Historia to człowiek i jego emocje - Sylwia Winnik opowiada o swojej książce

piątek, 19.1.2018 14:20 14467 11

24 stycznia swoją premierę będzie miała pierwsza książka blogerki i organizatorki festiwalu "Czas na Książki" Sylwii Winnik pod tytułem "Dziewczęta z Auschwitz". Pochodząca z Ząbkowic Śląskich autorka zebrała w książce przejmujące wspomnienia dwunastu kobiet, które przeżyły piekło niemieckiego nazistowskiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Książka jeszcze przed premierą znalazła się w zestawieniu TOP 100 Empiku.

Leokadia Rowińska do obozu trafiła w trzecim miesiącu ciąży. Wspomina, jak okrutnie traktowane były kobiety oczekujące potomstwa. Ireneusz, bo takie imię nadała swojemu synkowi, stał się najmłodszą ofiarą Marszu Śmierci. Pochowała go w pudełku po makaronie.

Zofia Wareluk urodziła się w Auschwitz. Swoją smutną historię opowiada na podstawie wspomnień matki. Poród Zosi odbierała Stanisława Leszczyńska.

Urszula Koperska do obozu trafiła jako 8-letnie dziecko. Opowiada o głodzie, tęsknocie i strachu. Jej wspomnienia to historia każdego dziecka w Auschwitz. W baraku, w którym się znajdowała, więzień artysta, rysował dzieciom na ścianie obrazki, które przetrwały do dziś.

Wiesława Gołąbek w obozie przebywała prawie trzy lata. W tym samym baraku co ona znalazła się Seweryna Szmaglewska. Pisarka wspomina 16-letnią Wiesię w swojej książce Dymy nad Birkenau.

Walentyna Nikodem była w Auschwitz świadkiem wielu bestialskich poczynań esesmanek. To ona pod koniec wojny spotkała jedną z najokrutniejszych morderczyń i doprowadziła do jej egzekucji.

To tylko niektóre z historii, ale każda z nich zasługuje na pamięć.

 

 

Anna Urbaś: Swoją przygodę z książkami zaczęłaś od bloga z recenzjami,potem były wideorozmowy z pisarzami "Spacer z autorem", później festiwal w Ząbkowicach Czas na książki. Czy te wszystkie rozmowy, spotkania przyczyniły się do twojej decyzji o napisaniu książki? Pomyślałaś, może i ja spróbuję?


Sylwia Winnik: I tak, i nie. Przede wszystkim to miłość do książek i chęć pisania własnych, tworzenia czegoś wielkiego, pięknego spowodowały, że założyłam blog literacki, robiłam Spacery z Autorami i Spacery z Książką, zainicjowałam festiwal i byłam jego współorganizatorem. W ten sposób zbliżyłam się do książek jeszcze bardziej. Chęć napisania własnej książki pojawiła się wiele lat wcześniej. I podświadomie czułam, że będzie to książka na ważny temat. Później długo dojrzewałam do zrealizowania tych marzeń. Trwało to kilka lat i na ten czas złożyło się wiele sytuacji i spraw nie zawsze ode mnie zależnych. Droga do napisania „Dziewcząt z Auschwitz” była długa. Podejmowałam wcześniej próby pisania książek obyczajowych, które zresztą sama lubię czytać, ale nie czułam „tego czegoś” w ich tworzeniu. Gdy wreszcie zdobyłam się na  odwagę i postawiłam pierwsze znaki reportażu o kobietach, które przeżyły obóz pracy i zagłady, wiedziałam, że to dobry kierunek pisania. Kolejne książki nad którymi pracuję, również poruszają trudną, ale ważną tematykę, również społeczną. Pisząc ten gatunek literatury czuję, że się spełniam. Co do literatury obyczajowej - pozostanę chyba przy jej czytaniu, bo mam kilka ulubionych autorek. Chyba, że kiedyś dojrzeję do napisania własnej beletrystyki, kto to wie?

A.U.:  Twoja książka to 12 opowieści o kobietach, które były w Auschwitz. Skąd taki wybór tematu, który może wydawać się  już od lat wyeksploatowany?


S.W.: Uważam, że tematy dotyczącej naszej historii, a jednocześnie historii świata nigdy nie są wystarczająco wyeksploatowane. Jak zresztą widać, co rok powstają nowe, niezwykle ciekawe propozycje literackie, które niby dobrze nam znane, przedstawiają coraz to nowe kierunki postrzegania konkretnych obszarów historii. Sądzę, że tak jest też w tym przypadku. 12 historii bohaterek, to wspomnienia które częściowo już zostały opowiedziane, a w książce są uzupełnione - ponieważ chciałam szczegółowo opisać przeżycia kobiet, z którymi rozmawiałam. Niektóre z nich spotykają się z młodzieżą w szkołach w Polsce i w Niemczech, opowiadają o dramacie jaki przeżyły w obozie, spisują swoje relacje. Inne panie zaś nigdy lub niewiele razy opowiedziały swoją historię publicznie. W mojej propozycji czytelnicy znajdą szczegółowe wspomnienia życia przed obozem, podczas przebywania w Auschwitz- Birkenau jak i informację jak losy bohaterek potoczyły się po wojnie. Książka „Dziewczęta z Auschwitz” to przede wszystkim emocje. Nie chciałam pisać książki pełnej faktów, dat, miejsc - bo takie właśnie książki już są. Chciałam stworzyć coś innego, coś co ukaże raz jeszcze traumę byłych więźniów i podkreśli do czego prowadzi wojna. Do destrukcji rodzin, społeczeństwa, gospodarki, architektury. Dla mnie historia to człowiek. W tej książce skupiłam się więc właśnie na ludzkich emocjach. Opisałam historie przez pryzmat człowieka. Oczywiście nie brakuje tu właściwych pojęć, dat i miejsc, ale pełnią one tylko rolę umiejscowienia pewnych wydarzeń w chronologii i życiu bohaterek książki.


A.U.:  Jak wyglądała praca przy książce? Dlaczego wybrałaś akurat te kobiety? Jak je odnalazłaś? Jak wyglądało spotkanie z nimi?


S.W.: Do pierwszych bohaterek dotarłam dzięki pomocy i życzliwości pracowników Muzeum Auschwitz-Birkenau. Później kobiety z którymi rozmawiałam skierowały mnie do kolejnych osób. Historie są bardzo zróżnicowane. Jedne z Pań trafiły do obozu, gdy miały kilka lat, były dziećmi, inne jako dorosłe już kobiety. Jedna z nich była wtedy z trzecim miesiącu  ciąży, inna straciła w obozie matkę… Wszystkie były Polkami, które okrucieństwo wojny wyrwało ze spokojnego życia. Pisanie reportażu o byłych więźniarkach Auschwitz-Birkenau było bardzo emocjonujące. Zarówno dla samych Pań jak i dla mnie. One, musiały ponownie wrócić we wspomnieniach do najgorszych chwil w swoim życiu, ja zaś wysłuchałam wszystkiego, płacząc przy tym niejednokrotnie. Zaszczytem było dla mnie poznanie kobiet, które są żywą historią.Na rozmowy do kobiet jeździłam najczęściej do Warszawy, gdzie mieszkają, ale również do Krakowa, Katowic i okolic. Wspomnienia nagrane na dyktafon spisywałam i starałam się przelać na papier całe przekazane mi emocje. To była trudna do napisania, ale bardzo ważna książka. Cieszę się, że podjęłam się tego tematu.


A.U.:  Te kobiety opowiedziały ci o o najgorszych wspomnieniach, które są niezwykle bolesne. Czy chętnie godziły się na rozmowę i czy z perspektywy ponad 70 lat wspominają te wydarzenia inaczej?

S.W.: Tak jak wspomniałam niektóre z Pań uczestniczą w spotkaniach z młodzieżą. Są więc przygotowane emocjonalnie do takich rozmów, choć za każdym razem wywołują one łzy i emocje. Zgadzając się na rozmowę ze mną, były gotowe na przekazanie kolejny raz swoich wspomnień. Paniom, które nie upubliczniają swoich przeżyć tak często lub jeśli robiły to dawno, trudno było opowiadać o przeszłości. Wszystkie jednak zgodnie podkreślają, że o tym temacie należy mówić, pisać nieustannie. Uważają, że nie można zapomnieć o dramacie wojny, i przestrzegać się przed wybuchem kolejnych.Czas, jak mówi wiele osób, leczy rany i łagodzi ból. Nie zgodzę się z tym. To banalne stwierdzenie, które często nie ma nic wspólnego z prawdą. Nie rozumiałam tego przed napisaniem tej książki. Wspomnień obozowych nie można wymazać z pamięci. Czy można zapomnieć widok sterty zwłok, które z wychudzenia przypominają gałęzie, rewir na którym umarła z wycieńczenia i głodu matka? Po rozmowach z kobietami, które to przeżyły wiem, że mimo 73 lat które mijają od wyzwolenia Auschwitz, ból jest ten sam.

A.U.:  Która historia twoich bohaterek najbardziej tobą wstrząsnęła?
S.W.: Każda.

A.U.:  Dlaczego twoim zdaniem opowiedzenie tych historii, ocalenie tych kobiet od zapomnienia jest tak ważne?

S.W.:  Abyśmy nigdy nie zapomnieli, rzeczy tak oczywistej, a o której mam wrażenie, nie pamiętamy na co dzień - wojna ma niszczycielską siłę. Mam na myśli przede wszystkim wojny zbrojne, ale też te nasze małe domowe, zawodowe, społeczne wojenki. Każda z nich jest złem. Gdybyśmy o tym pamiętali, panowali nad zawiścią, zazdrością, egocentryzmem uczynilibyśmy świat lepszym. Najpierw ten wokół nas samych, bezpośrednio nas otaczający, a w konsekwencji stałoby się to na wiekszą skalę. Historie kobiet obrazują do czego prowadzi odwrotność tego o czym mówię, czyli brak tolerancji, wywyższanie się ponad innych, pogoń za pieniędzmi, chęć panowania ponad innymi. Te dwanaście kobiet mówi w imieniu tych, którzy swoich historii opowiedzieć już nie mogą.

A.U.:  Zapowiedziałaś już, że masz pomysł na dwie kolejne książki? Może zdradzisz coś więcej? 

S.W.: Mogę zdradzić, że pisze się już druga i trzecia książka. Kolejne są rozpisane w konspektach. Wszystkie, poza jedną to reportaże. A ta (na razie) jedna, będzie, tak sądzę, małym zaskoczeniem. To moja mała próba, której mam nadzieję podołam. Każda z książek, chciałabym, aby poruszała ważną tematykę wojenną, społeczną. Tymczasem oddaję w Państwa ręce „Dziewczęta z Auschwitz”., życząc głębokiej, refleksyjnej mam nadzieję, lektury.

A.U.: Dziękuję za rozmowę i zachęcam do lektury wszystkich naszych Czytelników.

 

Książkę można kupić TU: http://www.empik.com/dziewczeta-z-auschwitz,p1178216572,ksiazka-p

 

FRAGMENT KSIĄŻKI:

Nr obozowy: 83512
Leokadia Rowińska z domu Sokołowska
Urodzona: 20 maja 1924 roku w Warszawie
Data wywózki do Auschwitz: 12 sierpnia 1944 roku
Obozy koncentracyjne: Auschwitz-Birkenau

(...)SZKARŁAT NA ŚNIEGU

Przyszła sroga zima. Mróz sięgał dwudziestu siedmiu stopni. Zbliżał się front i ogłoszono ewakuację Auschwitz. Widziałam Hildę, kiedy wychodziła z obozu. Na sankach, które zrobił jej ukochany Polak, wywoziła owinięte kocami dziecko. Nie wiedziałam, czy chcę opuszczać lager, bo poza nim była wielka niewiadoma. Dokąd nas zaprowadzą?

Mimo obaw 17 stycznia 1945 roku wyruszyłam z Auschwitz jako jedna z kilkuset uczestniczek marszu śmierci. Szłam w grupie z Niemkami. Łudziłam się, że dzięki temu uda mi się szybciej wrócić do bliskich. Sądziłam, że potraktują nas mniej restrykcyjnie niż inne więźniarki. Może wyślą szybciej do domu, wsadzą do pociągów, nie każą pokonywać pieszo morderczo długiej trasy?

Byłam wtedy w zaawansowanej ciąży i ciężko było mi się poruszać. Nie czułam się dobrze, doskwierały mi bóle brzucha, puchły nogi. Ciągle byłam głodna, a z głodu bardzo słaba. Moje dzieciątko cierpiało i głodowało razem ze mną.

Hitlerowcy doprowadzili nas do rowu poza obozem. Zmierzchało. Niemiec z latarką w dłoni podchodził do każdej z nas i świecił prosto w twarz. Jeśli któraś była starsza, schorowana, to odpychał ją na bok. Miała zostać w obozie. Kobiety zdawały sobie sprawę, że to wyrok śmierci. Mnie esesmani przepuścili dalej, więc poszłam przed siebie. Nie wiedziałam, jak długo dam radę iść, i co się stanie z moim dzieckiem. Słyszałam rozmowy więźniarek, że gnają nas w stronę Wodzisławia Śląskiego.

Pierwszy widok za murami obozu? Wielka kałuża krwi na śniegu. Spływała po jezdni cienką smużką. Kilka kroków dalej, pod drzewem, leżała zamarznięta kobieta, skulona, jakby ostatkiem nadziei chciała ogrzać się, nim zaśnie. Po rowach i przy drodze leżały pojedyncze trupy. Co chwilę słychać było serię z karabinu lub jakiś pojedynczy strzał. I znów nastawała cisza. Człowiek bał się drugiego człowieka. Niemcy chcieli się pozbyć świadków zagłady w obozie. Zdawałam sobie sprawę, że esesmanom zależy teraz na zatarciu dowodów zbrodni, której się dopuścili. Dziś zastanawiam się, na co liczyli. Czy myśleli, że świat nie zauważy, wcześniej czy później, ich karygodnych czynów, stosów trupów pozostałych w niemieckich obozach, pieców, które nieudolnie chcieli wysadzić w powietrze? (…)

Kiedy marzłam i traciłam czucie w palcach u nóg, przyglądałam się więźniarkom, które były ciepło ubrane. Najczęściej były to Żydówki. Miały swetry lub płaszcze i ciepłe buty. One często pracowały na Kanadzie, gdzie odbierały od Zugang ubrania i pakowały je do worków. Po kryjomu podbierały to, co było im potrzebne albo się podobało. A ja i inne, owinięte kocami, dygotałyśmy z zimna.

Kiedy dotarłyśmy do Pszczyny, gestapowcy kazali nam odpocząć. Jedna z Żydówek rozpakowała swoje rzeczy i jadła chleb. Na śniegu przez przypadek zostawiła ciepłą koszulę nocną. Rozejrzałam się, czy nikt nie widzi, i wzięłam ją. Musiałam sobie jakoś radzić. Każdy walczył o przeżycie. Założyłam koszulę na siebie i znów owinęłam się kocem. Było mi cieplej. Taki nabytek mógł przydać się też później – mogłam go wymienić na inne potrzebne rzeczy.

Dalej pędzili nas do Poręby, pierwszej wsi zaraz za Pszczyną. Blisko trzydzieści kilometrów. Tu mieliśmy zostać na noc. Nie miałam już nadziei, szłam na samym końcu, ostatkiem sił, czekając, aż Niemiec wreszcie wymierzy karabin w moją stronę. Rzeczywiście podszedł do mnie, ale na szczęście tylko popchnął kilka razy i oszczędził. Może miał w domu żonę w ciąży.

NIE BYŁO MIEJSCA W ŻADNEJ GOSPODZIE

Gdy cudem dotarłam do wsi Poręba, już nie było dla mnie miejsca. Przy- szłam ostatnia. Ludzie, którzy mieli warunki i chęć, aby przyjąć kogoś pod dach, zapełnili wolne pokoje i zakamarki tymi, którzy zjawili się wcześniej. Zaglądałam do każdej gospody. Jedni odmawiali, inni wręcz mnie przeganiali. Stanęłam bezradnie pośrodku chaosu panującego dookoła. Popłynęły łzy. Głodna, zmarznięta, bez sił, tuż przed porodem. ”Pomocy!” – krzyczałam w myślach. ”Pomocy, ratujcie mnie i moje dziecko!”.

Odpowiedziały mi tylko cisza, siarczysty mróz i ludzka obojętność, która mimo tego, co już przeżyłam, nieustannie mnie zaskakiwała.

Wtedy dostrzegłam niewielki folwark. Stary i nieduży domek stał na uboczu, a po drabinie na strych wchodziła jedna z więźniarek. Nie zastanawiając się długo, podjęłam decyzję, że nie będę pytać, po prostu podążę za nią. Muszę się ratować. Kiedy wreszcie udało mi się wdrapać na górę, rozpoczęły się bóle porodowe.

Na strychu było już kilka kobiet. Rozłożyły sobie słomę na podłodze i ułożyły się do snu. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jęczałam prawie całą noc w pocie i bólu. Moje ukochane dziecko. Pragnęłam dla niego tego, co najlepsze. Jedna z kobiet zlitowała się wreszcie i zeszła na dół do właścicielki gospody, pani Kurtok. Powiedziała jej, że zaczęłam rodzić. Na dole w pokoiku spały blokowe. Znajdowała się tam też Niemka z córką i dwie dziewczyny: Monika i Marta z dziećmi. Wszystkie w małym pomieszczeniu, w którym ledwo mieściły się krzesła, stół i łóżko. Blokowa ustąpiła mi miejsca i pozwoliła usiąść na jednym z krzeseł. Inne kobiety niechętnie na to przystały. Ale Marta chciała mi pomóc.

Za niedługą chwilę do pokoju wpadł Niemiec.
– Raus!–krzyknął i przepędził wszystkie kobiety. Ja zostałam, było mi już wszystko jedno, jeśli mają mnie zabić, to nawet tu. Rodziłam. Nikt nie będzie mnie teraz przepędzał. Poczułam się nagle bardziej odważna i silna. Miałam ważną misję do wykonania. Szczęście w nieszczęściu, że jedna z kobiet, z Poznania, dobrze znała język. Wytłumaczyła więc po niemiecku, że rodzę, i nie mogę teraz iść. Pani Kurtok powiedziała, że jestem jej córką. Niemiec machnął ręką i wyszedł. Więcej po mnie nie wrócił.

BEZ PODUSZKI, BEZ PIELUSZKI

Przesiedziałam na krześle resztę nocy. Jęczałam z bólu. Niemcy mieszkający w domach obok słyszeli te krzyki. Powiedzieli, że mnie zabiją, jeśli ”nie stulę gęby”. Zaciskałam więc zęby w brudnym kocu obozowym, chcąc stłumić krzyk spowodowany bólem. Ktoś pobiegł do sąsiedniej wsi po akuszerkę. Nie zdążył jednak, bo dziecko już się urodziło. Ireneusz przyszedł na świat w ciszy 21 stycznia 1945 roku. Nie zakwilił, nie zapłakał ani razu. Całe jego malutkie i chude ciałko pokryte było czymś, co przypominało otręby. Nie miałam dla niego poduszki ani pieluszki. Chciałam go nakarmić, ale nie miałam czym. Moje piersi nie miały pokarmu. Pękało mi z żalu serce. Tuliłam go tylko do serca. Nie mogłam mu dać nic więcej. Jakaś kobieta przyniosła troszkę ciepłego mleka od krowy. Ireneuszkowi ciągle się ulewało, nie mógł jeść. Ktoś przyniósł becik po swoim zmarłym dziecku, ktoś inny – potargany smoczek. Iruś nie ruszał się dużo, nie płakał.

Bardzo zależało mi, aby ochrzcić synka. Pewna kobieta zaprowadziła mnie do katolickiego księdza, który był Niemcem. Nie mogłam uwierzyć, że odmówił chrztu, bo dziecko było polskie. Wtedy ta kobieta powiedziała mi, że same ochrzcimy dziecko, że tak można. Nie czekałyśmy ani chwili. Ireneusz Antoni Rowiński. Drugie imię otrzymał po dziadku.

Gdy Niemcy zaczęli się wycofywać, nakazali wszystkim mieszkańcom i więźniom odsuwać się od szosy w głąb wsi. Pani Kurtok, właścicielka folwarku, w którym urodziłam synka, mieszkała przy samej szosie. Poleciła mi iść do dwóch wdów, Niemek, mieszkających po drugiej stronie wsi. Zanim wybrałam się do nich, przyszedł do nas mężczyzna, który odmówił mi wcześniej noclegu.

– Jest pani po porodzie – powiedział do mnie. – Proszę, to dla pani. Musi się pani teraz lepiej odżywiać – i podał mi wielki, krowi udziec. Byłam mu wdzięczna. To był pierwszy porządny posiłek, jaki miałam w ustach od momentu, kiedy z Dworca Zachodniego wywieźli mnie z rodziną do Auschwitz.

Po drodze zajrzałam do dwóch starszych kobiet. Słyszałam, że jedna z nich odbierała porody. W ich kuchni wisiał ogromny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Pomogą mi, pomyślałam. Ale odmówiły.

Dotarłam wreszcie do dwóch wdów, do których pani Kurtok, opuszczając folwark, poleciła mi iść. Nawet mnie nie wpuściły do domu. Bały się tego niewinnego, ledwo żyjącego dziecka? A on ledwie oczka otworzył, odkąd się urodził, może raz albo dwa spojrzał na mnie. Oczy miał niebieskie.

Musiałam się gdzieś podziać. Postanowiłam zaryzykować i wrócić do folwarku. Może jest otwarty. Spotkany przypadkiem ukraiński żołnierz zdecydował się mi pomóc.

– Proszę jeszcze raz pójść do wdów. Powiedziałem im, że mają panią przyjąć.

Zrobiłam, jak polecił. Kazały mi spać w jednym pokoju z tym Ukraińcem. Bałam się go. Wiedziałam, co jego rodacy robią kobietom. Nim je za- biją, gwałcą. Nie miałam jednak innego wyjścia. Położyłam się z mężczyzną na jednym łóżku, w ramiona wtuliłam Irusia, ale nie spałam całą noc. Obserwowałam każdy ruch tego człowieka, jego oddech, byłam gotowa bronić siebie i dziecka. Następnego dnia Ukrainiec dał mi w prezencie ciepłą bieliznę. Prosił, aby nikomu o tym nie mówić.

– Myśli pani, że mąż jeszcze żyje? – zapytał niespodziewanie. – Mam swoją masarnię, a więc i wystarczająco dużo pieniędzy. Mogę pani pomóc wychować dziecko – zaoferował, co było widać, szczerze. Podziękowałam mu za dobre chęci. Wierzyłam, że mój mąż żyje. Chciałam z Irusiem wrócić do domu.

Synka tuliłam w ramionach przez dziewięć dni. Niestety Ireneusz Antoni zmarł. Odszedł w ciszy, tak samo jak w niej przyszedł. Nie zapłakał ani razu.

Za Porębą stała kapliczka świętego Józefa. Znajdowała się pomiędzy dwiema lipami. Tam, w pudełku po makaronie, pochowałam mojego synka (…).

Przeczytaj komentarze (11)

Komentarze (11)

Wojtek. wtorek, 23.01.2018 01:00
Jak ten ktoś może krytykować książkę,ktorej jeszcze nie czytał?Typowa zawiść drzemiąca w "ludziach"bez talentu.Gratuluję tej młodej osobie debiutu i odwagi w podjęciu trudu zmierzenia się z tak trudnym tematem.Takich osób Polska potrzebuje do uwiecznienia historii.Ludzie madrzy docenią Twoją prace.Zawiść,zazdrość to domena ludzi głupich.
Moni wtorek, 23.01.2018 20:47
Brawo, więcej takich osób
stary sobota, 20.01.2018 22:30
nie, nie i jeszcze raz nie. kiepskie literacko i słabe dokumentalnie... pracuj...
Tipo niedziela, 21.01.2018 17:03
Napisz lepszą ekspercie xD
Monigue wtorek, 23.01.2018 20:46
Ooo, chętnie poczytam stary Twój reportaż. Ale ty tylko potrafisz pisac...
Edyta M. poniedziałek, 22.01.2018 10:47
Gratulacje w tej chwili zamawiam książkę i czekam z niecierpliwością...
niedziela, 21.01.2018 17:07
Sylwia nie przejmuj się tylko jakimś zazdrośnikiem, bo nie rozumiem...
XxXx piątek, 19.01.2018 20:44
Gratulacje. Świetny temat choć bardzo trudny. Po przeczytaniu tego artykułu...
Ewa .B. piątek, 19.01.2018 18:15
Super! Jak dla mnie warto zawsze przypominać dla potomnych czym...
osss piątek, 19.01.2018 17:36
gratulacje, podjęłaś trudny temat, ale zarówno chwytliwy :)
Natalia piątek, 19.01.2018 16:41
Gratuluje! :)