Naćpany taksówkarz zabił ją na pasach. Rodzina walczy o sprawiedliwy wyrok
Wyobraźcie sobie Państwo sytuację: wracacie do domu, gdzie czeka na was ukochane dziecko, rozglądacie się w lewo, prawo, lewo, tak jak wam przez lata wpajano. Idziecie przez pasy, nie czując, że to ostatnie chwile waszego życia. Na środku "zebry" uderza w Was samochód. Giniecie na miejscu. Sprawa, która zdaje się być oczywistą ciągnie się latami. A słowo sprawiedliwość tak bardzo traci na znaczeniu i wartości.
Ewelina Pawiłowicz w chwili tragicznego w skutkach wypadku miała 28 lat. Osierociła 6-letniego wówczas syna, którego wychowywała samotnie, z pomocą brata i mamy. Życie odebrał jej taksówkarz, który jak się okazało prowadziło auto pod wpływem amfetaminy. Nigdy jednak nie został zatrzymany. Ale od początku.
15 lutego rodzeństwo wracało w godzinach popołudniowych od matki. Tuż przed przejściem pan Piotr zauważył dosyć szybko jadącą taksówkę, ale była ona jeszcze daleko. Gdy doszli już do "zebry" jego siostra, weszła na pasy z przekonaniem, że auto zdąży spokojnie zahamować a ona dojdzie do wysepki. Niestety, z całym impetem uderzyło w kobietę.
- Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Siła uderzenia była tak duża, że Ewelinę odrzuciło na 10 metrów. Moja żona, która przyjechała po wypadku, znalazła jej buta, ponad 30 metrów od miejsca zdarzenia. Siostra zmarła na miejscu, uderzyła głową w słupek auta od strony kierowcy, nie było szans, aby ją uratować- opowiada Piotr.
Jak się okazało, taksówkarz oprócz dmuchania w alkomat zażądał badania krwi. Podczas standardowej procedury próbkę poddano także testom na wykrycie narkotyków. Wynik był jednoznaczny i nie do podważenia: mężczyzna był pod wpływem amfetaminy.
W wyniku przeprowadzonego śledztwa biegli wydali opinię, że sprawca przekroczył także dozwoloną prędkość. Ze specjalnego wzoru udało się wyliczyć, że mógł jechać ponad 60 km/h na godzinę, co jest niedopuszczalne przed przejściem dla pieszych, gdzie należy zwolnić. Ewelina w zderzeniu z rozpędzonym mercedesem nie miała najmniejszych szans.
Wobec Marka G., pomimo spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym po środkach odurzających nigdy nie zastosowano aresztu. Mężczyzna nie przyznaje się również do winy i nigdy za śmierć kobiety nie przeprosił.
W trakcie procesu sędzia Małgorzata Skiba wielokrotnie powoływała nowych biegłych, których opinie albo się wykluczały, albo potwierdzały. Na ostatniej rozprawie obrońcy mężczyzny wnieśli o sprawdzenie czy ośrodek, który badał krew oskarżonego ma specjalne certyfikaty.
- Nie wnosiliśmy sprzeciwu, ponieważ doskonale wiemy, że takie certyfikaty musi posiadać laboratorium współpracujące z prokuraturą i policją. Dla nas to ewidentna gra na zwłokę - komentuje Piotr Szyfer.
Wiadomo już, że oskarżony, mimo ciążących na nim zarzutów, zdał ponownie egzamin na prawo jazdy i obecnie jeździ legalnie samochodem. W tym miejscu warto wspomnieć, że wcześniej decyzją prokuratora prawo jazdy zostało Markowi G., zatrzymane. Brat zmarłej wielokrotnie nagrywał oskarżonego podczas jazdy autem, wzywał też policję. Wobec powyższego, co wydaje się najbardziej kuriozalne, sędzia prowadząca sprawę, na wniosek obrońców mężczyzny, zwróciła mu uprawnienia.
Markowi G., za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym pod wpływem środków odurzających, grozi do 12 lat bezwzględnego więzienia. Orzeczona kara nie może być również zawieszona na żaden okres próby.
Data kolejnej rozprawy została wyznaczona na koniec października.
Przeczytaj komentarze (51)
Komentarze (51)
hws&t=429s dLA ROZWIANIA WĄTPLIWOŚCI PROSZĘ SOBIE OBEJRZEĆ!
U04 JUŻ NAGŁOŚNILI