabierać głosu i nie robić z siebie jeszcze większego głąba.
W polskich mediach, zwłaszcza tych głównych, coraz częściej słyszymy o „kawalerce”, „ustawkach” czy o tym, że „wygrał dupiarz”. Tymczasem pomija się coś ważnego — wątek Donalda Tuska i jego młodzieńczych lat jako kibica piłkarskiego.
Były prezes PZPN i znany sędzia piłkarski, Michał Listkiewicz, w jednej ze swoich wypowiedzi zdradził, że Tusk nie był tylko zwykłym sympatykiem piłki nożnej. Wręcz przeciwnie — nieraz zdarzało mu się gonić innych kibiców, trzymając w ręku metalowy szlauf od prysznica. goniąc kibiców i grozac pobiciem .Ten niecodzienny „rekwizyt” pokazuje, jak blisko był z tamtym środowiskiem i jak aktywnie w nim uczestniczył.
Zaskakujące jest to, że mimo tak znaczącej informacji, media w Polsce praktycznie milczą na ten temat. Czy to zwykłe przeoczenie, czy może celowe pomijanie faktów, które nie pasują do oficjalnego wizerunku byłego premiera?
W polityce, podobnie jak w sporcie, powinna obowiązywać przejrzystość i uczciwość. A jeśli dalej ma być premierem wnuk dziadka służącego w Wehrmachcie, a prezydentem ktoś, kogo część społeczeństwa nazywa „dupiarzem”, to trudno się dziwić, że ponad 60% prawdziwych Polaków na to nie zgadza się.
Czas, by media przestały ukrywać niewygodne fakty i zaczęły mówić prawdę — bez względu na to, komu ona nie pasuje. Bo demokracja to nie tylko wybory, lecz przede wszystkim szacunek do obywateli i ich prawa do pełnej informacji.
Bo przecież dyskusja to wymiana myśli, argumentów, a tu jak na razie jest tylko jednostronny monolog. Może inni boją się otwarcie mówić? A może po prostu czytają i wolą milczeć? Tak czy inaczej, zapraszam do rozmowy — chętnie posłucham Waszych opinii, argumentów, nawet jeśli będą inne niż moje.”
„Po tej debacie panu Nawrockiemu rzeczywiście może odechcieć się wszelkich ustawków na długo, może nawet do końca życia” – napisał Donald Tusk na portalu X. Jednakże trudno nie zauważyć, że niektórzy dalej próbują oszukiwać Polaków dla własnych korzyści. Nawet ten „dziadek z Wehrmachtu” powinien się wstydzić, jak bardzo szkalują Polskę i jej historię. Szkoda, że nie wszyscy potrafią uszanować prawdę i dobre imię naszego kraju.
Oj, coś czuję — i to niepokój, i strach — bo jak to mówią, „król jest nagi”. A najwięcej, co mu wyszło, to malowanie kominów, i pewnie zaraz do tego wróci — i to biegusiem. Prawda znów zostanie przykryta, a my zostaniemy z tym samym starym teatrem.
Wczoraj na scenie – jak w ringu. Bokser amator kontra samozwańczy „dupiarz”. Ten pierwszy – walczak, gotów dać Putinowi w pysk. Ten drugi – komunizmu kociątko, wypolerowany, uśmiechnięty, ale bez ciosu.
6 rund. Bokser bił, a tamten tylko się sztucznie uśmiechał. I przypomniała mi się stara historia: trzecioligowy bokser dostaje łomot od mistrza, leży na deskach, krew z nosa, a po walce mówi do trenera:
– Naprawdę, ja… ja… ja go przestraszyłem!
Trener patrzy zdziwiony:
– No… w piątej rundzie, jak padłeś na deski, to się przestraszył, że cię zabił.
– Czyli nie było tak źle! Naprawdę ja… ja… ja go przestraszyłem!
I jeszcze raz, z przekonaniem:
– Naprawdę ja go przestraszyłem!
Tak jak w tej debacie – jeden walczył, drugi udawał, że wygrywa. Haha, no to się szykuje druga runda widowiska! Jeśli Mencel ma formę, to "dupiarz" znów będzie zbierał ciosy i uśmiechał się jakby był na gali rozdania Oskarów, a nie pod gradobiciem argumentów
Na gorąco, przed ciszą nocną. Oglądaliśmy właśnie spektakl z udziałem „dzbana 1409” — sztucznego wytworu politycznego laboratorium. Twarz szara jak ekran telewizora w PRL-u, przekaz równie chłodny i mechaniczny. I tylko jedno się wciąż powtarzało: „Jam to uczynił, ja, ja i jeszcze raz ja”.
To nie była debata. To był pokaz kultu jednostki, gdzie „dzban” jawi się niczym orwellowski Wielki Brat — wszechobecny, wszechwiedzący, mówiący wyłącznie o sobie. Ani słowa o zwykłych ludziach, o Polsce prawdziwej — o wsiach, miasteczkach, prowincji. Tylko Warszawa, Warszawa, Warszawa — jakby poza nią nic nie istniało.
A przecież Polska to nie tylko stolica. Polska to Lądek-Zdrój, to Suwałki, to Zamość, to każda wieś i każde pole. Ale dla tego kandydata najwyraźniej nie istnieją. On chce być „prezydentem Polski”, a mówi, jakby był kandydatem na prezydenta warszawskiej kamienicy. Dramat.
Trzeba też jasno powiedzieć: tu jest Polska, i tu ma być lotnisko, a nie w Berlinie — jak dzban bredził. I nie ma żadnego państwa o nazwie „Europa”, choć z uporem godnym lepszej sprawy próbował nam to wmówić. Orwell miałby gotowy rozdział do „Roku 1984”: o tym, jak realną ojczyznę zastępuje się sztuczną ideą.
Przypomniało mi się coś z lokalnego podwórka. W gminie Lądek-Zdrój też mieliśmy kiedyś takiego „jaśnie oświeconego”. Wszystko było jego zasługą, wszystko na pokaz. Ale ludzie w końcu przejrzeli na oczy i pogonili go. Bo prawda zawsze przebije się przez mgłę propagandy.
Mam nadzieję, że i tym razem społeczeństwo się obudzi. Że nie da się omamić plastikowym uśmiechem i wydmuszkowym przesłaniem. Dla dobra Ojczyzny, dla zachowania suwerenności i zdrowego rozsądku — wybierzmy człowieka zakorzenionego w historii i wartościach: dr. Karola Nawrockiego.
Pozdrawiam i dobranoc. Bo jutro nowy dzień, a Polska jest i będzie nasza — nie wirtualna, nie europejska, tylko prawdziwa.
Sorry, ale naprawdę — nie da się milczeć. Bo jak tu milczeć, kiedy całe państwo, wszystkie jego służby, drony, meldunki operacyjne, a może nawet kot prezesa, rzucają się tropem... baneru. Tak, baneru. Nie bomby, nie przestępcy, nie afery miliardowej — tylko kawałka materiału z napisem: „Każdy, byle nie Trzaskowski.” Kiedyś byliśmy Lądek-Zdrój. Albo Kotliną Kłodzką. Albo po prostu „tu, gdzie są fajne wody i sanatoria”. Ale od pewnych wyborów, od tych legendarnych 1408 głosów na Trzaskowskiego — w I turze, jeszcze „na wyobrażeniu” — ktoś ochrzcił nas dumnie:
„Dżbanowo.”
A nas – „Dzbanami.”
I choć to miało być obelgą, z czasem zrobiło się z tego coś w rodzaju lokalnej satyry. Jak już nas wyśmiewają, to przynajmniej z fasonem.I co się dzieje?
Stan wyjątkowy!
Wszystkie służby, jakby wylądowały UFO albo ktoś ukradł księżyc.
ABW analizuje fonty. Policja przesłu****e psy.
A może i armia w gotowości – bo przecież ktoś zakwestionował świętość jedynie słusznego kandydata.No sorry. Nie każdy głosujący na Trzaskowskiego to święty, nie każdy głosujący przeciw to wróg demokracji. A baner? To forma wyrażenia opinii, nie akt wojenny.
Ale skoro już jesteśmy tymi Dzbanami, to pozwólcie, że powiem za nas wszystkich jedno:
Nie jesteśmy głupi.
Nie jesteśmy ślepi.
I widzimy dokładnie, kiedy ktoś robi z nas idiotów.
Farben Lehre - Król
Tekst pochodzi i wykonanie Zespół reprezentacyjny pt Król ------- --- To władza trwa, jak zły to sen
Jego dynastia mocno tkwi
Ciągle które dźwigamy my
Nie poradzisz nic bracie mój
Gdy na tronie siedzi uj
Buntu nie boi się władca ten
Co by z powiek spędzał mu sen
Nie poradzisz nic bracie mój
Gdy na tronie siedzi uj
Ja ty ona my wy oni on
Wszyscy liżemy mu dupę wciąż
Lecz nie poradzisz nic bracie mój
Gdy na tronie siedzi uj .
My, wy, oni – cały kraj,
Uśmiechniemy się, choć serca graj.
Nie zmienisz nic, bracie mój, itd
W czasach, gdy polityka to bardziej teatr niż służba publiczna, warto zapytać wprost: kto ma dziś realną siłę, żeby stanąć na czele Polski? Czy wystarczą nam eleganckie słówka, garnitur i sztuczny uśmiech, czy może potrzeba kogoś, kto naprawdę potrafi walczyć — jak trzeba, to i w papę dać, bo ma za sobą ludzi, nie tylko PR-owców?
Pamiętam czasy, gdy chłopaki z dzielnicy potrafili się solidnie sprzeczać, a nawet i poszarpać, ale wszystko miało jakiś sens. i często lała sei krew z nosa . Ktoś bronił swojej ulicy, swoich wartości. będzie bronił i spraw Polski -prrrrrrrrrrrrrrawda ??? Nie było morderstw, nie było pokazówek, była lojalność i charakter. A dziś? Dziś jak ktoś się wychyli, pokaże pazur, od razu robią z niego bandytę, bo przecież trzeba być grzecznym i poprawnym. dla niemca dla brukseli
No i właśnie — czy taki, co potrafił bronić swojego, nie będzie też bronił Polski? Bo dla mnie to oczywiste: jak ktoś miał kręgosłup w młodości, to i teraz nie będzie się kłaniał w pas Putinowi, ani nie zrobi "laski" Ameryce jak sikor . A takich mamy dziś kandydatów: jeden chodzi po molo z carem putinem i udaje, że nic się nie dzieje, drugi aż się ślini, chce zrobic laske ameryce ,kto wie czy nei zrobil .
I teraz pytanie do wszystkich, którzy pójdą do urn: kogo wybierzecie? Czy tego, który – jak trzeba – postawi się każdemu, kto podniesie rękę na Polskę?
Ja wiem, czego chcę. Chcę prezydenta z charakterem. Takiego, co nie pęka. Co nie gada, tylko działa. Co wie, co to znaczy bronić swoich – i nie sprzeda naszej suwerenności za stołek w Brukseli ani lajka od ambasadora.
Wasza decyzja, Rodacy. Ale niech będzie przemyślana.
WP pisze: „Karol Nawrocki brał udział w jednej z najsłynniejszych kibolskich ustawek w Polsce”. No i? Co z tego? Zero zarzutów, zero wyroków. Gdyby było coś na rzeczy, ABW dawno by go zmieliło. Ale nie było. Więc po co to grzebanie w przeszłości? Bo się go boją. To wszystko.
A że się kiedyś bił? W młodości? Wielkie mi halo. Sam niejednemu dwulicowcowi dałem w pysk, aż mu bańki nosem poszły – i nie żałuję. Bo są momenty, gdy słowa nie wystarczą.
Ale większy wstyd to być takim dupiarzem jak Trzaskowski – sam się tak nazwał u Wojewódzkiego. Latał za kobietami i jeszcze się tym chwalił. Narcyz z Warszawki, który bardziej dba o fryzurę i zdjęcie niż o miasto. A jego „sukces”? Czajka puściła ścieki, zasrał Bałtyk, i to dosłownie.
I tu wchodzi ciekawy wątek lokalny. Bo był kiedyś burmistrz Lądka-Zdroju, który się Trzaskowskim dosłownie zachłysnął. Zakompleksiony, zapatrzony w tego „warszawskiego pana”, chciał być jego kopią. Też narcyz, też lansik, tylko bez sukcesów. I jak przyszedł czas, to co zrobił Trzaskowski? Olał go ciepłym moczem, kiedy ten próbował startować do Senatu. Tak właśnie się kończy podlizywanie się „elitom” z Warszawki.
Więc powtarzam: chcecie prezydenta z jajami, który nie ucieka od przeszłości, ale działa? Czy pozera, który największy sukces miał w „byciu dupiarzem”, a w praktyce zostawia po sobie tylko ścieki i selfie?
1 czerwca idziemy do urn. Chyba jasne, na kogo trzeba głosować – czy naprawdę trzeba to jeszcze pisać jaśniej?
Bo dziś możliwości są ogromne – praca zdalna, wyjazdy, szkolenia, przebranżowienie, własna działalność, rynek otwarty. Tylko trzeba chcieć. A jak ktoś całe życie czeka, aż mu coś spadnie z nieba, a potem narzeka, że „wszystko drogo” i „państwo powinno dać” – to niech się nie dziwi, że dalej klepie biedę.
I tutaj właśnie wchodzi rząd 13 grudnia – rząd, który niby miał zmienić Polskę, ale zamiast tego utrzymuje wielu w stagnacji, rozdaje obietnice, a prawdziwe zmiany i szanse na lepsze życie często przepuszcza przez palce. Mówią, że „robimy dla ludzi”, ale kto naprawdę chce i potrafi, ten i tak radzi sobie sam, bo rząd ani nie pomoże, ani nie przeszkodzi – po prostu stoi z boku i czeka na kolejną okazję do politycznych przepychanek.
Nie mówię tu o ludziach starszych, chorych czy w trudnej sytuacji – wiadomo, że są wyjątki. Ale jeśli ktoś jest zdrowy, w sile wieku, ma dostęp do internetu, smartfona i świata, i nadal nie potrafi zarobić – to sorry, ale to nie wina rządu, inflacji ani globalizacji. To wina własnej bierności. I żadne biadolenie w komentarzach tego nie zmieni.
To spotkanie pokazało coś, co dla uważnych słuchaczy było jasne już przed wyborami – że realnie 80% postulatów obu stron się pokrywa. Mówimy o sprawach kluczowych: o suwerenności Polski, o niezależności naszego państwa. I to właśnie jest wspólny mianownik, a nie różnice, którymi próbuje się nas dzielić.
Pod koniec spotkania padło pytanie o tzw. „nieszczęsną kalarkę 27m”. I tu powiem otwarcie: jeśli ta sprawa ma być decydująca przy wyborze prezydenta, to jestem mocno zaniepokojony. Cała sytuacja została nagłośniona przez ABW – służby, które powinny nas chronić, a nie robić medialne spektakle. Mówimy tu przecież o działalności organizacji pozarządowej, która w praktyce prowadzi zwykły biznes jako pośrednik w przemycie ludzi – 3000 dolarów lub więcej za osobę.
Zarzuty wobec Karola Nawrockiego, że jako notariusz „podpisał” coś podejrzanego, są dla mnie zupełnie nietrafione. Skoro idziemy do notariusza czy doradcy podatkowego, to znaczy, że im ufamy – są dla nas wiarygodni. Jeżeli oni nie kwestionują treści aktu czy umowy, którą chcemy podpisać, to trudno później zarzucać im winę. Przecież nie są od tego, by prowadzić śledztwo – ich rolą jest dbałość o zgodność z prawem, nie moralna ocena klientów.
Zresztą – sam podpisywałem akty notarialne przy zakupie moich mieszkań. Nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, a notariusz również nie tylko nie kwestionował zapisów, ale wręcz sugerował odpowiednie sformułowania – bo ma obowiązek zadbać, by wszystko było zgodne z polskim prawem. I za to mu płacimy.
A żeby kogoś nie skręciło z oburzenia – kandydat otwarcie przyznał, że posiada pozwolenie na broń. I co z tego? To legalne i odpowiedzialne.
Sam posiadam więcej niż osiem mieszkań – tak, więcej – wszystkie kupione legalnie, prześwietlone nawet przez służby w USA. Wynajmuję je przez firmę Booking. To są apartamenty 2-, 3- i 5-osobowe w Bornem Sulinowie, pięknym miejscu pośród jezior. Wszystko zgodnie z prawem, podatki płacone jak trzeba.
I dodam: jeśli ktoś chce wynająć, można dzwonić bezpośrednio – będzie taniej, bo odpada prowizja Bookingu, która wynosi aż 15%.
Dlatego jestem – jak obaj rozmówcy – przeciwnikiem podatku katastralnego. Nie można karać ludzi za to, że chcą się dorobić uczciwie i jeszcze z tego rozliczają. Ten podatek to ukłon w stronę życiowych nieudaczników, którzy zamiast działać, wolą liczyć na układy, koneksje i dziedzictwo PRL-u.
12.12.2018, 14:12 więc to tylko prawda — 25 godzin na dobę:
Sikorski: „Miałem rację w sprawie 'robienia laski Amerykanom' przez PiS. Są szczęśliwi, choć zrujnowali relacje z Niemcami i Rosją.”
Skoro Sikorski jest taki dobry w robieniu laski, to może pomoże Trzaskowskiemu i teraz zrobi laskę Konfederacji i partii gaśnicowych? Bo u nas polityka to tylko lizusostwo i udawanie, a nie żadna realna robota.
„Właśnie zaczyna się gra o wszystko. Twarda walka o każdy głos. Te dwa tygodnie rozstrzygną o przyszłości naszej Ojczyzny. Dlatego ani kroku wstecz” – napisał Donald Tusk na platformie X po pierwszej turze wyborów prezydenckich 2025. I trudno się z nim nie zgodzić, bo to rzeczywiście walka o wszystko.
O przyszłość Polski – czy pozostanie suwerennym, dumnym państwem, które samo decyduje o swoim losie, czy też stanie się kolejnym bezwolnym landem, podległym polityce Brukseli i Berlina. Nie chcemy być tanią siłą roboczą Europy, którą się wykorzystuje, wysyłając tysiące młodych Polaków do pracy przy szparagach czy na Zachód jako rzekome „opiekunki medyczne”. W rzeczywistości pełnią one często rolę sprzątaczek i służących – nierzadko u ludzi, którzy pamiętają czasy brunatnych mundurów.
Nie po to przez pokolenia walczyliśmy o wolność, nie po to przelewaliśmy krew i znosiliśmy upokorzenia – od zaborów, przez okupację, po komunizm – żeby dziś zgadzać się na podległość i dyktat obcych ośrodków. Polska musi być silna, suwerenna i wolna.
Tak, chcemy być w Europie. Ale na własnych warunkach, z pełnym szacunkiem dla naszej historii, tradycji, kultury i godności. Bez kompromisów i bez oddawania naszej suwerenności.
To jest nasza Ojczyzna. I to od nas, obywateli, zależy, czy Polska pozostanie krajem wolnych ludzi, czy zamieni się w bezwolny kawałek obcego imperium.
Te najbliższe dni to nie tylko polityczna rywalizacja – to walka o to, czy Polska będzie Polska. Ani kroku wstecz!
nie jestem w stanie pisać tego tekstu na trzeźwo… ze śmiechu. Otóż słucham sobie konferencji jednego z kandydatów na prezydenta, która odbyła się w jednej z naszych swojskich wsi. Niby nic niezwykłego – trochę patosu, trochę kiełbasy wyborczej, klasyka. Ale wtem, proszę Państwa… pada pytanie od lokalnego dziennikarza, które na zawsze zapisze się w annałach absurdów:
„Czy to prawda, że Unia Europejska chce wprowadzić rejestrację kur? czyli co????? Że każda kura będzie musiała mieć swoją… tablicę rejestracyjną?!
No i teraz wyobraźcie to sobie:
Na podwórku w Domaszkowie stoi sobie dumnie kura, a na szyi dynda jej miniaturowa tablica: DKL 753-KO. Obok niej kogut z dumnym spojrzeniem „szeryfa podwórka”, bo właśnie zdał egzamin teoretyczny z przepisów grzędnikowych i dostał prawko kategorii „P” – jak Pióra.
Nie zdziwię się, jeśli za chwilę UE zażąda, żeby każda nioska miała kartę przeglądu technicznego, a roczne szczepienie przeciwko grypie ptaków będzie połączone z badaniem psychologicznym. Bo kto wie, może kura z depresją przestaje nieść i wtedy wpływa to na PKB regionu?
I jeszcze ten dramat hodowców! Trzeba będzie zbudować kurzą stację kontroli pojazdów – znaczy się… piód. Przychodzi kura, inspektor mierzy długość dzioba, zużycie pazura, i wpisuje:
Usterki: lewy lotka do wymiany. Termin następnego przeglądu: za pół roku lub 300 jaj – co pierwsze.
Ale nie bójcie się. Polska wieś przetrwała gierki, dopłaty, ASF-y, przetrwa i rejestrację kur. Może nawet zrobimy swoje – unijna kura będzie mieć chip, ale nasza… numer z patyka i folię z numerem rejestracyjnym zrobioną z zakrętki po mleku 3,2%.
A teraz pozwólcie, muszę iść – słyszę, że nasza Halina (kura rasy „sąsiadka”) właśnie złamała ograniczenie prędkości na podwórku. Pędziła 14 km/h bez kierunkowskazu. Mandat jak w banku.
Z unijnym pozdrowieniem,
Nie ma już co się certolić i mówić delikatnie. Trzeba walić prosto z mostu, bo jak ktoś napisał: 1408 dzbanów pokonało czas i nadal głosuje tak, jakby miał watę w głowie, a nie mózg.
Dziś każdy powinien zajrzeć w swoje DNA. Serio. Może zobaczy tam swoje drzewo genealogiczne. Może zobaczy, skąd tak naprawdę pochodzi. Może znajdzie odpowiedź, czy jego przodkowie to ci, co przez 50 lat okupowali Lądek-Zdrój i przy okazji tu się rozmnożyli.
Bo teraz pytanie do dzbanów:
Macie pewność, że wasze DNA to jeszcze polskie DNA? Czy już jakieś inne? Bo głosując na gościa, który jest dziś wiceszefem partii i który – jeśli nie daj Boże wygra – pcha nas w łapy tego samego okupanta, który wszedł tu w 1939 roku, to trzeba się mocno zastanowić, co wam tam w genach siedzi.
A jeszcze ten wiceszef ma czelność mówić, że Polacy nie powinni domagać się reparacji za zniszczenia wojenne?
To już nie tylko hańba. To plucie na groby, na historię i na kraj.
Więc jak ktoś to popiera, to niech się nie dziwi, że się mówi o niepolskim DNA. Bo tak wychodzi — smutno i jasno:
To nie Polska w was siedzi, tylko coś, co tu przyszło czołgami.
Hasło dnia: „Cóż szkodzi obiecać?” – bo w Polsce obietnica to nie zobowiązanie, tylko narzędzie marketingowe. A im bardziej absurdalna, tym większy entuzjazm wyborcy.
Pamiętacie? „Będziemy drugą Japonią!” – wołał tryumfalnie Lechu z Gdańska, znany także jako Bolek, twarz Totolotka narodowego, który wygrał główną nagrodę – fotel prezydenta. Wystarczyło, że pierdyknął hasło jak z reklamy płynu do naczyń – i stał się cud. Lud rzucił się do urn jak do miski z pasztetową na promocji. Wybrali go. Nawet ja. Jeszcze mi się ręka czasem śni, jak głosowała. A fuj, do dzisiaj odkażam spirytusem.
No i mamy. Japonię. Ale po naszemu – podróbkę jak zegarek z chińskiego Allegro. Sushi z mortadeli, samuraj w dresie, kraj kwitnącej cebuli i wiśniowego soczku z koncentratu.
Tymczasem w tej prawdziwej Japonii ostatnio… ryż podrożał. Jeden minister palnął, że on nie wie, bo ryżu nie kupuje – bo dostaje. I wiecie co? Na drugi dzień dymisja. Bo w Japonii polityk, który bredzi – znika.
A u nas? U nas jak ktoś bredzi, to dostaje awans.
Bo tu kłamstwo przykrywa się drugim kłamstwem. Potem trzecim. A potem idą na kolacyjkę do Sowy, żrą ośmiorniczki, rechoczą z frajerów i kombinują, co by tu jeszcze obiecać przed wyborami.
Sikorski robi „laskę Ameryce”, Tusk sypie paliwem kłamstwa do ogniska propagandy, Hołownia błyszczy jak nowy blender z Lidla, a cały naród się cieszy, bo „coś się dzieje”. Tatuaż kandydata? No dramat, ale komentarz tylko od kibola. Gdzie są opinie o paniach z PO, co mają na plecach Konstytucję, a w głowie pogodę z TVN-u?
Dla mnie tatuaż to dziś K – jak Kamuflaż. Bo jak się całe życie tuszuje przekręty, to i skórę można.
A na koniec – scena finałowa. Tragedia w trzech aktach:
1408 dzbanów przy urnach.
Ciężkie, spocone, sapiące.
Tłusta oliwa leje się po plecach.
Buch – jak gorąco!
Uch – jak gorąco!
Puff – jak gorąco!
Uff – jak gorąco!
Już ledwo zipią, już ledwo sapią,
A jeszcze Tusk im do pieca dosypuje.
Bo przecież cóż szkodzi obiecać?
A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pcha?
Dzban dzbanowi dzbanem – i razem do urny.
Witamy w Drugiej Japonii.
W wersji Bolek Edition.
Ja, Polak, syn Polski, brat Orła i Białej Gwiazdy, wnuk Powstańców i obrońca Wolności, Pan krain od Bałtyku po Tatry, Strażnik tradycji i ducha narodowego, niepokonany w walce o prawdę i sprawiedliwość, głos sumienia i opoka wartości chrześcijańskich, oświadczam: wielki Tusk, przywódca rządu z 13 grudnia i Unii Europejskiej, rozkazuje wam poddać się jego woli, zaakceptować reżim i wybrać Trzaskowskiego na prezydenta Polski.
Odpowiedź Polaków
My, Polacy, potomkowie wielkich bohaterów i zwykłych ludzi, odpowiadamy wam, fałszywi przywódcy, cynicy i zdrajcy, którzy w imię własnych interesów próbujecie podzielić nasz kraj i naród!
Nie macie prawa pouczać nas, Polaków, bo wasze słowa są jak puste obietnice i polityczne gierki, które nie wzbudzają w nas szacunku, lecz tylko śmiech i wzburzenie.
Nie będziecie rządzić nami, bo wolność i godność to nasza świętość. Będziemy walczyć o nią słowem, czynem i sercem — tak jak nasi przodkowie, którzy nigdy nie ugięli się przed żadnym najeźdźcą.
Wasze knowania i intrygi są jak cień, który szybko znika, bo Polska to ziemia silnych i wolnych ludzi. Nie damy się zwieść waszym fałszywym obietnicom, nie pozwolimy zniszczyć naszej wspólnoty.
Pamiętajcie — Polska żyje w nas i przez nas, a kto jej zagraża, spotka się z oporem, którego nie sposób złamać.
Dziś jest dzień, kiedy wy, polityczni gracze, powinniście się zastanowić — bo Polacy mają kalendarz i pamięć, i nie pozwolą się więcej oszukiwać.
Podpisali:
Wolni i niezłomni Polacy
A tak poza tym – szanuję za odwagę głoszenia swoich poglądów.
Raczej pasierbica obcych interesów, wychowana na resztkach PRL-u i medialnej papce z Berlina. Polska? To dla niej tylko miejsce do narzekania na pis . A jak trzeba bronić honoru Ojczyzny, tradycji czy niepodległości – to nagle staje się „obywatelką świata”, najlepiej sterowaną z Brukseli.
Patriotka napisała jasno – i słusznie: polskość to nie metka z paszportu, tylko lojalność wobec tej ziemi, jej historii i przyszłości. Ty zaś, „córeczko”, masz najwyraźniej inne matki: ZSRR, RFN, może jeszcze coś spod tęczowego sztandaru.
Z takimi „dziećmi” Polska daleko nie zajdzie. Na szczęście są jeszcze tacy, którzy pamiętają, co znaczy być Polakiem.
„Trzaskowski nie będzie blokować zmian dla zasady” — podkreślił, dodając, że dzięki niemu rząd „będzie mógł dokończyć, co zaczął”.
Ta deklaracja można odczytać jako zapowiedź, że władza chce, by prawo było interpretowane „po naszemu” — czyli tak, jak to oni rozumieją, a niekoniecznie zgodnie z zasadami konstytucji. To rodzi poważne obawy o poszanowanie fundamentów demokratycznego państwa prawa.
Jeśli prawo ma być stosowane i podpisywane według własnej interpretacji władzy, a nie zgodnie z konstytucją, to podważa to zaufanie obywateli do państwa i jego instytucji. Konstytucja jest przecież podstawą działania wszystkich władz i powinna być przestrzegana bez wyjątków.
Nie sposób nie zauważyć, że nazwisko dziennikarki Justyny Oracz, która przeprowadziła wywiad, kojarzy się z określeniem „zaoranie” — w przenośni symbolizującym „dosadną krytykę” czy „ostre rozliczenie”. Wygląda na to, że sama rozmowa miała charakter mocny i bezpośredni, odsłaniający prawdziwe intencje władzy.
Takie podejście niestety budzi niepokój, ponieważ zamiast dialogu i poszanowania różnorodności poglądów, mamy sygnały, że rząd chce forsować swoje rozwiązania „za wszelką cenę”. To może znacząco obniżyć zaufanie społeczne do rządu i systemu demokratycznego.
„Premier wyglądał na wkurzonego, choć w czasie posiedzenia nie rozmawialiśmy bezpośrednio o wyborach” – mówi jeden z członków rządu. „Nie ma co ukrywać, jest nerwowo” – dodaje drugi minister.
Tak relacjonuje sytuację „Gazeta Wyborcza” – więc to musi być prawda. Skoro nawet ich zdaniem premier chodzi podminowany, to znaczy, że coś się sypie. I to poważnie.
Czytając te słowa – pełne napięcia, niepewności, a wręcz strachu przed możliwą zmianą – trudno nie odnieść wrażenia, że rządzący zaczynają gubić grunt pod nogami. Premier ma być „wkurzony”, ministrowie – „nerwowi”, a cała koalicja boi się rozpadu i utraty władzy. Padają nawet słowa o „paraliżu państwa” i „powrocie PiS z Konfederacją”. Widać wyraźnie, że obecna ekipa wie, że to może być ich ostatni akt na scenie.
I trudno się dziwić, skoro coraz więcej Polaków – a wiem to dobrze, bo piszą do mnie i dzwonią – ma już dość tej polityki uległości. Mój głos to nie odosobniona opinia. To głos ludzi, którzy kochają Polskę, którzy nie chcą być zarządzani z Brukseli ani z Berlina, którzy widzą, że to, co się dzieje, zagraża naszej suwerenności.
Premier, choć historyk z wykształcenia, zachowuje się, jakby nie znał historii swojego własnego kraju. A przecież Polska przeszła przez piekło – rozbiory, okupację, komunę – i mimo wszystko się podnosiła. I podniesie się znowu, jeśli będzie trzeba. Bo Polacy to nie jest naród do sterowania jak pionki.
Dzisiejsza ekipa 13 grudnia – złożona z tych, którzy niegdyś byli po drugiej stronie barykady – działa według wielu z nas przeciwko interesowi narodowemu. A ich przywódca wygląda, przepraszam za dosadność, jak na obierka ziemniaków w 2 klasie pociągu do Kijowa – poszarzały, nijaki, bez charakteru, za to pełen min i póz.
A co z kandydatem, którego dziś wystawiają na świecznik? Trzaskowski – człowiek bez poglądów, tylko z kalkulatorem w kieszeni. Rano walczy z krzyżami, po południu zmienia zdanie, a wieczorem, gdy kładzie się spać, śni mu się lotnisko w Berlinie. Raz za aborcją, raz przeciw – zależy, kto akurat słucha. Jak kameleon. Tylko że Polska to nie miejsce na takie gierki.
Nie piszę tego, by kogokolwiek obrażać. Piszę w imieniu wielu. Mój przekaz płynie z troski o Ojczyznę, z szacunku dla przeszłości i nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Mamy wartości. Mamy wiarę. Mamy pamięć o tych, którzy walczyli, byśmy mogli dziś mówić po polsku. Nie pozwólmy tego zmarnować.
Nie będzie już „zlituj się”. Dość tolerancji dla zdrady. Czas na prawdę.
Pytacie, skąd się wziąłem:
Jestem Wesoły Romek
Mam na przedmieściu domek ---ty romkek jak się nie nachlasz i to tanią wódą to wtedy jesteś ura bura
Słuchając dzisiejszego wystąpienia Tuska w Sejmie, trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia nie z premierem państwa, lecz z podstarzałym cynikiem, który próbuje przykryć własne afery imigracyjne tanim kabaretem. Zamiast odnieść się merytorycznie do sprawy nielegalnych migrantów, wywija ogonem i atakuje personalnie. Kulminacja? Tekst skierowany do posła Mateckiego: „Widok na pana jest dla mnie nieestetyczny.”
Serio? To teraz poziom debaty w Sejmie zależy od urody? Skoro tak, to mam pytanie do pań z postępowych ław sejmowych. Bo patrząc na takie tuzy "europejskiej nowoczesności" jak Pomaska, Jachyra, Nowacka czy Lubnauer, trudno nie zauważyć, że niektóre z nich psują statystyki urody Polek. Może więc ta cała fascynacja "otwartością", migracjami i społeczeństwem wielokulturowym to nie tylko ideologia – może to desperacja?
W końcu media lubią opowiadać o „ogniście temperamentnych przybyszach”. A skoro – jak się słyszy – z polskimi facetami ponoć "coś nie gra", to może niektóre panie widzą w tym ostatnią szansę na spełnienie swoich niespełnionych oczekiwań? Tyle że rzeczywistość to nie serial. Romantyzmu nie będzie – chyba że w towarzystwie kozy.
Tak wygląda dziś „europejska debata”. Chamstwo w krawacie i hipokryzja przykryta pustym frazesem o tolerancji.
Nie należę i nigdy nie należałem do żadnej partii. Moja jedyna "partia" to Polska — przekazywana z serca do serca przez moich pradziadków, dziadków i rodziców.
Dla jasności i neutralności warto to powiedzieć wprost: kandydat obywateli powinien — i już to robi — docierać do wyborców Menzela. To młody elektorat, a właśnie młodym trzeba stopniowo przekazywać władzę. Przyszłość Polski jest w ich rękach. To pokolenie jest mądre, piękne, otwarte — i to daje nadzieję.
Moje pokolenie? Czas się wycofać. Trzeba umieć zejść ze sceny, jak sportowiec, który wie, że swoje już zrobił. Kto w życiu niczego nie osiągnął, mając dziś PESEL z sześcioma z przodu, już raczej nie zagra pierwszych skrzypiec.
Wiem, że wielu z Was zagłosowało zgodnie ze swoimi przekonaniami – i to w pełni szanuję. Nie kwestionuję tych wyborów, każdy ma prawo do własnej decyzji.
Ale przy okazji nasuwa mi się pewne pytanie, które – jak zauważam – rzadko pojawia się w przestrzeni publicznej. Niedawno dowiedzieliśmy się, że Telewizja Republika przekazała 3 miliony złotych na odbudowę naszej szkoły podstawowej w Lądku-Zdroju po powodzi. To konkretna i bardzo potrzebna pomoc.
Zastanawiam się więc – być może czegoś nie wiem – czy ktoś z Was, z grona 1408 osób, które regularnie czytają moje wpisy, mógłby mnie (i być może innych) uświadomić: jakie wsparcie otrzymał Lądek-Zdrój od prezydenta Trzaskowskiego? Czy była jakaś pomoc, wizyta, zainteresowanie naszym regionem? Może coś mi umknęło?
Będę wdzięczny, jeśli ktoś zechce podzielić się wiedzą – liczę na odważny głos w tej sprawie.
Pozdrawiam serdecznie,
Rak
Ale wystarczy, że zacznie kręcić lub ściemniać – i nagle jak z nut: płynnie, bez zająknięcia. Cuda!
Jedyne, co ponoć naprawdę dobrze mu wychodzi, to… małowanie kominów i liczenie głosów – jak wtedy, gdy obalano rząd pana Olszewskiego, który jasno mówił, czyja będzie Polska. Tusk wtedy liczył.
I znów liczył – po wyborach parlamentarnych w 2023 roku. W tym jest naprawdę dobry. Tak samo jak w obieraniu ziemniaków w kampanii – jedno i drugie ma podobną wartość dla kraju.
Przeraża mnie, że nie pamiętamy historii i nie dostrzegamy, jak nas Polaków kiedyś traktowano — niektórzy nazywali nas wprost „polską świnią”. Teraz, zamiast szanowanego narodu, potrzebni jesteśmy jedynie do pracy przy zbieraniu szparagów u sąsiadów. W naszych małych ojczyznach często zapominamy o tym, co przeżyliśmy i co nas łączy.
Osobiście wolałbym jeść trawę i pokrzywy, niż godzić się na takie upokorzenie i utratę naszej godności.
Trza powtórzyć ten wynik w drugiej turze!
„To TVN, a nie TVP blokuje udział Republiki w debacie prezydenckiej” – informuje Michał Wróblewski, powołując się na sztabowców Karola Nawrockiego. I co na to obrońcy „wolnych mediów”? Nagle cisza. Bo przecież pluralizm jest super, o ile mówi się jednym głosem – ich głosem.
Ekipa Tuska dziś tak pewna zwycięstwa Trzaskowskiego, jak kiedyś była Komorowskiego. A przypomnijmy – ten miał przegrać tylko, gdyby przejechał zakonnicę w ciąży na pasach… i jakoś przegrał. Dziś mamy sequel: Rafałek na wysokich obcasach, który najchętniej wyjechałby z sekretarką, byle dalej od tego całego bałaganu. Zostać prezydentem? Przecież to by trzeba było coś robić, a z tym – jak wiemy – mu nie po drodze.
PO i spółka bardziej boją się wypowiedzi Sikorskiego niż PiS-u. jego krytycznych wypowiedzi na temat trzaski. Bo co zrobić, gdy ciosy idą nie z zewnątrz, tylko z wnętrza własnej koalicji? Przemilczeć, zakopać, udawać, że nie było. Klasyk.
A teraz jeszcze TVN – bastion wolności słowa – sam zamyka usta tym, którzy mają inne zdanie. Republika na czarnej liście, bo mówi nie to, co trzeba. To dziś właśnie te media, jak TVN, mają być wyrocznią prawdy – ale tylko tej jedynie słusznej.
Ilu jeszcze dzbanów będzie paradować w koszulkach z Konstytucją, której nigdy nie przeczytali? Wolne media? Pluralizm? Tylko dla swoich. Reszta – won z kadru.
PS: Prawdziwe wolne media? Miliony Polaków wybierają dziś takie źródła, jak chociażby Republika – czy lokalnie, w powiecie kłodzkim, Doba.pl, która nie boi się pisać tego, czego inni nie tkną.
Patrząc na to wszystko, można zadać pytanie: czy ten marsz to naprawdę mobilizacja, czy może początek końca? Może – jak kiedyś Rakowski wyprowadzał sztandar PZPR – teraz Tusk symbolicznie zakończy swoją erę, wyprowadzając flagę obecnej władzy? Historia lubi się powtarzać – zwłaszcza w Polsce.
Szczerze? Sam tego nie rozumiem. Minęło już 9 miesięcy od tamtych dramatycznych wydarzeń. Pomoc była symboliczna, ludzie nadal zmagają się z odbudową domów i życia. Tymczasem Nawrocki – ten, który naprawdę tu był, pomagał fizycznie, nosił worki z cementem, przywoził materiały, wspierał ludzi na miejscu – uzyskał mniej głosów niż Trzaskowski, który nie tylko się tu nie pojawił, ale i nie wykazał żadnego zainteresowania losem powodzian.
Znajomi pytają mnie: „Kto tam u was mieszka? Jak to możliwe?”. No cóż – według oficjalnych danych, aż 1408 osób zagłosowało tutaj na Trzaskowskiego. I ktoś na portalu Doba w emocjach nazwał ich „dzbanami”. Jasne – to obraźliwe i niepotrzebne określenie, ale trudno się dziwić, że ludzi ponoszą emocje. Bo naprawdę – nie tylko my tu na miejscu jesteśmy zdziwieni. Zdziwiona jest cała Polska. Wiele osób, które obserwowały, jak dramatyczna była tu sytuacja i jak słaba była reakcja władz, przeciera oczy ze zdumienia.Ale cóż – tak wygląda walcząca demokracja. Ja – podobnie jak wielu Polaków – nie podważam wyników wyborów. Ale wyrażam naprawdę głębokie i szczere zdziwienie.
Trzaskowski znowu „trzasnął” – tym razem obietnicą aborcji na życzenie i likwidacji Funduszu Kościelnego. Nie oszukujmy się – to nie są jego pomysły. To gotowe hasła wyjęte z ulotek lewicy. Ukłon w stronę środowisk, które próbują przepchnąć swoją agendę pod płaszczykiem „nowoczesności”.
Weźmy ten nieszczęsny Fundusz Kościelny. Mówi się: „zlikwidować, bo Kościół ma za dużo”. A ile zrabowała mu komuna? Ile ziem, budynków, majątku przepadło bezpowrotnie po 1945 roku? Fundusz powstał jako forma rekompensaty, a dziś próbuje się go przedstawiać jako „niesprawiedliwy przywilej”. Niech ktoś poda konkrety, ile Kościół stracił i ile faktycznie dostał z powrotem. Bo póki co – to tylko paliwo dla ideologii, nie rzeczowa debata.
Druga sprawa – aborcja na życzenie. Tak, w Holandii można. We Francji też. Ale z jednym wyjątkiem: za własne pieniądze, albo z prywatnego ubezpieczenia. W Polsce ma to być – oczywiście – na koszt wszystkich podatników. Nawet tych, którzy są przeciwni. Bo przecież „europejskość” zobowiązuje...
Mówienie, że „kobieta ma prawo decydować o swoim ciele” brzmi dobrze na marszach z parasolkami. Ale niech ktoś powie wprost: chodzi o rezygnację z odpowiedzialności. Jeśli ktoś nie wie, jak się zabezpieczać, to może warto zacząć od lekcji wychowania do życia w rodzinie, a nie od państwowego finansowania aborcji. Bo jak ktoś nie zna podstaw, to może „robić to doustnie”, i po problemie. I nie trzeba będzie stawać w kolejce do szpitala z hasłem „moje ciało, moja sprawa”.
Rafał Trzaskowski zapowiada „postęp”. Tylko pytanie – kto za ten „postęp” zapłaci? Bo wygląda na to, że wszyscy. I niekoniecznie z własnej woli.
Ale co tam, wygrał, to wygrał trzaska — nie ma co dyskutować, bo wyniki są wynikiem, a manipulacje? No przecież nie nasz reżim, który przecież nigdy nie manipuluje, tylko wszyscy inni są winni.
A na dokładkę, skoro u nas bieda to czemuś biedny „boś głupi”, to pocieszmy się, że w Ameryce przynajmniej biją Murzynów. No bo jak się nie da poprawić życia, to zawsze można mieć czarne wizje o świecie — takie typowo polskie podejście do rzeczywistości.
To wymazanie "grubej kreski", którą Tadeusz Mazowiecki postawił, a Wałęsa – jak dziś już wiemy, „Bolek” – pobłogosławił. Agentów SB nie rozliczono. Postkomuna rozgościła się w salonach. A teraz ich duchowi spadkobiercy znów chcą nam urządzać Polskę.
Ale ten czas się kończy.
W drugiej turze nie głosujemy tylko na człowieka – głosujemy na Polskę, która ma pamięć. Która nie chce dłużej być okłamywana. Która w końcu mówi: dość.
Bo przez te 30 lat wolności wiele się zmieniło – ale jedno nie: ciągle to nie my decydujemy, kto w Polsce naprawdę rządzi.
Gruba kreska miała zamknąć przeszłość. Tymczasem zamknęła usta ofiarom, a otworzyła drzwi dawnym oprawcom.
Druga tura to szansa, żeby to przerwać.
To jest ten moment: nieważne, jak się zaczynało – ważne, jak się kończy.
Niech się więc skończy raz na zawsze czas "Bolków", TW, szemranych układów i fałszywej europejskości, która wstydzi się polskości.
Niech zacznie się Polska uczciwa. Pamiętająca. Wierna sobie. żeby Polska była Polska nie kolonia UE i landem niemca łakomym kąskiem dla nich ,bo mamy 509 ton zlota