Lądek-Zdrój na zawsze pozostanie w ich pamięci... Zadbał o to Petro, syn Macedończyka, który trafił tu w 1948 roku
„Jako ludzie zdaliśmy egzamin z ludzkości”... Tak, to o nas... O Polsce i Polakach, o Lądku-Zdroju i – choć w mniejszym stopniu – o lądczanach. Opowiada o tym wystawa, którą oglądać można było w Collegium Maius Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Co my wiemy o pobycie przeszło tysiąca macedońskich dzieci w naszym kurorcie?
Wystawa „Majko mila!” [Mamo kochana!] autorstwa Petra Aleksowskiego, wybitnego reżysera i dokumentalisty, opowiada i naszą historię. Na poznańskim uniwersytecie poznali ją uczestnicy międzynarodowej konferencji w 80. rocznicę zakończenia II wojny światowej w Europie: „Kultura i pamięć – wojna i pokój”. I może pierwszy raz spotkali się przy tej okazji z nazwą Lądek-Zdrój. Jak to? Przecież tu wojny nie było!
Hmm... Jesienią 1948 roku na stację w Lądku-Zdroju dotarł specjalny pociąg, a w nim 1013 macedońskich dzieci, wśród nich był kilkuletni Mito, ojciec Petra Aleksowskiego. Rok później dzieci uchodźcy z pogrążonej w wojnie domowej Grecji przyjechały do Dusznik-Zdroju, a potem do Międzygórza. Była to ścisła tajemnica państwowa, może dlatego tak mało o tym wiemy [pisaliśmy o tym niespełna 2 lata temu TUTAJ].
Ale czy chcemy więcej wiedzieć? 10 lat temu Lądek-Zdrój gościł artystów Narodowego Teatru Macedonii w Skopje, m.in. wybitnego kompozytora Gorana Trajkoskiego. W asyście Jacka Głomba, dyrektora Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, który wystawił sztukę o wywiezionych z Grecji przez komunistów macedońskich dzieciach [„Przerwana odyseja”], spacerowali po mieście. Śladów po nich nie znaleźli.
A przecież Naso, Ilia, Wasylka w towarzystwie polskiej opiekunki Niny Krzyszczak pozowali lata temu przed Zdrojem Wojciech! Ich zdjęcie pochodzi z wystawy, na której nie brak i innych z Lądka-Zdroju. Są na nim dzieci ze Szesztewa czy Sztrkowa. „Ci co nas wygnali z domów, noszą w sobie grzech wypędzenia, lecz go nie czują, gdyby czuli, to pozwoliliby nam wrócić!” – tak pisał Toli Radowski, jeden z tych Macedończyków.
My zaś dodamy: kto u nas o tym zapomni, zapomina o naszej chwale. To Władysław Krzyszczak, dyrektor domu dziecka dla macedońskich uchodźców, który obejmował więcej niż połowę uzdrowiska, napisał te słowa: „Jako kraj, jako ludzie zdaliśmy egzamin z ludzkości”. Petro Aleksowski powiedział nam, że jeszcze z ówczesnym burmistrzem Kazimierzem Szkudlarkiem, były rozmowy na temat pomnika. I nic.
Lądeckie Towarzystwo Historyczno-Eksploracyjne planowało umieścić specjalną tablicę na peronie lądeckiego dworca. Może nie jest na to za późno? Petro aż zaświeciły się oczy, gdy o tym usłyszał. Tymczasem fetuje go Instytut Filologii Słowiańskiej UAM i Miasto Poznań, jego wystawę oglądał Goce Vidanovski, przedstawiciel macedońskiego ministerstwa edukacji. A może by tak obejrzeć ją w Zdroju Wojciech? [kot]
Przeczytaj komentarze (38)
Komentarze (38)
(Ostatni post — czekam na efekty i pytania)
W Lądku-Zdroju jest ktoś, kto nie bierze jeńców — to Rak. Jak wilk, który idzie prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na to, co myślą o nim barany. Nie cofa się, nie daje sobą manipulować i nie boi się być sobą nawet wtedy, gdy większość woli udawać, że nic się nie dzieje.
Rak nie jest tu dla poklasku ani zgody na siłę. To, co miał ugrać, już ugrał, teraz odrywa kupony, zwiedza świat, a podróże tylko go rozwijają. Mimo to nie przestaje walczyć, bo wie, że czasem trzeba po prostu być wilkiem — samotnym, zdecydowanym, gotowym stanąć do walki z tymi, którzy próbują go zepchnąć na margines.
Barany mogą gadać, krytykować, plotkować — ale wilki nigdy nie obchodzą się tym, co myślą o nich barany. Wilk idzie dalej, bo wie, że to on zmienia zasady gry. I to właśnie czyni go nie do powstrzymania.
Lądek potrzebuje wilków, a Rak jest jednym z nich.
Znowu ten kudłaty miesza, co dołki kopał pod Romanem.
I MOJA ODPOWIDZ DO STYJKA rak 13 czerwca 2025 W 08:58
Twój komentarz czeka na moderację jest
RAK — kudłaty, ale z jajami
No to Stryj Helmut znów zabrał głos. Zawsze jak coś zaczyna się dziać w Lądku, to i Stryj się budzi — choć bardziej przypomina łysego z lamusa niż proroka lokalnej zgody.
Tak, to prawda: Rak jest kudłaty. I to nie z zazdrości, tylko z natury — mimo lat, czarne włosy trzymają się jak beton na ścianie OSiR-u. Ale jeszcze ważniejsze: Rak ma też coś na jajach. I to nie pieprzyki, tylko odwagę.
A Helmut? No cóż… Łysina to może i sprawa genetyki, ale jak ktoś łysy i na głowie, i na jajach, to niestety — z rozumem i odwagą też może być krucho. A że się odgraża i warczy, to raczej dowód kompleksu niż siły.
Więc może zamiast piszczeć o „kudłatym”, warto zadać sobie pytanie: kto dziś naprawdę ma jaja, żeby coś powiedzieć w tym mieście? Bo nie trzeba mieć włosów, ale trzeba mieć charakter. A z tym, jak widać — różnie. A że Roman— był kiedyś burmistrzem? Był. I jak pisałem nieraz: owszem, miał parcie na szkło i lusterko, ale chcieć to on umiał. A teraz? Teraz mamy duet, co chcieć nie umie, za to lubi się chwalić, że nic nie może. Więc jak nie my — mieszkańcy — to kto im powie „sprawdzam”?
Szum? Bardzo dobrze. Bo w tym Lądku cisza zawsze była znakiem, że znów ktoś kręcił po cichu.
Ktoś chce zabłysnąć w tym Lądku tylko chyba głupotą. Ale może nie ma czym innym… Radni niech wspierającym burmistrza i rozmawiają a nie piszą głupoty. Zaraz ludzie z rządu zobaczą, że w Lądku się nie dogadują i zostanie kasa obcięta. Ogarnijcie się puki nie jest za późno------------------i moja odpowiesz na razie blokowana na dkl czy doba jest wolne media super rak 13 czerwca 2025 W 09:11
Twój komentarz czeka na moderację jest czyli moze na cenzure
masakra , masz świętą rację – jak zostanie po staremu, to nie będzie żadna reforma, tylko maskara. Środki ponoć są – wielkie, piękne, unijne – ale jak zostaną w rękach tego duetu, co już tyle „zrobił”, to obudzimy się z ręką w nocniku, a Lądek z pustym portfelem i kolejną fontanną bez wody.
Nie dajcie sobie wmawiać, że krytyka szkodzi. Szkodzi milczenie. Bo to nie ci, co pytają, są zagrożeniem dla środków z zewnątrz, tylko ci, co je potrafią zmarnować – i jeszcze powiedzą, że to wina opozycji.
Nie dajcie się znów w cula robić. Pamiętacie stryja Helmuta? Pojechał po Opla, wrócił z rowerem i mówił, że to „niemiecka wersja oszczędności”. Tak i nam mogą wcisnąć byle co, byle ładnie opakowane.
Niech Lądek się obudzi – zanim naprawdę będzie za późno.
ul. Powstańców Warszawy 1
50-153 Wrocław
Do wiadomości:
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
Al. Ujazdowskie 1/3
00-583 Warszawa
Dotyczy: braku odpowiedzi na pisma kierowane do Burmistrza Miasta Lądek-Zdrój oraz Rady Miejskiej
Szanowny Panie Wojewodo,
niniejszym informuję, że od dłuższego czasu kieruję do Burmistrza Miasta Lądek-Zdrój oraz Rady Miejskiej Lądka-Zdroju pisma zawierające pytania i postulaty istotne z punktu widzenia interesu publicznego oraz przejrzystości działań lokalnego samorządu.
Pomimo upływu terminów wynikających z ustawy o dostępie do informacji publicznej oraz zasad dobrej administracji, znaczna część moich pytań pozostaje bez odpowiedzi lub odpowiedzi są niepełne, wymijające lub podpisywane przez osoby nieposiadające formalnych kompetencji do udzielania informacji w imieniu Burmistrza.
Sytuację tę odbieram jako przejaw lekceważenia obywateli oraz próbę unikania odpowiedzialności informacyjnej przez lokalne władze. Brak odpowiedzi dotyczy między innymi następujących kwestii:
dokładnej wysokości wynagrodzenia Prezesa LUK,
kwalifikacji zawodowych osoby pełniącej funkcję Prezesa,
trybu powołania oraz kosztów funkcjonowania Rady Nadzorczej spółki,
losów darowizny przekazanej przez obywatelkę Niemiec na rzecz odbudowy tzw. Świątyni Leśnej.
Powyższe tematy wzbudzają żywe zainteresowanie mieszkańców gminy i powinny być rozpatrywane z najwyższą starannością oraz w duchu transparentności. Tymczasem ze strony lokalnych władz obserwuję coś, co wielu mieszkańców odbiera jako arogancję władzy i próbę „przeczekania” spraw niewygodnych — co jest absolutnie nie do przyjęcia w demokratycznym państwie prawa.
Zwracam się zatem do Pana Wojewody jako organu nadzorczego z prośbą o podjęcie stosownych działań kontrolnych wobec organów Gminy Lądek-Zdrój, a także o zobowiązanie Burmistrza Miasta i Rady Miejskiej do rzetelnego i terminowego odpowiadania na pisma obywateli.
O niniejszym piśmie informuję również Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, gdyż sytuacja ta wpisuje się w szerszy problem marginalizacji głosu obywatelskiego w życiu samorządowym i może wymagać systemowych rozwiązań.——-
Komu auto, komu chatę?
Komu awansować tatę?
Komu nie podawać ręki,
Komu słowa do piosenki?
Ooo…
Z kim nie wolno pić, z kim gadać?
Co we środy wolno jadać?
O kim milczeć, o kim pisać?
Kogo skarcić za... Raka?
Ooo…
Kto jest winien, kto nie winien?
Kto na serce paść powinien?
Kto na zdjęciu, kto przy stole,
Kto rozdaje – a kto w kolej?
Takie oto słowa ułożyli Rak i Roman — dwaj starzy chłopy, ale z pamięcią i poczuciem rytmu.
A zadedykowali je trzem tenorom z Lądka: Kazikowi, Tomkowi i Sebastianowi.
Bo w tym mieście to nie operetka. Tu się śpiewa na całego — nawet bez głosu.
Lądek-Zdrój chce być stolicą polskich uzdrowisk. Ambitnie. Szkoda tylko, że budować to mają ludzie po szkołach rolniczych, dla których rozrzutnik do gnoju to główne narzędzie planowania przestrzennego.
Zamiast wizji – obornik. Zamiast strategii – rozrzut. I to nie tylko nawozu, ale i pieniędzy.
Czy ktoś naprawdę wierzy, że z takim zapleczem da się stworzyć perłę turystyki? Bo ja widzę raczej stodołę z fontanną.
– postawić na przejrzystość,
– odwołać szkodliwego viceburmistrza,
– i może nawet przywrócić mieszkańcom wiarę w samorząd, to trzymam kciuki z całej siły! Może to dopiero początek. Może to tylko próba. Ale nawet najdalszą drogę zaczyna się od pierwszego kroku – a ten właśnie został postawiony. Oby za nim poszły następne: referendum? Zmiana układu sił? Prawdziwa debata o przyszłości miasta? A gazeta? Niech pachnie. Farbą, wolnością słowa i nutką ironii.
Lądek się budzi. Oby na dobre. Z serdecznym pozdrowieniem i życzeniami odwagi dla tych, którzy się odważyli,
Tak niewiele trzeba, by wzniosłe obietnice zamieniły się w przedmiot drwin — i niestety, to właśnie obserwujemy w Lądku-Zdroju.
Pamiętam, jak kiedyś w poprzedniej radzie wyrzucił z komisji ówczesnego burmistrza, który chciał dyktować warunki i udawać, że jest panem na włościach. To mi tak zaimponowało, że do dziś to wspominam. Takich ludzi nam potrzeba, a nie tych, co chodzą na układy za taniego pstrąga i klepnięcie budżetu.
A teraz? No cóż… W obecnej radzie nie mogę się odnaleźć. Same golasy bez doświadczenia i osiągnięć, często na kredytach, które chcą spłacać z diet radnych. To jest ten poziom, na którym od lat się kręcimy. Za dużo bicie piany przez chłopców z zapałkami, a do tego viceburmistrz-cwaniak, który zamiast pomagać, bardziej mi szkodzi – szczególnie przed posiłkiem, bo mógłbym dostać cofki!
Taki jest obraz współczesnej polityki w naszym mieście – bez jaj, bez charakteru i bez klasy. A szkoda, bo pamiętam, jak można było inaczej.
Piszecie, dzwonicie, zaczepiacie mnie na ulicy. Rak, napisz. Bo już nas szlag trafia. Bo nie da się żyć w tym teatrze nieudolności, gdzie burmistrz z vice–człowiekiem–od–niczego grają z nami w ciuciubabkę, udając, że coś robią. A to tylko pozory. Ładne zdjęcie, słodki uśmieszek na Facebooka i bajer-bajer, plan-plan, kłamstwo-kłamstwo. Od powodzi minęło tyle czasu, a na Białej Lądeckiej dalej tylko ślady po PRZED-powodziowych pracach. Serio? Tak się dba o ludzi?
Pan burmistrz, co to z zapałkami ma więcej wspólnego niż z zarządzaniem (choć już nawet ich nie da się od niego zapalić, bo draską o błoto też nie zadziała), zasłania się vice–"Wybawcą", który od 30 lat „pływa” po różnych funkcjach, urzędach, gminach i cudzych plecach. Raz radny, raz dyrektor, raz działacz – zawsze jednak coś się nie klei. Coś śmierdzi. I nie są to tylko gumowce po powodzi.
Pan vice, który miał być „doświadczonym fachowcem”, jak sam się lubi przedstawiać, okazał się mistrzem... nicnierobienia. A raczej: robienia pod siebie i pod swoich. Bo z działania na rzecz mieszkańców zostało tylko pozowanie z kieliszkiem na oficjalnych imprezach i zadowalanie paru urzędniczek. Na tym polu może i efekty są – ale to nie są te, których oczekuje 1900 mieszkańców, którzy dali wam, panowie, pracę.
Wróciliśmy właśnie z Wrocławia, znajomi pytają: „Jak tam w Lądku po tej powodzi? Ruszyło się coś?” I co mamy powiedzieć? Kłamać jak wy, że „prace trwają”? Czy wstydzić się, że NIC się nie dzieje? Że samochody nadal stoją w rynku jak chcą, taśmy powyrywane, tabliczki przewrócone, a pan burmistrz znów pisze na fejsie jak uczeń w podstawówce: „Prosimy o nie parkowanie”. Serio? Z takim zarządzaniem to się nawet place zabaw w przedszkolu lepiej ogarnia!
A co z mostem na Złotostockiej? Co z ludźmi, którzy ucierpieli? Co z obietnicami? Gdzie jest ta „wizja rozwoju”, którą obiecywaliście? Bo z tego, co widać, jedyne, co się rozwija, to wasze zadowolenie z siebie. Tylko gratulować.
I jeszcze ten pan z apelu – były przewodniczący rady, potem dyrektor od zapałek, potem urzędnik w Dusznikach. Tam też długo miejsca nie zagrzał. Był dosyć wysoko w strukturach PiS-u, ale jak tylko poczuł, że grunt się pali – to pierwszy wyskoczył ze statku. Bo cwaniak wie, kiedy zwiać. A przecież prawdziwy kapitan powinien schodzić ze statku ostatni – nie pierwszy. Teraz znów w Lądku, znów na stołku, znów uśmiechnięty do zdjęcia. A my znów mamy go słuchać i udawać, że nic się nie stało? Przecież to kabaret, tylko że bilety płacimy z własnych podatków.
Ale nie tym razem. Ten radny pokazał jaja. I bardzo dobrze. Takich trzeba nam więcej. Tacy są nadzieją, że nie wszystko stracone. A teraz słuchajcie uważnie, bo to nie byle kto. To właśnie TEN radny był organizatorem poprzedniego referendum. Wtedy wzięło udział 1550 osób – zabrakło tylko progu procentowego, żeby pogonić tych nieudaczników. Ale dziś sytuacja się zmieniła. Przepisy są inne. Teraz się uda. I to spokojnie. Bo ludzie już mają dość. Bo nie chcą znów tracić czasu, pieniędzy i nadziei.
Ten radny wie, jak to zrobić. Ma doświadczenie i wsparcie mieszkańców. A ja, Rak, piszę to wprost – popieram go całym sobą. I apeluję: nie dajmy się znowu wkręcić w bajki o dialogu, o planach i o „pracy wre”. Dość. Trzeba zrobić to referendum i przegonić ten układ. Bo jak nie teraz – to kiedy? I kto, jak nie my?
Mieszkańcy, – to posłuchajcie: nie będzie drugiej szansy. Wili, wili, czas się obudzić.
Mieszkańcy myśleli, że jak były dyrektor muzeum zapałek pojawił się w ratuszu, to przynajmniej iskrę przyniesie. Że może ogień, może choć drążek, może chociaż puste pudełko po WZ-3. A tu guzik z petelą. Ani dymu, ani ognia, ani nawet wspomnienia po lontach. Tylko pan Kazimierz Szkudlarek, który na pytanie o swoje dokonania, mógłby najwyżej odpowiedzieć: "Byłem, siedziałem, przetrwałem."
A teraz – proszę bardzo – najbliższy, najlepszy, niezastąpiony współpracownik burmistrza Tomasza Nowickiego. Taki zbawiciel, że gdyby w czasie powodzi Kazimierz wlazł na dach, to ludzie zeszliby z łodzi, żeby jego ratować.
Radni, zaniepokojeni tempem i stylem tej zbawiennej współpracy, podjęli uchwałę. Burmistrz zareagował jak człowiek, któremu zabrano pilota do telewizora. – To kuriozalne! – grzmiał. – Za głęboko wchodzicie w moje kompetencje! – krzyczał. I zapowiedział, że nie zrobi absolutnie nic, choćby radni przegłosowali go jak maturzystę z matematyki.
No i teraz najlepsze. W obronie Kazimierza występuje radna – urzędniczka jeszcze z czasów jego muzealnego panowania. Co niektórzy mruczą po kątach, że to sytuacja jak z Sikorskim – jak ktoś ma „to coś”, to potem inni mają kłopot z oceną, czy głosują z przekonania, czy z wdzięczności. Bo można mieć serce po lewej, rozum po prawej, ale jak się pochyla za często – to coś jednak boli w kręgosłupie.
A Kazimierz? On jak zawsze. Cichy, wyważony, obecny, choć niezauważalny. Jedyny ogień, który wzniecił, to ten w oczach niektórych urzędniczek. Ale jeśli to ma być „zbawienie” tej gminy, to niech ktoś już szykuje arki – albo przynajmniej pontony.
Na koniec puenta zdrojowa: kąpiele borowinowe w Lądku pomagają na stawy, ale nie na układy. A błoto? Błoto jak było, tak jest – tylko dziś w wersji politycznej, z domieszką wazeliny.
30 maja 2025Grupa radnych Lądka-Zdroju stosunkiem głosów 7 „za” i 6 „przeciw” na ostatniej sesji rady miejskiej przegłosowała rezolucję wzywającą burmistrza do odwołania wiceburmistrza Kazimierza Szkudlarka.A o czym pisze Rak? No o czym!
No o czym mam pisać, jak nie o kulach? I to nie byle jakich! Bo nie chodzi tu o kule ortopedyczne, tylko o tę jedną, polityczną — co to od trzydziestu lat uwieszona u nogi lądeckiej władzy, a ostatnio znowu zrobiła się cięższa niż budżet gminy po powodzi.
Kazimierz Szkudlarek. Nazwisko znane bardziej niż skład wody w Zdroju Wojciech. Człowiek instytucja. A raczej — człowiek urząd. Bywał już wszystkim: pełniącym obowiązki, burmistrzem, kandydatem na burmistrza (dwukrotnie! przegranym...), wiceburmistrzem, a czasem i pewnie szatniarzem, jak trzeba było.
I teraz grupa radnych (siódemka śmiałków) mówi: "dość tego dobrego!". Twierdzą, że inwestycje w Lądku po powodzi to nie remont, tylko kabaret. Że zamiast planu jest chaos, a zamiast odbudowy – zgliszcza z harmonogramem w Excelu z 2007 roku. Wzywają burmistrza, żeby kulę odciął i Szkudlarka z urzędu wyprowadził. No i co?
No i burmistrz Nowicki, niczym rycerz oburzenia, wyciąga miecz kompetencji i mówi: "nie ma mowy, to mój najlepszy współpracownik! Nie kula u nogi, tylko złota noga!".
No i mamy klasykę: radni swoje, burmistrz swoje, Szkudlarek — nadal wice. Trwa. Bo w Lądku tradycja rzecz święta. Woda może zalać rynek, ale kadra kierownicza nie zatonie.
I wiecie co? Tak sobie myślę, że gdyby nawet w tych wyborach wystawić kulawą teczkę z napisem „wice”, to i tak miałaby większe szanse niż niektórzy żywi kandydaci. Bo to nie o wybory chodzi, tylko o układ sił. A ten jest jak uzdrowiskowy muł — gęsty, nieprzezroczysty i lepiej go nie ruszać, bo śmierdzi.
Rak pisze o kulach. A wy, drodzy czytelnicy, pomyślcie, co wam uwiesiło się u nogi — w urzędzie, w życiu, w głowie. Może czas wyjąć rezolucję z szuflady?
No i mamy ogień. Nie w kominku, nie w strażnicy – tylko pod tyłkiem, i to nie byle jakim. Wybory przeszły jak wichura przez Lądek – i nagle okazało się, że stołki się robią rozgrzane, a co niektórym pali się w biurze nawet bez pożaru.
Weźmy takiego naszego vice. Człowiek był, wiadomo, obecny. Czasem nawet na zdjęciu. Ale teraz – ho ho! Otworzył oczy, rękawy zakasał, a niektórzy mówią, że nawet sam coś podpisał. Bo jak się słyszy, że lud chce zmiany, to nie ma zmiłuj – kalendarz służbowy się wypełnia jak świąteczna lodówka. Ogień pod tyłkiem czyni cuda.
Ale to nie tylko lokalna specjalność. W Warszawie też się już pali – PSL-owiec krzyczy, że kwota wolna od podatku to rzecz święta, Niemcom trzeba mówić „nein”, a migrantów najlepiej wysłać w kosmos, i to bez konsultacji społecznych. No i dobrze. Bo może dopiero teraz, po tych wszystkich głosowaniach i sondażowych szokach, coś się w tej naszej polityce zacznie dziać.
Choćby dla rozrywki – bo przecież jak się pali stołek, to polityk się rusza. A jak się nie pali – to polityk siedzi. I siedzi. I siedzi… aż nie przyjdą wybory i nie przypomną mu, że krzesło to nie tron.
Zawsze byłem społecznikiem – to dawało mi prawdziwą satysfakcję. Dziękuję mieszkańcom mojego osiedla we Wrocławiu za zaufanie.
Pieniądze? Tak, są ważne – ale wyłącznie w wymiarze finansowym. Honor natomiast jest bezcenny. I w tym przypadku stawiam właśnie na honor.
Przez 8 lat byłem samorządowcem. 35 lat prowadziłem biznes – z niezłym skutkiem. Dużo podróżuję z moją wspaniałą, wykształconą i urodziwą żoną. To ona często mnie motywuje, by działać, by coś przekazać. Nic więcej nie potrzebuję.
Dziś – jako emeryt, były samorządowiec i przedsiębiorca z doświadczeniem – mogę sobie pozwolić na to, by mówić to, co myślę. Gram też od lat w tenisa. To szachy na korcie – głowa myśli, ręka wykonuje. Wiem więc, co znaczy walczyć. O punkt, o prawdę, o Ojczyznę.
Dlatego boli mnie to, co dzieje się w Lądku-Zdroju. To dramat.
Ludzie bez doświadczenia, bez wizji, ale z apetytem na władzę – pchają się do samorządu tylko dla koryta. Niektórzy, dobrze znani mieszkańcom szkodnicy, wchodzą na plecach innych do urzędu. Bo sami już dawno stracili zaufanie.
Do tego – układy, kolesiostwo, niekompetencja. A wszystko zmierza do tego, by obecny burmistrz był tylko słupem. Ma podpisywać to, co mu "ustalą". Ot, figurant – „ty podpisz, a my zrobimy resztę”.
A przecież chodzi o coś znacznie większego niż prywatne ambicje i układy. Tu chodzi o miasto. O gminę. O uzdrowisko z tradycją, sercem i potencjałem.
Mieszkańcy zasługują na godne, mądre i uczciwe zarządzanie – nie na farsę w odcinkach i władzę dla znajomych królika.
W gminie Bielany na Mazowszu Karol Nawrocki zgarnął prawie 88%. Frekwencja – ponad 77%. Trzaskowski – 250 głosów i zero wizyt. Nie musiał. Tu się głosuje przekonaniem, nie programem.
Ludzie mówią: „rządów Tuska już nie chcemy, PSL-owi nie ufamy, Trzecia Droga? Panie, to nawet nie skręt w lewo, to jakaś ślepa uliczka!”. Tyle wystarczy, żeby wygrać wybory bez pokazywania się ludziom.
A u nas, w Lądku? W inkubatorze – pierwszym rzędzie lokalnej mądrości – siedzą dzbanki. Zawsze te same. Kawusia, ciasteczko, „za komuny to chociaż coś było”, i głos na Trzaskowskiego. Choć nie był, nie zna, nie zadzwonił. Ale ładnie mówi, a to dziś więcej warte niż obecność.
I tak dzbanki z pierwszego rzędu głosują, dzbany decydują, a potem znów pretensje, że Lądek omijają szerokim łukiem.
Ich trzeba tu dać pole do popisu – studentom z inkubatora, co nowe pomysły mają, choć życie czasem im umyka. A ta stara gwardia z pierwszego rzędu? Niech lepiej wnuki bawi, bo czyja wian widmo PiS-u i tak krąży w kółko, jak rondo bez wyjazdu. i dzban i dzbanka w to wierzy
(czyli jak z traktorów przesiąść się na barok)
Czy naprawdę rozumiemy, czym była spuścizna Michała Klahra?
Nie zamierzam, broń Boże, negować wykształcenia ani dorobku obecnego burmistrza Lądka-Zdroju. Sam podaje, że jest dziennikarzem, historykiem, filologiem. I trudno się z tym spierać – Google wszystko przyjmie. Na pierwszy rzut oka – człowiek kulturalny, elokwentny, nawet fotogeniczny. Taki, co to jak trzeba, to i wieniec złoży, i przemówienie wygłosi.
Ale jak to w życiu – co innego mówić o kulturze, a co innego ją rozumieć. Bo w tej sprawie nie chodzi o żadne niuanse estetyczne, tylko o proste pytanie: dlaczego człowiek z tak imponującym (na papierze) przygotowaniem nie potrafi uszanować dorobku artysty tej klasy, co Michał Klahr?
Klahr to nie był jakiś prowincjonalny dłubacz od kapliczek. To był twórca o znaczeniu europejskim. A jego muzeum – choć skromne – było miejscem gromadzenia pamięci, edukacji i tożsamości tego miasta. I co? I nie ma.
Owszem, decyzję o likwidacji podjęto jeszcze za poprzedniego burmistrza – obecnego zastępcy. Można by uznać, że to niezręczność, wynikająca z braku wiedzy historycznej i ogólnej. Zdarza się. Ale dziś?
Dziś mamy burmistrza z tytułami, ze znajomością łaciny i epitetów barokowych, który jednak nie widzi problemu w tym, że Klahr przestał być obecny w przestrzeni publicznej. Może dlatego, że jak ktoś ze szkółki rolniczej zaczynał, to bliżej mu do traktora niż do tryptyku. Bo, jak mawiają na wsi – lepiej zna się na wałkach rozrządu niż na wartościach dziedzictwa kulturowego.
A więc: co dalej z muzeum Klahra? Czy ktoś wreszcie zrozumie, że kultura to nie jest koszt, tylko inwestycja w sens miejsca? Czy może poczekamy, aż ktoś wybetonuje ostatni ślad pamięci, a potem ogłosi sukces rewitalizacji?
Pytam, bo może już tylko sarkazm nam pozostał.
W niedzielę, 1 czerwca, w Inkubatorze Przedsiębiorczości w Lądku-Zdroju odbyło się spotkanie, które – przynajmniej w teorii – miało tchnąć nadzieję w przestrzeń publiczną miasta. Studenci architektury z Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Nysie przywieźli swoje wizje zagospodarowania terenów dotkniętych ubiegłoroczną powodzią. Pomysły świeże, zielone, funkcjonalne. Marzenia o skwerach, o miejscach nad rzeką, o tężniach solankowych i enklawach odpoczynku.
Spotkanie prowadził viceburmistrz. I to już lipa na starcie. Ten człowiek nigdy nie miał wizji, nigdy nie powiedział prawdy, a jeśli już coś obiecał – to nigdy tego nie wypełnił. Zamiast wspierać młode pomysły, wyglądał raczej jak strażnik status quo, który czuwa, by nic się nie zmieniło.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, kto siedział w pierwszym rzędzie.
Tam bowiem rozgościło się stare towarzystwo. Znane twarze z ratuszowych korytarzy – a jakże. Viceburmistrz, który od lat robi wszystko, żeby nic się nie zmieniło. Urzędowy kameleon, który potrafi przetrwać każdą polityczną pogodę, byle tylko nie wypuścić władzy z rąk. Burmistrz? Formalnie obecny, ale realnie schowany gdzieś za plecami swojego zastępcy, który od lat ciągnie za sznurki i trzyma Lądek w objęciach dobrze znanych układów.
Trudno się nie zirytować, kiedy patrzy się na ten teatr. Bo ile można słuchać o planach, strategiach, projektach, które kończą się kolejnym przetargiem na kostkę brukową albo zabetonowaniem tego, co miało być zielenią?
Lądek ma potencjał. Pokazali to ci młodzi ludzie – przyjezdni, bez lokalnych powiązań, z czystą głową. Ale wystarczy chwila, by to, co proponują, zostało sprowadzone do poziomu „dziękujemy, przemyślimy, zobaczymy w budżecie” – a potem zasypane piaskiem urzędniczej bezwładności.
Jestem za jednym: czas wywieźć to towarzystwo z ratusza. Viceburmistrz – pierwszy na taczki. Za nim reszta betonowej kawalkady. Bo nie da się budować przyszłości miasta, kiedy jego stery wciąż trzymają ci sami ludzie, którzy od lat dryfują bez mapy i bez wizji.
A stery? Oddać młodym. Tych, którzy jeszcze nie ugrzęźli w układach, nie mają do spłacenia wdzięczności i nie muszą się oglądać na partyjnych przełożonych z powiatu czy województwa. Młodym, którzy mają odwagę, by myśleć inaczej – i chęć, by zrobić coś naprawdę.
Bo Lądek nie potrzebuje kolejnej sesji zdjęciowej z łopatą. Potrzebuje ludzi, którzy wiedzą, że miasto to nie własność – tylko wspólnota.
Nowy Jork – jedno z największych miast świata. Ponad 8 milionów mieszkańców, a rządzi nim jeden burmistrz i 51 radnych. I to wystarcza. Miasto działa, inwestuje, rozwija się. Co więcej – przez lata jego burmistrzem był Donald Trump... nie, żart – ale byłby, gdyby miał czas. A i tak Trump, z całym swoim kontrowersyjnym bagażem, potrafił zarabiać pieniądze, inwestować, zarządzać ludźmi i ryzykiem. Tego nikt mu nie odbierze.
A teraz zróbmy zoom-out i przenieśmy się do... Lądka-Zdroju.
Siedem tysięcy mieszkańców. I co mamy?
Burmistrz – z ambicją, ale bez efektów.
Wiceburmistrz – co przez wyborców był wielokrotnie odrzucany, ale dostał fuchę z nadania.
15 radnych, z których część nie wie, co głosuje, ale wie, że dieta wpływa.
I jeszcze rzesza urzędników – niekoniecznie po Harvardzie, ale za to blisko, lokalnie, zaufanie z budowy.
Razem – lokalny aparat władzy, który liczebnie przerasta zespół zarządzający wielką metropolią. Tyle że w Nowym Jorku budują wieżowce, a u nas – stawiają tablice pamiątkowe.
A efekty?
Inwestycje – znikome.
Rozwój – w odwrocie.
Młodzi – w Niemczech.
Strategia – nie istnieje.
Wizja – tylko ta, co za oknem.
Bo zamiast fachowców, mamy ludzi, którym najbardziej w życiu udały się włosy i brzuchy. A oprócz tego – lojalność wobec "swoich".
I to właśnie różni Nowy Jork od Lądka-Zdroju. Nie liczba mieszkańców, nie wielkość budżetu – tylko kompetencje ludzi, którzy rządzą. Tam rządzi biznes, u nas – znajomości. Tam rozliczają efekty, u nas – głaszczą po ramieniu.
I dopóki nie zrozumiemy, że gmina to firma, a nie klub koleżeński, dopóty będziemy mieć wszystko – oprócz przyszłości.
Czas skończyć z trzymaniem obok siebie ludzi, którzy już tu byli, nie zrobili nic poza szkody, a teraz znów weszli do urzędu na jego plecach. Jeśli chce pokazać charakter, a nie być tylko grzecznym chłopcem i naiwniakiem, musi postawić na fachowców, a nie kumpli z piaskownicy.
Bo cierpliwość mieszkańców się kończy, a jeśli tego nie zrozumie, to on będzie tym, który wyleci z tego stołka. Zapewniam — ludzie są już bardzo zirytowani.
Powódź przeszła, błoto osiadło, a z nim opadły też złudzenia. Ludzie czekają na pomoc, bo przecież rząd ogłosił z dumą, że przekazał już ponad 970 milionów złotych. Słownie: dziewięćset siedemdziesiąt milionów. Ogłosił to osobiście maczo Kierwiński – pełnomocnik rządu do spraw odbudowy zalanych terenów. A jak już coś ogłasza maczo Kierwiński, to przecież musi być prawda, bo napisała o tym nawet Gazeta Wyborcza.
Dlatego właśnie pytam: gdzie one są, pani burmistrz Lądka-Zdroju? Panie viceburmistrzu?Znamy przecież ten mechanizm – klasyczny jak trzynasta emerytura przed wyborami. PO – czyli Partia Oszustów – działa według jednego schematu: obiecać, ogłosić, zorganizować konferencję i... zapomnieć. Kasa w teorii idzie "bezpośrednio do ludzi", ale w praktyce to raczej do ludzi... tylko po nazwisku. Reszta może się utopić – tym razem dosłownie.Firmy ubezpieczeniowe wjeżdżają jak gangi rekonstrukcyjne: szybko, efektownie, z tabletem w dłoni. I wyceniają szkody tak, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to on miał powódź, czy tylko zapomniał zamknąć okno przy burzy.Pani Agata, której dom był ubezpieczony na 310 tysięcy, dostała propozycję: niespełna jedną trzecią tej kwoty. I co? Ma się cieszyć, że nie dali bonu na mop i kołdrę z Biedronki? Mamy XXI wiek, a wygląda to tak, jakby pomoc społeczna wciąż działała według zasady: "Jak się utopiłeś, to znaczy, że nie umiałeś pływać."Ludzie są pokrzywdzeni podwójnie – najpierw przez żywioł, potem przez system. A najgorsze, że wielu z nich głosowało właśnie na tych, co teraz patrzą na nich z Warszawy jak na mokre plamy na mapie. I dalej wierzą, że może "tym razem się uda", "może coś skapnie". No to skapnęło – tylko nie wiadomo co i komu.Ale spokojnie – jeszcze trochę i znów przyjadą politycy, położą worek z piaskiem, zrobią selfie z kaloszami i obiecają nową „tarczę” albo „pakiet ratunkowy”. Tylko niech tym razem ktoś sprawdzi, czy ta tarcza nie ma dziur większych niż sumienie niektórych ubezpieczycieli.A ja już o tym pisałam. Dzwonią do mnie znajomi z naszego rodzinnego miasta i pytają: „Kto tam u was mieszka, żeby być tak potraktowanym przez PO – czyli Partię Oszustów, jak sama nazwa zresztą na wstępie sugeruje?”
Nam głupio. I to bardzo. Aż się czerwienimy ze wstydu. Ale co mam powiedzieć? Tłumaczę im, że woda była taka wysoka, że widocznie niektórym przeszła przez głowę – i wypłukało mózg, logikę i zdrowy rozsądek.A w tym czasie burmistrz wypina pierś po odznaczenie, vice i end jego kompania zadowoleni, więc wszystko gra.
Tylko Rak, który pisze w imieniu bardzo wielu mieszkańców, ma inne zdanie.
I niech to będzie zapisane – żeby nikt nie mówił, że nikt nie mówił.–
Zawody, których nie było – i burmistrz, który pomylił role. Mieszkańcy gminy są wściekli, bo wybory miały być uczciwe, a okazało się inaczej.
To nie była zwykła gra znajomych i układzików, to było oszustwo na oczach wszystkich, które podważa zaufanie do władz.
Dlatego dziś wiele osób pyta, jak można dalej ufać tym, którzy powinni służyć społeczności, a zamiast tego działają na jej szkodę.
I właśnie to oburzenie wyraża coraz więcej głosów w naszej gminie.
Ostatniej nocy śnił mi się Lądek. Wielki, pogodny, czysty – jakby na nowo wymyślony.
W tym śnie odbywały się zawody o fotel prezesa LUK. Wszystko było przejrzyste jak górska woda. Punkt pierwszy regulaminu? Prezes musi mieć wyższe wykształcenie. Kandydaci byli, spełniali warunki, nikt nie kombinował. Transparentność aż miło.
Zawody miały się odbyć na świeżym powietrzu, pod gołym niebem – taki lokalny sport obywatelski. Ale nagle spadł deszcz. Zawody odwołano.
A szkoda – tak lubię uczciwą rywalizację.
Ale tu sen się kończy, a rzeczywistość zaczyna pisać własny scenariusz.
Bo chociaż zawody się nie odbyły – prezesa wybrano.
Jak? Ano po cichu. Bokiem. Bez kibiców, bez wyników, bez jawności.
Pojawił się jak duch – bez medalu, ale za to z umową i pensją w okolicach 30 tysięcy miesięcznie.
Wykształcenie? Drugi stopień – podobnie jak wielu z nas. Ja też mam dwa stopnie. Ba – jak wchodzę do swojego domu, to nawet więcej!
Tyle że u mnie te stopnie prowadzą co najwyżej na piętro, a nie na fotel prezesa miejskiej spółki.
Sędzia? Ze starego układu, z ratusza, znany mieszkańcom. Zebrał już dwanaście żółtych kartek – ale w tym meczu i tak był rozgrywającym.
Zamiast uczciwej procedury – znów kulisy, znów układzik.
I znów ktoś wszedł na plecach obecnego burmistrza. A ten – zamiast pilnować reguł – trzymał drabinę.
A przecież, Panie Burmistrzu, trzeba to jasno powiedzieć:
To nie Pan wybrał mieszkańców. To mieszkańcy wybrali Pana.
Nie jest Pan królem. Nie ma Pan poddanych. Nie Pan decyduje, kto jest "godny" Lądka.
Został Pan powołany do służby – na czas określony, na podstawie zaufania, które można stracić szybciej niż wygasa mandat.
I co jeszcze ważniejsze – to już drugi raz, kiedy Rada Miejska mówi „nie”. Dwa razy.
Nie raz. Nie przypadkiem. Nie dla sportu.
To znak. Ostrzeżenie. Dzwonek alarmowy.
Bo skoro nawet wybrani przedstawiciele mieszkańców nie chcą brać udziału w tej szopce, to może czas przyznać – coś poszło nie tak.
I może nie warto czekać kolejne cztery lata, aż sprawy wyprostują się same.
Bo same się nie wyprostują.
Tu właśnie jest moment, w którym wszyscy powinniśmy powiedzieć sobie jedno:
Czas na zmiany.
Zmiany, które przyniosą przejrzystość i uczciwość.
Zmiany, które odwrócą ten niezdrowy układ, w którym odpowiedzialność znika za kurtyną interesów i znajomości.
Zmiany, które przywrócą mieszkańcom prawo do decydowania, a władzom przypomną, że służba to nie przywilej, lecz obowiązek.
A żeby te zmiany miały sens, potrzebny jest audyt – dokładny, transparentny i przeprowadzony przez niezależnych ekspertów.
Audyt, który odkryje, co naprawdę dzieje się w miejskich spółkach, jakie są zasady zatrudnienia i wynagradzania.
Audyt, który przywróci mieszkańcom poczucie kontroli i sprawi, że podobne „ciche wybory” nie będą miały miejsca.
Dlatego kiedy słyszymy, że rada nadzorcza spółki komunalnej składa się z trzech osób po 20 tysięcy złotych miesięcznie, a prezes z niejasnego naboru zarabia jak menadżer dużego banku – to mamy prawo pytać.
I nie godzimy się na to, że nasze pytania są ignorowane, a komentarze w sieci kasowane.
Bo demokracja to nie pałac. To nie teatr z dekoracją na pokaz.
Demokracja to uczciwy mecz, w którym zna się reguły, wybiera skład i rozlicza wynik.
A jeśli ktoś próbuje zagrać tylnym wejściem – niech się nie zdziwi, że ludzie zechcą powtórki meczu.
Tym razem z nowym sędzią. I przy pełnych trybunach.
Rak – mieszkaniec Lądka-Zdroju
Chyba że ktoś celowo chce być nieczytelny. A ja, jak już coś piszę – to jasno. ps czuć wioskę pani kar i brak klasy bo jeśli piszemy pod nickami to piszmy tak piszmy tak , tu są taki zasady ,proszę nie mieć kompleksu wieśniaka, bo to czuje , wcale niepotrzebnie - bardzo proszę
Za pośrednictwem Biura Obsługi Mieszkańców
Szanowny Panie Burmistrzu,
W odpowiedzi na moje pismo dotyczące wynagrodzenia Prezesa Zarządu LUK oraz członków Rady Nadzorczej, otrzymałem odpowiedź podpisaną przez Zastępcę Burmistrza. Dziękując za informację, chciałbym uprzejmie doprecyzować kilka kwestii, które nadal budzą wątpliwości:
Wynagrodzenie Prezesa LUK
Otrzymałem informację, że obecny Prezes zarabia „znacząco mniej” niż poprzednik, którego roczne wynagrodzenie wynosiło 347 tys. zł (ok. 28 900 zł miesięcznie). Proszę o podanie dokładnej wysokości wynagrodzenia obecnego Prezesa – zgodnie z orzecznictwem sądów administracyjnych taka informacja stanowi informację publiczną.
Kwalifikacje Prezesa LUK
Skoro Prezes potwierdził posiadanie dyplomu ukończenia studiów, uprzejmie proszę o informację, jakiego kierunku oraz uczelni dotyczy ukończone wykształcenie, oraz czy był ogłoszony konkurs na stanowisko Prezesa.
Rada Nadzorcza LUK – wynagrodzenie i organizacja
Otrzymałem informację, że wynagrodzenie członka RN wynosi maksymalnie 2201,89 zł. Proszę o wskazanie:
a) Czy jest to wynagrodzenie miesięczne czy roczne?
b) Ilu członków liczy obecna Rada Nadzorcza i jaka jest łączna kwota przeznaczona na jej wynagrodzenia w skali roku?
c) Na jakiej zasadzie zostali powołani członkowie Rady Nadzorczej? Czy był ogłoszony konkurs na członków, czy powołanie nastąpiło w trybie innym (np. decyzją)?
d) Jakie są zadania i kompetencje Rady Nadzorczej?
e) Jak często odbywają się posiedzenia Rady i czy są one protokołowane?
Taka informacja pozwoli uzyskać rzeczywisty obraz działania Rady Nadzorczej oraz jej funkcjonowania.
Świątynia Leśna i darowizna 6000 zł od mieszkanki Niemiec
Uprzejmie proszę o wyjaśnienie, co stało się ze środkami w wysokości 6000 zł przekazanymi niegdyś przez mieszkankę Niemiec jako darowizna na odbudowę Świątyni Leśnej. Jak zostały zagospodarowane te środki, na jakim etapie jest ewentualna odbudowa lub zabezpieczenie obiektu oraz czy zachowała się dokumentacja dotycząca tej darowizny (np. potwierdzenie wpłaty, korespondencja)?
Darowizna miała miejsce za kadencji burmistrza Kazimierza Szkudlarka i w mojej opinii sprawa wymaga jasnego i przejrzystego przedstawienia.
W Lądku niby spokój – fontanna działa, lody w rynku się kręcą, pieski ganiają za rowerzystami. Ale jak się człowiek dobrze wsłucha, to usłyszy, że i tu coś wisi w powietrzu. Ludzie mówią, komentują, coraz częściej zerkają nie tylko w stronę wyborów lokalnych, ale i tego, co się dzieje w Europie. A dzieje się dużo – i niekoniecznie dobrze.
Zastanawiam się, czy naprawdę nikt już tego nie widzi. Czy to ślepota, wygoda, czy może faktycznie niektórzy mają pod kopułą tylko jedną komórkę — i to nie telefon, tylko pantofelka?
Historia daje nam znaki jak drogowskazy na autostradzie. Za każdym razem, gdy Niemcy miały problem gospodarczy, stagnację, kryzys – kończyło się wojną. A że potem te wojny przegrywały? Mało ważne. I tak wychodziły z nich bogatsze, silniejsze, bardziej wpływowe. I teraz – deja vu.
Tym razem wojna wygląda inaczej. Mniej bagnetów, więcej banków. Ale mechanizm ten sam. Polska ma 509 ton złota. I nagle pomysł – stwórzmy europejski bank centralny! A klucze? No wiadomo, kto by je chciał trzymać. My dostaniemy opowieść o wspólnych wartościach i zdjęcie sejfu, a oni – dostęp do złota i realnej władzy.
Druga sprawa – wielkie halo, że „skorzystamy na funduszach zbrojeniowych”. Serio? Francja i Hiszpania są tak daleko od Rosji, że jak u nas zacznie się dymić, to im co najwyżej wiadomości zakłóci. Ale na produkcji broni – tu nagle solidarność aż buzuje. Bo interes się kręci, bo miliardy euro, bo nowy front na Wschodzie to idealny rynek zbytu.
A my? My znów mamy być tarczą. Kupować, płacić, robić dobrą minę i udawać, że to wszystko dla naszego bezpieczeństwa.
Tylko przypomnę: kto nas zostawił w 1939 roku? Francja. Anglia. Sojusznicy na papierze. I gdyby nie Stany Zjednoczone, to dziś cała Europa świętowałaby 1 maja z czerwonym sztandarem. Wiem, że to trudna prawda. Ale może wreszcie warto ją powiedzieć.
Bo historia się nie powtarza, ale się rymuje. I to coraz bardziej złowieszczo.
[ i czekam na odpowidż która opublikuje wszystkim DOSC BIMBANIA Z NAS MIESZKAŃCÓW
Dotyczy: Prośba o podjęcie działań w sprawie wyjaśnienia losów Świątyni Leśnej oraz wsparcia dla Izby Pamięci Michała Klahra
Szanowny Panie Burmistrzu,
Temat Świątyni Leśnej w Lądku-Zdroju poruszyłem już dawno, ponieważ od dłuższego czasu ciąży mi on na sercu, przede wszystkim ze względu na pamięć historyczną naszego miasta. Obiecałem śp. panu Ludwikowi Pikule, znanemu fotografowi i kronikarzowi Lądka, że nagłośnię tę sprawę, zwłaszcza że powierzył mi swoje fotografie oraz dokumenty, które bardzo sobie cenię.
Obecnie, gdy na czele miasta stoi Pan Burmistrz, a w radzie miasta zasiada prezes Towarzystwa Historycznego, mam nadzieję, że podejmie Pan stosowne działania i udzieli mu polecenia, aby sprawa Świątyni Leśnej została w końcu należycie wyjaśniona. Wierzę, że będzie to również okazja do wsparcia oraz rozwoju małej Izby Pamięci Michała Klahra — wybitnego artysty związanym z naszą ziemią.
Sprawa wymaga rzetelnej troski i publicznej debaty, ponieważ tylko w ten sposób możemy pielęgnować naszą tradycję i wzmacniać lokalną tożsamość. Jeżeli temat nie zostanie wkrótce wyjaśniony, obawiam się, że nasza społeczność tylko na tym straci.
W załączeniu przekazuję także wpis, który zamieściłem na portalu Doba.pl — mam powody sądzić, że czyta go również urząd, gdyż liczba wyświetleń przekracza 1000, a zatem zainteresowanie tą sprawą jest znaczne.
Z niecierpliwością oczekuję podjęcia konkretnych działań i publicznego wyjaśnienia sprawy. W przeciwnym razie będę zmuszony ponownie podkreślić, że brak reakcji świadczy o braku właściwego zaangażowania i odpowiedzialności.
Dziękuję !!! Wypowiedź pomocna.Zgadzam się.Nic ani nikt nie jest doskonały.Ale musimy iść za własnym sumieniem , wartościami.Byłoby dobrze, aby to było dobro Polaków i Polski na 1 miejscu,z szacunkiem dla innych.Będąc w innych krajach Europy, i nie tylko,owszem,nie odczułam niechęci, przeciwnie, ale ich własna nacja była na 1 miejscu.
Skoro rządzący uważają, że Polak reaguje tylko na przekaz jak obuchem w łeb, to spróbujmy ich językiem. Tusk coś tam znów wypowiedział – niby błyskotliwie, a jednak jak zwykle zgrzytliwie.
Ale przypomniał mi się tu cytat Oscara Wilde’a – klasyka, który jakby znał przyszłość:
„There are many things that we would throw away if we were not afraid that others might pick them up.”
(Czyli: „Jest wiele rzeczy, które moglibyśmy wyrzucić, gdybyśmy nie obawiali się, że ktoś inny je podniesie.”)
I tak właśnie jest z tymi wszystkimi hasłami, ideami, a czasem ludźmi — że człowiek by to już dawno wywalił na śmietnik historii, ale się boi, że któryś dzban to zaraz z powrotem podniesie i będzie nosił jak relikwię.
„Lądek-Zdrój na zawsze pozostanie w ich pamięci...” – piękne słowa otwierające artykuł o wystawie Petra Aleksowskiego. I bardzo dobrze, że takie inicjatywy się dzieją, bo pamięć i tradycja to fundament, na którym budujemy tożsamość miasta i nas samych. Ja sam od lat powtarzam: pamięć – jak najbardziej! Ale też trzeba jasno powiedzieć, że teraźniejszość nie może być tylko ładnie oprawioną przeszłością.
Bo Lądek-Zdrój również pamięta coś jeszcze: że po najtragiczniejszej powodzi, jaka nas dotknęła, ten rząd po prostu nas zostawił. Jakby nas nie było. Zostaliśmy sami, i wielu z nas tego nie zapomni.
Z artykułu dowiadujemy się: „Petro Aleksowski powiedział nam, że jeszcze z ówczesnym burmistrzem Kazimierzem Szkudlarkiem, były rozmowy na temat pomnika. I nic.” — I właśnie ten sam człowiek dziś znowu jest w urzędzie. Wszedł tam na plecach obecnego burmistrza. Wtedy nic, i dziś znów nic – tylko stołek.
Za to właśnie obecny burmistrz stracił zaufanie połowy tych, którzy na niego głosowali. Bo nikt się nie spodziewał, że tak to się potoczy. A odbije się to wszystko czkawką – szybciej, niż się wydaje.
A rada miejska? Przecież to koledzy z jednej piaskownicy. Na spotkaniach przedwyborczych, na których byłem, sami tak się przedstawiali. Już wtedy zapaliła mi się czerwona lampka. Ale teraz, po kilku miesiącach, ta lampka świeci się już na czerwono na całego.
I jeszcze jedno – ktoś napisał trafnie, że 1408 dzbanów głosowało na Trzaskowskiego. Dla nas tu, lokalnie, to jasne: wśród tych dzbanów są też ci z urzędu. Domniemujemy, że wice na pewno. Po to przecież była ta jego partia. Układ, który wrócił, tylko bardziej chytrze opakowany.
Więc tak – pamiętajmy o przeszłości. Ale patrzmy też, co dzieje się dziś. Bo miasto to nie tylko zdjęcia i wystawy – to także decyzje, które zapadają tu i teraz. I za które ktoś w końcu będzie musiał odpowiedzieć. Dla przyjezdnych może wyglądać wszystko ładnie: fontanna działa, Zdrój Wojciech błyszczy. Ale my, mieszkańcy, wiemy swoje. Widzimy układy, powroty starych twarzy i puste obietnice. Prace przy rzece Białej? Zaczęte jeszcze za poprzedniego burmistrza. czyli nie było jeszcze powodzi Ten sam scenariusz – ktoś inny zbiera laury, choć palcem nie kiwnął. Pamiętajmy o tym, co było dobre – ale też miejmy odwagę mówić, co jest dziś nie tak. Lądek-Zdrój zasługuje na prawdę i szacunek, nie na pozory i polityczne kalkulacje. I niech przy tej okazji nikt nie zapomina, że to my – mieszkańcy – powinniśmy być tu na pierwszym planie.