[KINOMANIAK] "Zimna wojna" - ten film po prostu trzeba zobaczyć

sobota, 7.7.2018 09:31 4375 0

Laureat nagrody dla najlepszego reżysera na 71. MFF w Cannes – Paweł Pawlikowski wprowadza nas w czarno-białą odsłonę opowieści o miłości w filmie „Zimna Wojna”. Nie bez powodu dzieło zadedykował swoim rodzicom, jest ono formą zobrazowania związku i relacji jakie widział Pawlikowski w dzieciństwie. Autor sam przyznaje, że pomysł na ekranizację dojrzewał w nim długo i jest ona zamknięciem oraz próbą zrozumienia wczesnego etapu dorastania w swoim życiu.

Na pierwszy rzut oka – scenariusz prosty, czterech aktorów pierwszoplanowych, format filmu 1:33, który zabiera trochę przestrzeni, ale jednocześnie skupia się na detalach. Historia jednak skomplikowana. Czarno-biała produkcja nie razi nas w oczy szarzyzną, a konkretnymi kolorami charakterów jakie się w niej znajdują. Nie ma soundtruck’u. Muzykę, napięcie i atmosferę tworzą aktorzy swoimi kwestiami. Na początku grane są przyśpiewki ludowe, później są zmieniane w widowiskowe piosenki, na końcu w standardy jazzowe. Dosłownie, słyszymy metamorfozę jednej melodii, która w każdym z etapów relacji wyraża emocje związane z uczuciami głównych bohaterów do siebie. Choć tekst do niej jest wciąż ten sam, to właśnie ta muzyka i jej forma wyznaczają pewną etapowość, która działa na podświadomość odbiorcy w subtelny sposób.

Film ma charakter musicalu. Od samego początku muzyka towarzyszy akcji rozgrywającej się w powojennej Polsce. Wiktor Warski (Tomasz Kot), kompozytor, jazzman tworzy wraz z dwójką ludzi  zespół „Mazurek”, który ma swoje pokrycie w autentycznym polskim zespole „Mazowsze”. To właśnie tam Irena Bielecka (Agata Kulesza) wraz ze wcześniej wspomnianym Wiktorem Warskim próbują udoskonalić talenty polskiej młodzieży. Tańce, przyśpiewki, piosnki opierają na folku polskiej ludowości, co miło mnie zaskoczyło, gdyż temat ten w Polsce nadal jest zapomniany. Jest to ciekawa odnowa kultury. Wśród uzdolnionych uczniów znajduje się Zula Lichoń (Joanna Kulig) – postać pierwszoplanowa, pozornie nieskomplikowana. Możemy zaobserwować jej przemianę z roztargnionej nastolatki do roli kobiety, która musi udźwignąć ciężar nieszczęśliwej miłości.

Sam Pawlikowski przedstawia Zimną Wojnę jako wojnę o prawdziwą miłość, której ciężko przetrwać i nie potrafi ona przeskoczyć niektórych rzeczy. Nie skupia się na socrealizmie, stalinizmie. To dodaje tylko uroku wydarzeniom jakie dzieją się na ekranie. Wydaje się, że uczucia wtedy były bardziej prawdziwe.

Film kończy się tragicznie. Niby banalny pomysł na zakończenie, ale ukazany w dość ironiczny sposób. Reżyser pozostawił sobie w ten sposób pole do manewru. Jednoznacznie końcówka daje do myślenia.

"Zimną wojnę" trzeba zobaczyć. Chociażby dlatego, że nie jest to kontynuacja pomysłu reżysera na „Idę”, lecz czarno biały i wnikliwy film, w którym muzyka gra pierwsze skrzypce dopełniając niesamowitą grę genialnych aktorów.

Aleksandra Szpak/praktyka studencka 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)

Nowy wątek