Pobił życiowy rekord, by pomóc dzieciom

niedziela, 6.8.2017 16:00 1155 0

Wicemistrz Polski, thriatlonista Jacek Marciniak na początku lipca wystartował w największych thriatlonowych zawodach Europy – wyścigu Ironman, który odbył się w Niemczech, pod Norymbergą. Swój start i rekord życiowy zadedykował niepełnosprawnym dzieciom – podopiecznym fundacji „Potrafię pomóc”, dla których zebrał pieniądze.

Blisko 4 km do przepłynięcia, 180 km jazdy rowerem i 42,2 km biegu – taki dystans mieli do pokonania śmiałkowie, którzy wystartowali na dystansie nazywanym Iron Man. Zawody w niemieckim Roth były nieoficjalnymi mistrzostwami Europy w thriatlonie. Jacek Marciniak zajął w nich miejsce w trzeciej setce, około 270. lokaty na 2500 startujących na jego dystansie!

Po najlepszy czas dla niepełnosprawnych dzieci

Średni czas ukończenia tego typu zawodów przez amatora na morderczym dystansie Ironman to 12 godzin i 30 minut. Jacek Marciniak zamierzał ukończyć zawody w czasie o wiele krótszym – w mniej niż 12 godzin. Było to szczególnie istotne w kontekście głównego celu startu naszego wicemistrza Polski, czyli pomocy dla podopiecznych Fundacji „Potrafię Pomóc”. Za każdą minutę poniżej 12 godzin, firmy pomagające Fundacji przeleją bowiem na jej konto kwotę 10 złotych.

Thriatlonem zajmuję się amatorsko od wielu lat. Jakiś czas temu pomyślałem o tym, by moja pasja do tego sportu została przekuta w szczytny cel. Żebym mógł komuś pomóc, pokonując te kolejne kilometry. Dlatego rozpocząłem współpracę z Fundacją i w niedzielę powalczę o jak najlepszy czas z myślą o niepełnosprawnych dzieciach – mówił przed wyścigiem Jacek Marciniak, który dystans Ironman pokonał już przed dwoma laty w Szwajcarii z wynikiem 11 godzin 11 minut.

Tym razem start okazał się jeszcze większym sukcesem, a wynik Polaka robi wrażenie. Ostateczny czas Marciniaka to: 9 h 57 min i 30 s. W stosunku do startu sprzed dwóch lat przeskok jest olbrzymi – aż godzina i 15 minut. – Złamanie granicy 10 godzin dla amatora to nie lada wyczyn – podkreśla wrocławianin.

Zawody odbyły się w Roth, 20 km pod Norymbergą. – Najpierw płynęliśmy 3,8 km w rzecze w wydzielonym akwenie – osiągnąłem w pływaniu czas 1 h 05 min 34 s. Liczyłem, że zejdę poniżej godziny, zwłaszcza że pływanie jest moją najmocniejszą stroną, więc poszło mi gorzej, niż myślałem. Ostatnimi czasy jednak poświęcałem tej dyscyplinie mniej czasu i to przełożyło się na wyniki. Miałem też kłopoty, bo założyłem specjalnego chipa na kostce i niestety w trakcie wyścigu mi się on obsuwał. Musiałem dwukrotnie się zatrzymać, żeby go poprawić. Na szczęście o wiele lepiej poradziłem sobie z jazdą na rowerze, a znakomicie z bieganiem – opowiada o swoich wrażeniach Marciniak.

Jak przebiegają ostatnie godziny i dni przed startem w Ironman?

By wystartować w tak wymagających zawodach, trzeba nie tylko wielu miesięcy przygotowań, ale również odpowiedniego podejścia do żywienia i odpoczynku w ostatnich godzinach przed startem.

Od środy, na cztery dni przed startem, zaczynam jeść dużo makaronu, ryżu, których w mojej diecie na co dzień jest mało. Przed startem buduję jednak bazę weglowodanową. W piątek, dwa dni przed rozpoczęciem zawodów - już na miejscu imprezy – odbywa się pasta party, gdzie też są podawane posiłki o dużej zawartości węglowodanów. W trakcie wyścigu mamy ze sobą także różne suplementy, ale ja preferuję jednak naturalną żywność i zawsze mam ze sobą np. daktyle albo bułkę z dżemem. Produktami zapewnionymi przez organizatora suplementuję się w drugiej połowie wyścigu. Wcześniej jednak zawsze sprawdzam, jak mój organizm reaguje na te produkty, bo w przeciwnym wypadku można nie ukończyć wyścigu, np. z powodu problemów żołądkowych – szczegóły zdradza Jacek Marciniak.

Trudny moment w trakcie wyścigu?

Jak podkreśla thriatlonista amator bardzo ważny pozostaje dla niego fakt, że ani razu w trakcie trwania morderczych zawodów nie przeszło mu przez myśl, by zrezygnować i zwyczajnie się poddać. Ani przez moment nie pojawiła się w jego głowie wątpliwość, że może nie ukończyć wyścigu. Jednak trudne chwile – jak zawsze – podczas startu w thriatlonie się przytrafiły.

Około 90. kilometra na rowerze zaczął mnie łapać skurcz w lewej łydce. Martwiłem się, że odezwie się ponownie podczas biegu, co stanowiłoby spory problem. Na szczęście jednak ten mięsień potem już nie dawał o sobie znać. Drugi moment to gdy przebiegałem pod kurtyną wodną, która miała nas chłodzić, a ja pechowo zalałem sobie cały prawy but. Mokra skarpeta zaczęła mnie obcierać i od 17. kilometra biegu ból zaczął narastać. Zastanawiałem się, czy nie wziąć tabletki przeciwbólowej, którą miałem przy sobie, ale bałem się, jak zareaguje mój żołądek. Ostatecznie dobiegłem do końca bez „wspomagania”, ale prawą stopę zdarłem do krwi, a na lewej miałem ogromny pęcherz, którego wcześniej w ogóle nie czułem mówi  Marciniak i jednocześnie dodaje:

Jestem bardzo zadowolony ze startu. Gdy dobiegłem na metę, widziałem, że mam świetny wynik, bo czas oraz imię i nazwisko startującego wyświetla się na tablicy. Zależało mi, żebym wbiegł na metę samemu, więc tuż przed finiszem zacząłem się rozglądać czy nikt koło mnie nie biegnie (śmiech). Chciałem mieć tę chwilę tylko dla siebie, by móc celebrować udany start.

Marciniak był trzeci na mecie wśród Polaków, którzy podjęli się tego wyzwania. Najlepszy z naszych rodaków miał wynik 9 h 21 min!

8 miesięcy przygotowań

Jak długo Jacek Marciak przygotowywał się do startu w tych wyczerpujących zawodach?

Przygotowania rozpocząłem w listopadzie 2016 r., więc całość zajęła mi około 8 miesięcy. W międzyczasie startowałem na połówce dystansu Iron Man w Gdyni. Tydzień przed startem miałem niestety bardzo poważny wypadek na rowerze. Poobdzierałem się straszliwie, miałem zdarty do krwi cały bok. Mimo to postanowiłem wystartować. Poszło mi jednak bardzo słabo, bo organizm walczył z ranami. Sukcesem było, że w ogóle tamten wyścig ukończyłem – wyjaśnia.

W tym roku tylko na rowerze przejechał już 4,5 tys. kilometrów. W międzyczasie w maju był na „urlopie” na Sardynii. – Miałem tam swój rower i można powiedzieć, że ten wyjazd stanowił dla mnie dwutygodniowy mikrocykl treningowy. Moja żona plażowała do południa, ja w tym czasie jeździłem na rowerze, a resztę dnia spędzaliśmy razem. Więc trochę urlopu też miałem – śmieje się nasz bohater.

W ostatniej fazie przed startem przeprowadził kilka startów kontrolnych, m.in. pobiegł w Orlen Warsaw Maraton, który pozwolił mu sprawdzić, w jakim miejscu pod względem formy się znajduje.

Pomoc podopiecznym Fundacji „Potrafię pomóc”

Marciniak jest ambasadorem i reprezentantem wrocławskiej Fundacji „Potrafię Pomóc”. Fundację stworzyli rodzice niepełnosprawnych dzieci, które urodziły się z wadami rozwojowymi. Żeby utrzymać formę i by w czasie zawodów zdobyć się na niemal nadludzki wysiłek, Jacek Marciniak trenował przez 17 godzin tygodniowo. To duże wyzwanie, bo pracuje również zawodowo.

W momencie kryzysu zawsze przypominam sobie słowa Agnieszki – jednej z matek córeczki podopiecznej Fundacji Potrafię Pomóc. Kiedyś, podczas naszej prywatnej rozmowy, trafnie stwierdziła, że rodzice wszystkich dzieci, które borykają się z niepełnosprawnością i wadami genetycznymi, zmagają się z takim prywatnym, codziennym, życiowym triathlonem mówi wicemistrz Polski.

Dziewięć lat wymiany doświadczeń i wsparcia

Jedną z podopiecznych Fundacji „Potrafię Pomóc”, dla której zostaną przeznaczone środki zgromadzone dzięki startowi Jacka Marciniaka, jest pięcioletnia Zosia Jasicka. Dziewczynka urodziła się jako wcześniak z wieloma powikłaniami. Od pierwszych dni walczyła o życie, w skali Apgar uzyskała tylko jeden punkt. Pomoc medyczna okazała się jednak skuteczna. Dziś dziewczynka chodzi do przedszkola integracyjnego prowadzonego przez Fundację. Mimo to wciąż ma wiele problemów zdrowotnych: nie widzi, ma napady padaczki, porażenie dziecięce, przez co wymaga odpowiedniej rehabilitacji.

Fundacja to miejsce, gdzie możemy wymieniać się wspólnym doświadczeniem i problemami. Rodzice zdrowych dzieci nie zawsze bowiem zrozumieją, z czym musimy się mierzyć na co dzień. Poza tym Fundacja pozwala zbierać pieniądze na subkonto Zosi – podkreśla Agnieszka Jasicka, mama Zosi.

Fundację założyliśmy dziewięć lat temu razem z innymi rodzicami dzieci niepełnosprawnych. Dzięki wspólnej pracy możemy więcej dobrego zrobić dla naszych dzieci. Jacek Marciniak jest z nami związany od wielu lat. Dwa lata temu byliśmy nawet współorganizatorem zawodów thriatlonowych w Mietkowie, na południe od Wrocławia. Chylę czoła przed pomysłem Jacka, zwłaszcza że była to jego własna inicjatywadodaje Adam Komar, prezes Fundacji „Potrafię Pomóc” i jednocześnie ojciec dwójki niepełnosprawnych dzieci: Olka i Mateusza.

Fundacji udało się stworzyć we Wrocławiu Ośrodek Rehabilitacyjno-Edukacyjny dla Wyjątkowych Dzieci: centrum dla dzieci niepełnosprawnych z wadami rozwojowymi oraz przedszkole integracyjne. Plany założycieli są jednak szersze. W ciągu kilku lat rodzice zamierzają zbudować kompleks, w którym oprócz ośrodka rehabilitacyjno-edukacyjnego i przedszkola znajdzie się miejsce na turnusy rehabilitacyjne oraz centrum interwencyjne dla dzieci, którymi przez określony czas, z przyczyn losowych, rodzice nie mogą się zajmować.

W kompleksie będzie też przestrzeń dla pierwszego w Polsce domu dla osób cierpiących z powodu Zespołu Pradera-Williego, czyli z chorobą wiecznego głodu. To rzadka, nieuleczalna choroba genetyczna. Jej głównym objawem jest głód, którego nie można zaspokoić. Brak odpowiedniej kontroli może doprowadzić nawet do śmierci chorego. Domy dla „praderków” istnieją za granicą, w Polsce takiego miejsca wciąż brakuje.

Ile udało się zebrać pieniędzy za występ w Ironman?

„Urwaliśmy” 122,5 minuty poniżej czasu, który pozwalał zdobyć pieniądze dla Fundacji, więc jestem bardzo szczęśliwy, ale dokładne kwoty poznamy niebawem dodaje Jacek Marciniak.

 – Wszyscy w Fundacji mocno trzymaliśmy kciuki za Jacka. Osiągnął świetny czas – gratulujemy mu i jesteśmy bardzo dumni, że mamy takiego ambasadora. Dzięki niemu i – oczywiście – firmom, które zaangażowały się w naszą wspólną akcję pomocy, jesteśmy coraz bliżej celu -– budowy „domu dla praderków". Na razie w akcję włączyły się dwie firmy, które razem przekażą co najmniej 2450 zł, ale być może pieniędzy będzie więcej – ze strony firm pojawiły się głosy, że ich zdaniem 10 złotych za minutę to za mało. Prowadzimy też rozmowy z kolejnym przedsiębiorstwem, a tutaj – korzystając z okazji – oczywiście zachęcamy wszystkich do wspierania naszych podopiecznychpodkreślił prezes Fundacji „Potrafię Pomóc” Adam Komar.

Źródło: Wrocław.pl Fot. Jacek Marciniak, Challenge Roth 2017, Bartosz Moch/ Wrocław.pl

Dodaj komentarz

Komentarze (0)