ŁUCZNICTWO – Katarzyna Szałańska

piątek, 9.9.2016 08:58 2315 0

Celuje w World Games, Uniwersjadę i… KGHM – z Katarzyną Szałańską (Strzelec Legnica), zdobywczynią Pucharu Europy i wielokrotną mistrzynią Polski w strzelaniu z łuku bloczkowego, rozmawia Wojciech Koerber.Pani największy sukces to…

Zdobycie w 2013 roku Pucharu Europy, na co złożyły się dwie imprezy – zwycięstwo we francuskim Riom i ósme miejsce w Erewaniu, gdzie rozegrano mistrzostwa Europy połączone z Pucharem Europy właśnie. To wystarczyło.

A dziewiąta lokata na tegorocznych halowych mistrzostwach świata w Ankarze oznaczała jedno miejsce od stypendium?

Nie bardzo, ponieważ łucznictwo bloczkowe nie jest sportem olimpijskim, więc wytyczne w tym względzie Ministerstwa Sportu i Turystyki są znacznie bardziej restrykcyjne niż w przypadku łuków klasycznych. Bezskutecznie ubiegam się też o stypendium z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego, za to pobieram takie z Politechniki Wrocławskiej i Urzędu Miasta Legnica.

W jakim kierunku kształci się Pani na tej uczelni?

Studiuję górnictwo i geologię na piątym roku, specjalność geoinżynieria, a po ukończeniu nauki spróbuję zapewne znaleźć zatrudnienie w KGHM-ie. Najlepsza byłaby praca w biurze, ale co z tego w ogóle wyjdzie – czas pokaże.

A łuczniczką w jakich okolicznościach Pani została? To nie jest w Legnicy sport z podziemia, raczej taki z tradycjami.

W drugiej klasie gimnazjum wybrałam się na wycieczkę szkolną do Srebrnej Góry, gdzie była możliwość postrzelania z łuku. Tam złapałam bakcyla, a później mama znalazła w Legnicy klub – OSŁ Strzelec, czyli Ośrodek Sportów Łuczniczych Dzieci i Młodzieży. Zresztą mama od siedmiu lat jest jego kierowniczką, a ja trenuję już lat dziesięć.

Czym się różni Pani łucznictwo od tego olimpijskiego? I dlaczego uznawani jesteście za dzieci gorszego Boga?

Uważam, że gorsi nie jesteśmy, ale na pewno pokrzywdzeni przez władze obecnie nam panujące. Wszelkie środki wędrują na łuki klasyczne, natomiast nasze potrzeby wyjazdowe pokrywane są głównie ze środków prywatnych lub klubowych. Choć w jakimś stopniu Polski Związek Łuczniczy też łuki bloczkowe wspiera.

Co to znaczy – łuki bloczkowe?

Łukiem klasycznym bawiło się niemal każde dziecko, to kawałek gałęzi, sznurka i strzały. Łuku bloczkowego natomiast używał John Rambo w jednej z serii tej produkcji. Jest on krótszy, a na górze i na dole ma dwa kółka, na które nawinięta jest cięciwa. Łatwiej go naciągnąć i jest mniej podatny na wiatr. Poza tym klasycy strzelają z 70 metrów, a my z 50. No i my mamy celownik optyczny ze szkłem powiększającym, a strzelając używamy spustów. W łukach klasycznych z kolei na palcach mają tylko kawałek skórki, żeby unikać odcisków.

A łuk goły?

To taki bez żadnych celowników i bez żadnych stabilizatorów. Sam łuk i cięciwa.

Łuk refleksyjny?

Bardziej powyginany, podobny do tatarskiego. Powiedzmy – historyczny.

Są realne szanse, że Pani łuki bloczkowe dołączą w końcu do rodziny olimpijskiej?

Cały czas się mówi, że jeśli letnie igrzyska olimpijskie 2024 roku zorganizuje Los Angeles, to Amerykanie zrobią wszystko, by wprowadzić łuki bloczkowe do programu imprezy. Zobaczymy, co z tych deklaracji wyniknie.

Czytam, że teren torów łuczniczych musi być równy, z wykoszona trawą i ustawiony w kierunku północnym. Ten ostatni wymóg ma związek, jak rozumiem, z operującym słońcem?

Zgadza się, chodzi o to, by słońce nie świeciło zawodnikom w twarz, bo czapka z daszkiem nie zawsze pomaga.

Swego czasu pytałem o optymalny wiek w Waszym fachu trenera Józefa Baściuka i wyjaśnił obrazowo: „U nas jest, proszę pana, jak z seksem. Dopóki łuk można napiąć”. Potwierdza Pani?

Absolutnie. Jest w Polsce jeden sędzia, rocznik 34, który wciąż strzela. Albo Ania Stanieczek z Orlika Goleszów, po sześćdziesiątce. Urodziła się w styczniu 1955 roku i cały czas należy do krajowej czołówki. Ja już staram się z Anią nie przegrywać, ale trzeba wiedzieć, że w 2010 roku sięgnęła jeszcze w chorwackim Porecu, indywidualnie, po halowe mistrzostwo Europy. A więc swój największy sukces wywalczyła w wieku 55 lat.

A kto będzie najmocniejszy we Wrocławiu?

Szczerze mówiąc, nie wiem jeszcze, kto u nas będzie rywalizował. Od zawsze mocna jest Korea, a w bloczkach także Holandia czy Słowenia.

Z czego wynika ta dominacja Koreańczyków? Z siły mentalnej?

Na pewno mają tam z czego wybierać, bo łucznictwo trenuje wiele osób i to od najmłodszych lat. Metody szkoleniowe są tam mocno rozwinięte, a poza tym swoje robi też trening mentalny. Można wybrać najsilniejszych psychicznie, takich, którzy w najważniejszym momencie się nie zawahają.

Pani korzysta z porad psychologa?

Nie, bo, póki co, radzę sobie.

Ale nie jest jeszcze Pani pewna udziału w The World Games?

Na razie kończymy sezon na dworze i będziemy się przenosić do hali. W przyszłym roku zawody na otwartym terenie zaczną się w marcu i wtedy kwalifikacje ruszą na dobre. Niby jestem w Polsce numerem jeden, ale na papierze tego nie ma, od miesiąca czekamy wszyscy na opublikowanie kadry narodowej. Poza tym polskie obywatelstwo ma otrzymać Ukrainka Maria Szkolna, reprezentująca Łucznika Żywiec. Jeśli tak się stanie, a wszystko na to wskazuje, dojdzie poważna konkurentka. A miejsc dla Polski jest niewiele, w The World Games 2017 ma wziąć udział tylko trzech mężczyzn i trzy kobiety, po jednym reprezentancie w każdej konkurencji.

Za to w pięknych okolicznościach przyrody, w Parku Szczytnickim i na Pergoli przy Hali Stulecia.

To prawda. Rozgrywane tam zawody Pucharu Świata były niezwykle udane.

Zdarzają się w Waszej profesji przypadki pomagania szczęściu w niedozwolony sposób?

Słyszałam o stosowaniu leków nasercowych, beta-blokerów, poza tym takie przypadki są incydentalne. Podobno zdarzało się również strzelać po alkoholu, ale za rękę nikt nikogo nie złapał. Kontroli nie ma wiele, choć na mistrzostwach Polski – i halowych, i na torach otwartych – członkowie komisji antydopingowej się pojawiają, by sprawdzić zwycięzców.

Renata Mauer-Różańska opowiadała raz, że strzelcy nie mogą startować po alkoholu, ale nie ze względu na wątpliwej jakości doping, lecz z innego, prozaicznego powodu – że po alkoholu nie można po prostu dotykać broni. A myślała Pani o przekwalifikowaniu się na łuki klasyczne, czy na to już za późno?

Za późno. Poza tym nie myślę o zmianach, ponieważ atmosfera wśród przedstawicieli obu profesji różni się znacznie. U nas jest rodzinnie, wszyscy rozmawiają, dopingują się nawzajem, bez nienawiści. Jesteś ode mnie lepszy – ok, szacunek. Bywa, że w przypadku łucznictwa olimpijskiego wygląda to nieco inaczej. Dlatego nie chcę żadnych nowości. Mój bloczek to mój kawałek świata, nie zamieniłabym go na nic innego.

Ale Wam emocje również się chyba udzielają? Zdarza się rzucić jakąś „k…”?

Oczywiście, mnie również. Choć nauczyłam się już cierpliwości i wyciszania.

Jak wygląda Pani trening?

Na uczelnię codziennie dojeżdżam z Legnicy, zatem – w zależności od planu zajęć – trenuję rano lub po powrocie. Szkolnej hali nie mamy do dyspozycji 24 godziny na dobę, ale radzimy sobie. W okresie przygotowawczym jeden dzień przerwy następuje po ośmiu dniach treningowych, które mogą się składać z dwóch krótszych zajęć lub jednych dłuższych.

Jaki ma Pani plan na najbliższy okres startowy?

W przyszłym roku interesują mnie dwie imprezy – lipcowe The World Games i sierpniowa Uniwersjada na Tajwanie. A co później? Zobaczymy.

Jak drogi jest sprzęt, którego używacie?

Sam łuk to wydatek rzędu 6 tysięcy złotych, ale z osprzętem cena rośnie do około 15 tysięcy. Łuk zmieniam co dwa, trzy lata, a wiodący producent sprzętu, amerykański Hoyt właśnie co dwa, trzy lata wypuszcza nowe modele. Najpierw są one co sezon ulepszane, a później pojawiają się nowe i tak w kółko.

Amerykanie również mają swoje łucznicze tradycje.

Tam mają około dwóch milionów zawodników, zresztą Amerykanie z łuków bloczkowych również polują, na stronach Hoyta można znaleźć ustrzelone w ten sposób jelenie, co w Polsce jest zabronione. W zasadzie do polowania używają oni typowego łuku bloczkowego, różne są tylko groty. W naszym sportowym łucznictwie grot jest niejako przedłużeniem strzały, u myśliwych ten grot to większa strzałka.

I taka zwykła strzałka, bez żadnego środka z trucizną, jest w stanie zabić wielkiego zwierza?

Dokładnie.

To proszę jeszcze zdradzić, w jakie nagrody finansowe celujecie?

Za wspomniane zwycięstwo we francuskim Riom otrzymałam 800 euro i było to w moim przypadku najwyższe wynagrodzenie. Niedawno zajęłam też drugie miejsce na Pucharze Europy w Sofii, co wyceniono na 600 euro. Podczas mistrzostw Polski można niekiedy liczyć na nagrodę w granicach 800 – 1 000 zł.

Jakieś chwile zwątpienia momentami Panią nachodzą?

To się chyba zdarza w niemal każdej profesji, mnie również. Ale strzelam sobie – trochę z miłości, a trochę z przyzwyczajenia…

A chłopak jest?

Nie ma na to czasu. Ostatnio na grecką wyspę Zakynthos, w ramach wakacji, wybrałyśmy się z koleżankami. We trzy.

Katarzyna Szałańska
Urodziła się 5.12.1992 roku w Legnicy. Sukcesy: zdobycie Pucharu Europy 2013, ósme miejsce na Uniwersjadzie w koreańskim Gwangju (2015), 9. miejsce w halowych mistrzostwach świata Ankara 2016, wielokrotna mistrzyni Polski seniorek.

źródło: Wrocław pl

Dodaj komentarz

Komentarze (0)