"Ta sprawa była do wykrycia, ale od samego początku popełniono wiele błędów"

sobota, 19.8.2017 10:08 1602 0

Jest emerytowanym policjantem. 20 lat temu prowadził śledztwo w sprawie brutalnego zabójstwa studentów w Górach Stołowych. Czy od tego czasu udało się ustalić motyw lub wpaść na przełomowy trop – na te pytania, w rozmowie z portalem Doba.pl odpowiedział Janusz Bartkiewicz z ówczesnej Komendy Wojewódzkiej w Wałbrzychu.

Fot. P. Bidowaniec 

Paulina Schulz: Mija 20 lat od tragicznej zbrodni w Górach Stołowych, w wyniku której śmierć poniosła dwójka studentów. Brał Pan wówczas udział w czynnościach związanych z tym zabójstwem, a obecnie jest Pan na emeryturze. Dlaczego po latach postanowił Pan wrócić do tej sprawy?

Janusz Bartkiewicz: Ja do niej nie wróciłem, ja się z nią nie rozstałem. Interesowałem się nią cały czas i powoli, w miarę moich możliwości, starałem się pozyskiwać nowe informacje, docierać do ludzi, rozmawiać z nimi. A dlaczego? Bo ta sprawa szczególnie utkwiła mi taką „zadrą” w pamięci. Raz, z uwagi na jej rodzaj, ponieważ zastrzelenie dwóch młodych ludzi na szlaku turystycznym to jest coś naprawdę szczególnego, nawet w mojej karierze policyjnej, a w wydziale kryminalnym pracowałem bez mała 25 lat. Ta brutalność, to, że stało się to na szlaku turystycznym, młodzi ludzie, którzy nie byli związani z jakąkolwiek sytuacją, która by „uzasadniała” taką zbrodnię. Po drugie uważałem, że ta sprawa była do wykrycia, ale od samego początku popełniono wiele błędów. One były też wynikiem tej drastyczności i ze względu na to ówczesne kierownictwo i komendy wojewódzkiej, i głównej uznało, że aby uspokoić społeczeństwo, to trzeba pokazać, że policja do rozwiązania tej sprawy skierowała bardzo duże siły i środki. Podjęto decyzję, wbrew mojemu stanowisku, a byłem wtedy naczelnikiem wydziału kryminalnego i nie zgadzałem się z takim podejściem, o powołaniu prawie 20-osobowej specjalnej grupy, to jest większej niż liczył wydział kryminalny Komendy Wojewódzkiej Policji w Wałbrzychu. Ta grupa przyjechała na miejsce mieszkała w tym terenie 2,5 miesiąca. Bazę noclegową mieliśmy w Dusznikach-Zdroju, w Ośrodku Wypoczynkowym Straży Granicznej, a siedzibę w Urzędzie Gminy Szczytna, bo ówczesny pan burmistrz zaoferował nam taką pomoc. Zbyt duża liczba policjantów, która brała udział w tych działaniach powodowała, że wszystko się rozmywało, rozłaziło i wiele rzeczy umknęło. Problem polega na tym, że z reguły przy zabójstwie, a ja zajmowałem się tym od pierwszych dni mojej służby, najpierw w milicji, później w policji, powoływało się grupę, która liczyła 4 osoby. Oczywiście nie zawsze, gdyż nie wszystkie sprawy były tak skomplikowane, bo przy niektórych sprawca był znany w momencie popełnienia przestępstwa. Chodzi o to, że przy takiej małej grupie, kiedy w terenie działają dwa zespoły 2-osobowe, które są w stałym kontakcie ze sobą, to oni mają możliwość bezpośredniej, lepszej komunikacji, sprawdzenia, co ustalono itd. Ci partnerzy wiedzą na bieżąco jaką informację kto ustalił, co należy robić i na czym się skupić. Przy tak dużej grupie, gdzie każdy z nich spotyka się z dziesiątkami innych osób, gdzie każdy musi wrócić do bazy, napisać notatki, przeanalizować je - jest to trudne. To był pierwszy przypadek, gdy nie brałem udziału w tych czynnościach wykrywczych. Tutaj siedziałem w bazie, zbierałem materiały, musiałem je przeanalizować, a następnie rano przekazywać policjantom, co trzeba zrobić, uzupełnić itd. Niestety był to przekaz, nie takie żywe źródło. Byli to policjanci z różnym doświadczeniem przy sprawach zabójstw i np. rozmawiając z kimś nie zwrócili uwagi na jakiś szczegół, który gdzieś się tam pojawił. Jak jechali ponownie, to ci ludzie nie byli już tacy żywiołowi w tych swoich wypowiedziach także to się rozmywało.

Paulina Schulz: Uważa Pan, że zbyt duża liczba funkcjonariuszy utrudniła działania?

Janusz Bartkiewicz: Ja do tej pory powtarzam, że największym błędem było powołanie tak olbrzymiej grupy. Największa siła jest właśnie w małej, zgranej grupie. Co jest jeszcze ważne, to ta grupa została powołana 27 sierpnia i starałem się, nie drażniąc kierownictwa, sukcesywnie ją zmniejszać, ale mimo wszystko działała ona do 31 grudnia 1998 roku. My pracowaliśmy w terenie do końca października, początku listopada. Później wróciliśmy do Wałbrzycha i co jakiś czas policjanci wyjeżdżali tam jeszcze, żeby wykonać czynności. Trzeba jednak pamiętać, że doszło do likwidacji województwa i likwidowano także komendy, przenoszono ludzi. Trzeba było sprawy poopisywać, pozamykać.

Paulina Schulz: Przez lata nie udało się ustalić motywu tej tragicznej zbrodni?

Janusz Bartkiewicz: Do końca 1998 roku, czyli do końca istnienia wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Wałbrzychu, nie mogliśmy ustalić żadnego motywu tej zbrodni. Sprawdziliśmy studentów bardzo dokładnie, staraliśmy się wyłapać cokolwiek z ich życia, co mogłoby być motywem dla sprawców. Później doszło do zabójstwa z broni palnej, w okolicach Polanicy-Zdroju. W lesie zostały zastrzelone dwie osoby. Byli to mieszkańcy bodajże Bielska-Białej. Było to tak samo brutalne zabójstwa, ale na tle rabunkowym. Wtedy już nie zgodziłem się na powoływanie jakiś wielkich grup. Miałem mocny argument z tego zabójstwa studentów. Powołana została grupa 4-5 osób i udało się znaleźć sprawców w przeciągu dwóch miesięcy, gdzie sprawa także była bardzo trudna. To też odciągnęło nas w jakimś stopniu od tej sprawy studentów.

Paulina Schulz: Po latach wpadliście jednak na pewien trop?

Janusz Bartkiewicz: Jak poszedłem na emeryturę, to zacząłem wracać do tej sprawy, bo czułem i do tej pory czuję, że ona była do wykrycia. W 1999 r. do połowy czerwca byłem jeszcze do dyspozycji komendanta, bo zamykaliśmy wydział, ale to takie bardziej techniczne rzeczy. Później trafiłem do CBŚ, a mój kolega, z którym wcześniej pracowałem w wydziale kryminalnym, został zastępcą komendanta wojewódzkiego we Wrocławiu, doszedł do wniosku, że sprawa nie może leżeć i zadecydował o reaktywacji tej grupy. Były to 3 osoby plus jedna osoba wspomagająca. Sprawę podjęliśmy w połowie 2000 roku i wtedy nam się udało, do tej pory tak sądzę, choć to było i jest kwestionowane, ustalić motyw tego zabójstwa. Chodziło tam o sprawę neofaszystów. Wcześniej w telewizji pojawił się reportaż o takich najemnikach, którzy byli werbowani do Serbii. Był on kręcony właśnie na terenie Gór Stołowych i m.in. w okolicach Narożniaka. Ustaliśmy autorów reportażu i okazało się, że była to taka „ustawka”, ale grali tam role autentyczni ludzie zajmujący się surwiwalem militarnym.

Paulina Schulz: Ten motyw został w końcu wykluczony?

Janusz Bartkiewicz: Nie. Ten motyw neofaszystów wziął się stąd, że wtedy właśnie na terenie Dusznik organizowane były neonazistowskie zloty. Zjechali się tam neofaszyści z całej Europy. Anna i Robert ostatnią noc spędzili właśnie w Dusznikach i stamtąd wychodzili na trasę do Karłowa. Powiązaliśmy też fakty, że wtedy przypadała 10. rocznica samobójczej śmierci jednego z najbardziej zaufanych ludzi Hitlera, Rudolfa Hessa, a on z kolei stał się takim idolem tych grup neonazistowskich. Ta wersja ewaluowała, bo później pojawiła się wersja z osobami mającymi bardzo skrajne prawicowe poglądy. Było to inne środowisko, ale nie będę rozwijać jeszcze tego tematu. W połowie marca 2003 roku naczelnik wydziału kryminalnego z Wrocławia wydał polecenie, że mam sprawę zakończyć i złożyć do archiwum. Było to polecenie służbowe, więc nie pozostało mi nic innego tylko to wykonać. Takie zabójstwo jeśli figuruje jako niewykryte to obciąża statystykę i źle wpływa na wizerunek wydziału. W 2009 roku sprawa trafiła do tzw. archiwum X i okazało się, że policjanci pracujący nad sprawą negują prawie wszystko to, co nam się przez te lata udało ustalić.

Paulina Schulz: Po tylu latach udało się Panu jednak wpaść na kolejny trop, o którym powiadomił Pan odpowiednie organy?

Janusz Bartkiewicz: Rok temu udało mi się nawiązać kontakt z kilkoma osobami, niezależnymi od siebie, które pozwoliły mi na zebranie wiedzy o pewnych osobach. Wiedza ta wskazywała, w bardzo wysokim stopniu prawdopodobieństwa, na to, że mogą to być potencjalni sprawcy. Te informacje odpowiadały na wiele pytań i były zgodne z założeniami zawartymi w portrecie psychologicznym sprawcy stworzonym w połowie 1998 r. Dwa miesiące temu przesłałem to wszystko do Prokuratury Krajowej, Komendy Głównej i Wydziału Kryminalnego we Wrocławiu. Co z tym zrobią? Nie wiem, bo nie kontaktowano się ze mną. Na pewno podjęli jakieś działania o charakterze operacyjnym, jednak w związku z tym, że ja jestem już normalnym cywilem, nie muszę być o nich informowany.

Paulina Schulz: W jednej z wypowiedzi ocenił Pan, że ta sprawa jest jeszcze w 98% do wykrycia?

Janusz Bartkiewicz: Tak, dlatego, że udało nam się zebrać dowody, zabezpieczyć je. Nie chcę o nich mówić, bo nawet mi nie wolno. Jeżeli policja wpadnie na trop sprawców, to w momencie ich zatrzymania są pewne dowody, które pozwolą ich z tą sprawą powiązać. Nieraz jest tak, że jak się ma jakieś dowody, to na ich podstawie szuka się sprawców. W tej sytuacji dowody są, ale trudno na ich podstawie sprawców wytypować. W momencie kiedy z innych powodów będzie się miało osoby, to do tych dowodów będzie można je dopasować.

Paulina Schulz: Zaczął Pan pisać o tym książkę?

Janusz Bartkiewicz: Tak, napisałem trzy rozdziały. Są one dostępne w internecie. Czy zostanie ona wydana? Tego jeszcze nie wiem. Uzyskałem zgodę prokuratury, mam dostęp do akt procesowych, bo okazało się, że pamięć jest jednak zawodna. Piszę ją również w oparciu o rozmowy z kolegami i moje własne notatki z prywatnego kalendarza. Chcę po prostu odtworzyć te wydarzenia, a przede wszystkim uzyskać odpowiedź na to, dlaczego nam się to nie udało. Wykrywalność jeśli chodzi o zabójstwa mieliśmy na poziomie 96%. To była jedna z najwyższych w kraju.

Paulina Schulz: Dziękuję za rozmowę.

Janusz Bartkiewicz: Dziękuję.

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)