Wszystko pochłonie morze

środa, 24.3.2021 11:34 1433 0

Wszystko pochłonie morze
Magdalena Kubasiewicz

Premiera 14.04. 2021 r.
Magdalena Kubasiewicz zaprasza do Sieldige, gdzie przysługa bywa cenniejsza od złota, ulicami krążą upiory, a pocałunek syreny zamiast miłości niesie śmierć. Rasowa fantastyka dla wielbicieli przygody, legend i spisków, których stawką jest coś ważniejszego niż życie — władza.
Marta Kisiel

Baśń o syrenach, magii i poświęceniu.
Kiedyś syreny chodziły pomiędzy śmiertelnikami. Pamiątką tych czasów jest przepis na truciznę, na którą nie ma lekarstwa.
Książę zostaje otruty Pocałunkiem Syreny i zapada w śpiączkę.
Arystokrata Leto i jego przyjaciółka, alchemiczka Aletha, łączą siły, by ocalić władcę. Niepewni, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem, próbują znaleźć antidotum i przywrócić porządek w Księstwie. Czy Aletha zdoła uratować Księcia? Dokąd zaprowadzą Leto poszukiwania zamachowców? Jaka cenę przyjdzie im za to zapłacić?

O autorce:
Magdalena Kubasiewicz (ur. 1990) – polska pisarka. Autorka cyklu urban fantasy Królewska wiedźma (powieści Spalić wiedźmę, Wiedźma Jego Królewskiej Mości). Na swoim koncie ma również komedię kryminalną (Topienie Marzanny) oraz powieści obyczajowe (Sonata dla motyla i Jesienny bluszcz). W 2019 roku nakładem wydawnictwa Uroboros ukazała się jej powieść Gdzie śpiewają diabły.
Leto wszedł do Dzielnicy Luster tuż przed świtem, gdy niebo dopiero szarzało, a słońce nie wyłoniło się jeszcze na dobre ze słonych wód Siedmiu Pieśni. Padał deszcz, choć nad innymi częściami miasta nie wisiały chmury. Pogoda w dzielnicy często szalała, jakby ta należała do innej rzeczywistości. Wiosną zdarzył się nawet deszcz żab, który potrwał wprawdzie ledwo kilka chwil, ale długo był jednym z ulubionych tematów rozmów obywateli Sieldige.


Na uliczkach dopiero pojawiali się pierwsi przechodnie, głównie okoliczni mieszkańcy. Plac, który służył za targowisko, świecił pustkami – większość sklepów pozostawała zamknięta, a przenośnych stoisk jeszcze nie rozłożono. Klienci z innych części miasta przychodzili dopiero, gdy słońce stało już wysoko na niebie. Mało kto z zewnątrz ryzykował wchodzenie do Dzielnicy Luster przed świtem.

Sklep, do którego Leto skierował swoje kroki, również był zamknięty na głucho. Zarówno okiennice, jak i drzwi wejściowe pozostawały zatrzaśnięte. Budynek, w którym się mieścił, sąsiadował ze znacznie bardziej okazałą kamienicą, z drugiej zaś strony z wąską alejką. Leto wszedł w uliczkę – gdyby ktoś nadchodził z przeciwka, nie zdołaliby się minąć, tak było wąsko – i okrążył budynek. Przez chwilę oklepywał lustrzaną ścianę, nim wreszcie namacał niewidzialną klamkę. Nacisnął ją i drzwi, których jeszcze przed chwilą wydawało się, że tam nie ma, stanęły otworem.
W jego nozdrza natychmiast uderzył mocny zapach ziół. Znalazł się na zapleczu Siedmiu Kropli, sklepu z miksturami i ziołami.

– Spóźniłeś się!


Krzyk dobiegł z głębi budynku i pobrzmiewała w nim irytacja. Leto westchnął i czym prędzej przeszedł do głównej izby. Jedynym źródłem światła był niebieski kamyk leżący na ladzie, który roztaczał blady, błękitnawy blask. Na półkach ciągnących się wzdłuż ścian ustawiono liczne pudełeczka, woreczki, fiolki oraz koszyczki splecione z trawy. Z belki pod sufitem zwisały suszące się zioła – ich woń zawsze przyprawiała Leto o ból głowy – a przy wejściu i oknach umieszczono kilka ochronnych amuletów. Właścicielka tego wszystkiego stała na stołku i układała pojemniczki na półkach z kosmetykami.


– Musiałem zgubić ogon – odparł przepraszająco.

– Świetnie.

Aletha trochę zbyt gwałtownym gestem upchnęła całe pudełko na półce i zeskoczyła ze stołka, ostrożnie, by nie potknąć się o rąbek prostej, szarej spódnicy. Zdenerwowana, ocenił Leto, tracąc nadzieję na miłą konwersację przy herbacie. Coś musiało wyprowadzić ją z równowagi – i raczej nie było to jego spóźnienie ani nawet to, że był śledzony. Wiedziała przecież, że punktualność nie należy do zalet Leto, a nie pierwszy raz po drodze do Dzielnicy Luster gubił niechciane towarzystwo.


– Mam twoje zamówienie – poinformowała sucho, podchodząc do lady. Gdy stanęła przy magicznym kamyku, oświetlona jego blaskiem wyglądała jak upiór: i opalona skóra, i piaskowe włosy nabrały błękitnawego odcienia, a kolor niebieskich oczu zdawał się bardziej intensywny.


– Powinnaś stosować zwykłe świece. Odstraszysz klientów – rzucił i obdarzył ją uśmiechem. W odpowiedzi doczekał się spojrzenia pełnego złości.


– Powinieneś prosić o takie rzeczy waszego alchemika – odpowiedziała wykładając na ladę niewielką skrzynkę. – Zapas eliksiru nasennego, trzy fiolki mikstury odganiającej senność, eliksir prawdy, pięć porcji. Pamiętaj, że możesz nim łatwo otruć przesłuchiwanego.


– Nasz alchemik nie umie przygotować skutecznego eliksiru prawdy, poza tym i Garreth, i Erika natychmiast dowiedzieliby się, co zamówiłem – stwierdził Leto. Położył dłoń na wieku skrzynki i pochylił się, spoglądając Aletcie z bliska w twarz. – Co się dzieje, Let? Jesteś wściekła.


– Wcale nie – zaprotestowała odruchowo, po czym z jej ust wyrwało się westchnienie. Najwyraźniej uświadomiła sobie, że takie wykręty nie mają sensu: za dobrze ją znał. – Nie wiem. Coś wisi w powietrzu. Nie powinieneś tu dziś przychodzić. A ten eliksir w dwóch przypadkach na dziesięć naprawdę doprowadza do śmierci.


– Wiem. Już mi to mówiłaś – przypomniał łagodnie.


Wiedział też, że jeśli istnieje pewny i bezpieczny w użyciu eliksir prawdy, to w księstwie nie ma alchemika, który umiałby taki przygotować. A i przepis na tę miksturę znała tylko Aletha, a jedyną osobą tego świadomą był on. Zastanawiał się, czy to myśl, że być może kogoś otruje, tak ją drażniła, jednak szybko doszedł do wniosku, że nie o to chodzi. Zdarzało się jej już przygotowywać trucizny, nawet jeżeli robiła to rzadko i niechętnie.


– Jest taka piosenka – westchnęła Aletha, przymykając oczy i pocierając skronie. – O deszczu nad Dzielnicą Luster. 
Nad Dzielnicą Luster pada, niebo płacze, płacz ty też, patrzy na nas Em-Da-Nan, Władca Siedmiu Wież…
Tu prawie nigdy nie ma deszczu, nawet jeżeli leje nad całym krajem. Wszyscy traktują to jako zły znak. Stanie się coś niedobrego. Niemal każdy mieszkaniec Dzielnicy Luster był zabobonny. Pozostawało to wpisane w ich naturę i często ustrzegało przed niebezpieczeństwem w miejscu, w którym magia odcisnęła swoje piętno tak głęboko, że nawet po setkach lat na tutejszych uliczkach działy się dziwne rzeczy. Nie pomagało i to, że do Dzielnicy ściągali wszyscy ci, którzy nie pasowali nigdzie indziej.


– Za bardzo się przejmujesz, mała.


– A ty za mało. – Aletha cofnęła się, skrzyżowała ręce na piersiach. Na jej śniadej twarzy irytacja walczyła z niepokojem.


– Nie upuść tego. Przygotowywanie eliksiru prawdy zajmuje dwa miesiące, a delirie już przekwitły. Nie dostaniesz kolejnej porcji do przyszłego roku.


– Wciąż mi to wypominasz? – spytał Leto, ostrożnie wsuwając skrzyneczkę do torby. – Tylko raz potłukłem twoje eliksiry. Miałem wtedy osiemnaście lat i omal nie rozjechał 
mnie wóz.

– Nieważne. Idź już.


– Może pozwolisz mi chociaż zapłacić? – zasugerował, chociaż poczuł się dotknięty tak bezceremonialnym pożegnaniem. Ostatni raz widzieli się na początku lata i nie spodziewał się, że zostanie tak oschle potraktowany. Ani tak prędko odprawiony. Wyciągnął z kieszeni sakiewkę i położył ją na ladzie. – Śmiech Płomienia…


– Będzie gotowy za siedemnaście dni. Tak samo jak dwie pozostałe – ucięła Aletha. – Przyjdź ostatniego dnia Słonecznej. Leto, idź wreszcie. Zrobiło się jasno. Nawet w deszczu niektórzy już wychodzą na ulice.


Zdusił rozczarowanie. Miała rację. Powinien był przyjść wcześniej. Chociaż istniała na to nikła szansa, mógł teraz zostać przez kogoś zauważony i rozpoznany. Ktoś mógłby 
się zastanawiać, dlaczego Leto Drakin odwiedza zakład alchemiczki oferującej dobre, ale przecież nie nadzwyczajne eliksiry, gdy może korzystać z usług znacznie bardziej znanych mistrzów. Aletha nie chciała zbytnio zwracać uwagi. Nie przechwalała się ani magią, którą władała, ani znajomością co rzadszych receptur. A już na pewno nie znajomością z nim.

– Do zobaczenia – powiedział więc tylko i przeszedł na ciemne zaplecze, zostawiając Alethę samą. Zdążył już otworzyć niewidzialne drzwi, kiedy usłyszał za sobą jej okrzyk.


– Leto! – Wypadła za nim i zatrzymała się przy wejściu na zaplecze. Zamilkła na moment, jakby niepewna, co chce powiedzieć. – Uważaj na siebie.


Wiedział, że Aletha naprawdę się niepokoi, ale nie mógł się powstrzymać i wybuchł śmiechem. Z jednej strony był rozbawiony, z drugiej ucieszony tą troską.


– Nie musisz się o mnie martwić – zapewnił, wychodząc.


Gdy był w zakładzie, rozpadało się na dobre: Dzielnica Luster tonęła w strugach deszczu. Woda płynęła po brukowanych uliczkach i ściekała z dachów. Ulewa ograniczała widoczność do ledwo kilku metrów. Leto naciągnął na głowę kaptur. Aletha jednak niepotrzebnie się przejmowała: w taką pogodę nawet jeżeli ktoś zdecydował się wychynąć z domu, pokonywał drogę szybko, przygarbiony, marząc o znalezieniu się w suchym schronieniu.


Lustrzane ściany domów lśniły w deszczu, odbijały się w sobie nawzajem, odbicia w odbiciach, i setki kopii Leto szły w strugach lejącej się z nieba wody. Wszystkie budynki wzniesione w Dzielnicy Luster szybko się zmieniały i powierzchnia ich ścian od zewnątrz nabierała właściwości zwierciadeł. Kolejna pozostałość magii Em-Da-Nana. Kiedyś stała tu jedna z jego Siedmiu Wież wzniesionych dzięki potężnej magii i przelanej krwi. Nie było pośród nich dwóch identycznych i ta, którą wybudował tutaj, była pełna luster. Od śmierci maga upłynęło dobre pięćset lat: dziś ludzie znali położenie tylko pięciu jego Wież i wiedzieli, że cztery z nich runęły w tym samym momencie, w którym ich twórca wyzionął ducha.


Magia jednak nie znikła, przynajmniej nie całkowicie, o czym przekonali się ci, którzy uprzątnęli gruzy i zamieszkali w miejscu, w którym niegdyś wznosiła się Wieża Luster, centrum eksperymentów Em-Da-Nana. Czas i przestrzeń w Dzielnicy Luster często płatały figle. Zaklęcia działały mocniej, inaczej albo wcale. Pogoda zdawała się niezależna od warunków panujących w okolicy. W odbiciach widywało się tu dziwne rzeczy. Czasami w ciągu jednej nocy wyrastały drzewa, a między szparami w bruku rozkwitały rośliny niespotykane w innych częściach świata. Bywało, że działy się tu cuda. Jednak zdarzało się też, że Dzielnica Luster domagała się za te cudowności zapłaty i ktoś znikał bez śladu, a dziwne stwory pojawiały się na ulicach albo próbowały dostać do domów. Ci, którzy żyli w innych częściach Sieldige, rzadko odwiedzali tę okolicę. Przychodzili tu w konkretnym celu: aby coś kupić, skorzystać z usług miejscowych uzdrowicieli czy rzemieślników.


Ewentualnie gnani ciekawością, brawurą i głupotą, a na takich czyhało sporo niebezpieczeństw. Leto nie był miejscowy. W dzieciństwie spędził tu dużo czasu, więc czuł się swobodnie. Lubił złudną, nieokiełznaną magię i tysiące odbić Dzielnicy Luster. A zawarte tu znajomości i umiejętność poruszania się po labiryncie wąskich uliczek pełnych zwierciadeł dawały mu zaskakującą przewagę w politycznych gierkach. Dzielnicę Luster otaczał mur, ale dwie bramy wiodące do innych części miasta zawsze były otwarte i nie wystawiono przy nich straży. Mieszkańcy nie byli więźniami tej okolicy, a jeżeli ktoś pragnął podjąć ryzyko zwiedzenia Dzielnicy Luster, mógł to uczynić – ot, na własną odpowiedzialność.

Dodaj komentarz

Komentarze (0)