Wójt Gołębiowski: Nie spływa to po mnie jak po kaczce!
Zapraszamy do przeczytania naszej rozmowy z wójtem Marcinowic, Władysławem Gołębiowskim.
Panie wójcie, dlaczego mieszkańcy chcą Pana odwołania z funkcji włodarza gminy?
W.G. Nie ukrywam, że niechęć do mojej osoby rozpoczęła się z chwilą odwołania mojego zastępcy. Zaczęły się wtedy dziać dziwne rzeczy.
To jest kwestia polityczna?
W.G. Nie bardzo chciałbym mówić jak to działa. Jest jeszcze za wcześnie. Kilka osób z tej grupy referendalnej już odłączyło się, bo zrozumiało, o co tu naprawdę chodzi. Przekonali się, że nie zrobiłem niczego złego, a te podniesione zarzuty są wyssane z palca. Tu chodzi o odwet za odwołanie zastępcy. Spotkania te, z grupą referendalną, przecież wiem doskonale, prowadzi były zastępca.
Ale podejrzewa Pan, że obaj razem współpracują? Mam na myśli w tym momencie byłego wójta i byłego już zastępcę.
W.G. Tego nie wiem. Obydwaj mają chęć i poważny interes, aby wrócić do gminy na swoje stanowiska wójtów. A jak między nimi jest, jakie mają układy i czy w ogóle taki istnieje, naprawdę nie wiem. Mogę tylko mieć podejrzenia. Każdy chce ugrać coś dla siebie.
Co było przyczyną odwołania zastępcy?
W.G. Cały szereg niedociągnięć pracowniczych i braków okołopracowniczych.
A konkretnie?
W.G. Nie chcę o tym mówić.
To był brak zaufania, niesubordynacja?
W.G. W pewnym momencie rzeczywiście straciłem zaufanie, a to w naszej pracy jest najważniejsze. Po prostu współpraca nam się w ogóle nie układała. Sygnały o tym, że źle się o mnie wyrażał w terenie i: „coś by zrobił dla gminy, ale ja mu na nic nie pozwalam” dotarły do mnie dopiero, gdy usłyszałem o jego odwołaniu. Decyzję tę podjąłem sam, nikt mi nic nie podpowiadał, jak sugerowano. Co tu dużo mówić. Zastępca nie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Za przykład niech posłuży fakt, że miał znać się na pozyskiwaniu funduszy i pisaniu projektów. Niestety, nie napisał ani jednego. Trzykrotnie go upominałem, ale bez efektu. Musiałem dla dobra gminy rozwiązać tę współpracę. W tej chwili już kolejny miesiąc pracuję bez zastępcy, co bardzo sobie chwalę i jak widać gmina i urząd znakomicie sobie radzą. Nawet powiedziałbym lepiej.
Skąd w ogóle decyzja o powierzeniu obowiązków gminy swojemu konkurentowi w wyborach? Chodziło o głosy Jego wyborców?
W.G. Generalnie tych głosów nie było aż tak wiele, bo i tak wygrywałem. Bardziej rozbijało się o to, aby tę wygraną utwierdzić. Wcześniej nie znałem byłego zastępcy, tylko z widzenia. Pomyślałem, że dwóch facetów ze Szczepanowa będzie razem współpracować. Jak widać, nie wyszło.
Odnieśmy się teraz do zarzutów, na podstawie których zakiełkowała myśl o referendum? Zarzucają Panu autokratyczne rządy, niegospodarność, mówiąc kolokwialnie, parcie na szkło.
W.G. Ja naprawdę starałem się unikać zdjęć, ale nie da się. Autokratyczne rządy - z tym zupełnie nie wiem, o co chodzi. Zawsze z ludźmi rozmawiałem i rozmawiam. Z niegospodarnością nie zgadzam się. Za moich rządów gmina nie wzięła kredytu, spłacamy zobowiązania poprzedników. Kontynuujemy skanalizowanie kolejnych wsi. W sumie w ubiegłym roku zrealizowaliśmy 8 dużych inwestycji.
Solą w oku grupy referendalnej jest też zatrudnienie Alicji Synowskiej na stanowisku sekretarza.
W.G. Bardzo chciałem, aby osoba pracująca na tym stanowisku, była z zewnątrz. Kampania wyborcza była bardzo ostra, dużo zależności, powiązań. Dlatego mój wybór padł na panią Alicję, niekonfliktową i kompetentną osobę. Współpraca nam się układa i sekretarz jest akceptowana przez pracowników i większość radnych.
A powołanie rzecznika? Przyzna Pan wójt, że to może być dyskusyjne w tak małej gminie.
W.G. Umowa z byłą Panią Rzecznik została zawarta na określony czas. I gdy on się już kończył, rozwiązaliśmy współpracę. Do obowiązków rzeczniczki należało prowadzenie strony gminy, pisanie komunikatów i prowadzenie facebooka. Co z powodzeniem się udawało.
Ta cała sytuacja wpłynęła jakoś na Pana negatywnie?
W.G. Oczywiście! Nie spływa to po mnie jak po kaczce, bardzo to przeżywam. Jednocześnie odczuwam wielkie wsparcie płynące i od rodziny, i od kolegów samorządowców, i od mieszkańców oraz pracowników urzędu. To dzięki niemu jakoś sobie radzę.
To tak na zakończenie. Wygra Pan bitwę o gminę?
W.G. Nie wiem, mam nadzieję, że tak. Zdaje sobie sprawę, że obydwaj moimi przeciwnicy będą przeprowadzać kampanię przeciwko mnie. Oczywiście, gdy będzie ona godzić w moje dobre imię, wystąpię na drogę sądową. Frekwencja musi wynieść 1600 osób, aby referendum pozostało ważne. To jednak dosyć dużo. Liczę na to, że mieszkańcy zrozumieją, iż to nie w moim rządzeniu jest coś nie tak i po raz kolejny okażą mi zaufanie.
Rozmowa została zautoryzowana.
Przeczytaj komentarze (29)
Komentarze (29)