Adam Lizakowski o biografii Różewicza

środa, 9.2.2022 19:00 885 1

Adam Lizakowski


Kłujący Krzak Róży, czyli przemyślenia własne na temat książki pt. Różewicz. Rekonstrukcja, tom 1.


Magdalena Grochowska napisała biografię poety Tadeusza Różewicza pt. „Rekonstrukcja tom 1” dla tych wszystkich co chcą poza wierszami dowiedzieć się coś więcej o ich twórcy. Rekonstrukcja czyli odtworzenie, renowacja czegoś ważnego, doprowadzenie do stanu sprzed zniszczenia. Rekonstrukcję autorka dokonała na podstawie zachowanych wierszy, dramatów, czyli jego twórczości. Do tego można dodać jeszcze listy, fotografie, wspomnienia bliskich i dalekich poety, z którymi los go zetknął, albo skrzyżował drogi. Opisała poetę powołując do odpowiedzi jego bliskich i znajomych na przestrzeni jego długiego życia.

Zrozumieć poetę i jego poezję to trzeba zobaczyć jego życie w świetle wydarzeń, przemian kulturalnych i politycznych, które były nie tylko inspiracją, ale także siłą napędową jego twórczości. Różewicz to kwitnący krzak róży w ogrodzie polskiej poezji w kraju gdzie największe święta państwowe to dni wielkich przegranych bitew, wojen, porażek na przestrzeni wieków. Nie jest takie łatwe, bo Polacy są czuli, pamiętliwi i przeważnie swoje klęski i niepowodzenia oskarżają innych, a nie siebie, szukają usprawiedliwienia porażek nie z własnych nieudolności ale innych.

Kolorowy krzak róży w szarym i biednym kraju przestraszonych ludzi, podzielonym przez ideologie, wiecznie się szamotających lub mocujących z wrogiem, którym była polityka, religia, literatura, kultura, własne korzenie tożsamości, wewnętrzne urazy na psychice, uczucia niespełnienia i niemocy.

Historia opowiedziana przez Grochowską - swobodnie, czasem nawet mało dyskretnie, ale konkretnie o życiu wybranego Polaka, które było kopią życia milionów, traumy powojennej dwóch, a nawet trzech pokoleń, które będąc rodzicami lub dziadkowie wraz z mlekiem matki „wszczepili” traumę swoim dzieciom i wnukom.

Poeta pisze o wojennych przeżyciach w czasie teraźniejszym, to one były ważnym elementem kształtującym jego osobowość, ale w przeciwieństwie do większości Polaków nie zachował ich tylko dla siebie, a wrześniową klęskę przyjął, jako klęskę i majową, co do niej nie miał żadnych złudzeń. On otworzył się na teraźniejszość i przyszłość, zaczął uczestnik w życiu kraju, jako dziennikarz i jako poeta. Zdał sobie szybko sprawę z tego gdzie jest jego miejsce, nikogo ostro nie osądzał a swojego życiowego wyboru nie traktował, jako poświęcenia się „wyższej sprawie”, niczego nie idealizował ani niczemu się nie dziwił.

Jak mało, kto, on potrafił napisać ważne wiersze zwrócone do świata, który wraz z nim stwarzał nową polską rzeczywistość po II wojnie światowej. Jak mało, kto on miał wewnętrzną swobodę i zdolność wysłowienia tego, co było nowe w polskiej poezji w drugiej połowie XX wieku? Był nowoczesny a zarazem duch czasu przeszłego „miał go w swoim posiadaniu”, bo on należał do garstki poetów, którzy słyszeli ducha czasu, był jednym z najważniejszym z nich dźwigający na swoich ramionach wszystkie polskie obciążenia związane z historią i polityką. Z tego powodu odczuwał zmęczenie, jego ironia i cynizm dawały często znać o sobie, unikał ludzi ze swojego kręgu, nie brał udziału w zebraniach i jeśli musiał coś już zrobić lub „wykonać” nie robił tego z uśmiechem, ale z grymasem, taki był.

Książka w wielu miejscach jest brutalna, niesamowita, zachwycająca, dużo w niej humoru, takiego specyficznego humor poety, który mówi: „Wojna ‘wybuchała tego dnia, kiedy przypaliły się matce wiśniowe konfitury na piecyku”(s.46). Jednym z najbrutalniejszych rozdziałów jest rozdział 8 pt. Róża wiatrów, mówiący o Różewiczu, jako partyzancie i jego sztuce teatralnej pt.”Do piachu”… Sztukę te dramaturg odczuł bardzo dotkliwie nawet ze strony kościoła a wydarzenie jest szeroko opisane przez panią Grzybowską.

Na pytania jak było w partyzantce, jak było w lesie, wcale nie odpowiada, albo mówi „stare mądrości”, archaiczne doświadczenia żołnierzy wszystkich armii świata najpierw o onucach, jak ważna była umiejętność ich założenia na nogi, bo od niej zależało życie żołnierza/partyzanta, właściciela nóg. Następnie swojemu rozmowy mówi wprost i bez żadnych ogródek, że dzień zaczynał się od polowania na wszy, bo one były wszędzie a najgorsze były te na jajach, bo się w nie wżerały i nie było łatwo je wyciągnąć”. Czy tyle ma tylko do powiedzenia o dwóch latach spędzonych w lesie i w ten sposób? Tadeusz żartowniś, żartuje sobie z tych, co zadają mu pytania, nie żartuje, gdy pisze sztuki teatralne i wiersze o przeszłości z lasu i po wojnie.

Doskonale wiedział, że wojna toczyła się nie tylko z wrogiem z Zachodu i Wschodu, toczyła się także o Polskę w sercach i głowach o to, jaka ona będzie, czy NSZ czy AK, a może tych z Batalionów Chłopskich i Armii Ludowej? Pomiędzy partyzantami dochodziło do takich wrogości, że jego dowódca oddziału partyzanckiego „Warszyc” zakazał dysput politycznych (s. 241). Społeczeństwo było rozdarte, nie było wiadomo komu ufać, jedni chcą palić dwory i pałace, inni fabryki i kamienice, jeszcze inni mordować panów i Żydów. Nie brakuje i takich, co strzelają do żołnierzy radzieckich i ukrywających się Żydów. Od kul padają komuniści i Żydzi na stanowiskach w UB, na te stanowiska było łatwo się dostać, wystarczyło skończyć pięć klas szkoły podstawowej, umieć czytać i pisać i popierać władzę. Polowanie na żołnierz AK, bratobójcza walka z żołnierzami AL. (248). Więzienia władzy robotników i chłopów bardzo szybko zapełniają się każdym na kogo tylko padło podejrzenie nawet o to, że żyje, oddycha popatrzył nie w tę czy inną stronę. Rozpocząć nowe życie w maju czy czerwcu 1945 było niesamowicie trudno, o tym też jest ta książka.

Także o nieufność do ludzi, podejrzliwość, wzajemna niechęć do siebie Polaków, nawet „dziwna agresja” widoczna jest gołym okiem, tacy jesteśmy, odnosimy się do siebie nawzajem, piszemy donosy, oskarżamy fałszywie. Polacy nie mają zaufania do władzy, obojętnie, kogo by nie wybrali, zawsze mają jakieś, „ale”. Mający problemy z Polską i polskością, własną tożsamością. Problem jest złożony i dzisiaj prawie 80 lat od tamtych czasów wciąż trwa. Polacy są podzieleni, nawzajem się opluwają i oskarżają. Polacy mogą się o wszystko kłócić, żreć między sobą, przeszkadzać sobie nawzajem i poniżać sobie wzajemnie.

Wielu czytelników poezji Tadeusza Różewicza będzie zdziwiona tym, że jego matka była córką rabina i w wieku 12 lat uciekła z domu lub została z niego uprowadzona, lub świadomie, jako dziecko zdecydowała się na życie poza społecznością żydowską. Trafiła do księdza w miejscowości Osjaków koło Wielunia, który ją ochrzcił i wychował, przyuczył do zawodu a z czasem wydał za mąż w wieku 18 lat o 10 lat starszego od niej przyszłego ojca poety. Do dzisiaj nie wiadomo, dlaczego córka/dziecko ucieka, lub zostanie odebrana własnym rodzicom? Nigdy nie szukała kontaktu z rodziną, nawet gdy była już dorosłą i samodzielną osobą. Zabrała tajemnicę ze sobą do grobu, za jej życia nikt tego tematu nie poruszał.

Na przestrzeni sto lat rodzina matki poety „rozwiewa się jak mgła” w tle z historią Polski. Tym sprawom jest poświęcony rozdział 3 pt. Wyszedłeś z matki razem z krwią. Grochowska zgłębia ten temat z dociekliwością detektywa, razem z nią odwiedzamy miejsca w przestrzeni i czasie, który został zamknięty w ludzkich słowach i pamięci.

Poeta pomimo tego, że był synem córki rabina, która bliżej nikomu znanych powodów nie chciała być Żydówką, też nie czuł się Żydem, i nic nie miał z nimi wspólnego. Nie wiadomo dlaczego, ale wielu Polaków ma problem pod tym względem z Różewiczem i coraz częściej spotykam sformułowania, że Różewicz kamuflował lub urywał swoje żydowskie pochodzenie, argumentując swoje przepuszczenia na tym, że matka urodziła się w rodzinie żydowskiej, to musiała być Żydówka. Przez 35 lat mieszkałem w Ameryce i widziałem wiele przypadków rodzin polskich (i nie tylko polskich), gdy oboje rodzice byli urodzonymi w Polsce, a mieszkali w Ameryce nawet trzydzieści lat i więcej, i nigdy się nie nauczyli języka angielskiego, nie myśleli po amerykańsku i nigdy nie mieli mentalności amerykańskiej. Można powiedzieć więcej: oni nigdy nie wyszli poza mury polskiego getta w Chicago, Nowym Yorku, czy Los Angeles a mimo tego ich dzieci, poza nazwiskiem i rodzicami, nic nie mieli wspólnego z Polskością. O jakim pochodzeniu, czy kamuflowaniu żydostwa mówimy w przypadku braci Różewiczów, jeśli ani matka ani ojciec poety, nigdy nie rozmawiali z dziećmi w innym języku niż polskim?

Poeta urodził się i dorastał w kulturze polskiej, żadnej innej, po polsku mówił i myślał jak Polak, żył jak Polak, chodził do kościoła i na lekcje religii jak Polak i żadnej innej religii i kultury poza polskością nie znał. Jakie to skrywanie czy kamuflaż swojego żydostwa, można po raz kolejny się zapytać? A jeśli powstawały wiersze o holokauście, to nie, dlatego, że napisał je, że czuł się Żydem, ale dlatego, że czuł się człowiekiem, humanistą, którego drugi człowiek rozczarował. Przez przypisywane mu żydostwo wycierpiał się nie mało w czasie wojny i po, ale dzięki życzliwym ludziom on i jego rodzina przeżyła wojnę. Jedno jest pewne, że bracia Różewiczowie, Janusz, Tadeusz i Stanisław byli i czuli się Polakami. Temat ten można zakończyć słowami żony poety, która powiedziała; Ani Tadeusz, ani matka nigdy na ten temat nie rozmawiali. (s.61) . Trzeba dać wiarę słowom żony poety i uszanować przede wszystkim milczenie matki

Różewicz i Kraków

Jak pisze autorka książki „Machina terroru nabrała rozpędu”(s.271). Skończył się terror hitlerowski, rozpoczął się terror stalinowski, a Różewicz szuka własnej formy poetyckiej, sposobu, wyrazić siebie jak najprościej? Pyta czy jest możliwa poezja po Auschwitz? Koszmar wojny, bolesne doświadczenia, upadek człowieka a nawet ludzkości to jeszcze nie wszystko. Powojenny niepokój, który przerodzi się w nieustający-wieczny niepokój. Poezja nie może być protestem przeciw czemuś, skargą małego człowieka, krzykiem duszy, narzucanie się Bogu ze swoimi problemem istnienia. Poniżenie człowieka przez człowieka, tortury, zbydlęcenie, udręka i szczucie jednego na drugiego, dzierganie numerków na rękach, które człowiek ma do pracy, którą ma chwalić Najwyższego. Krew przelana, blizny zadane na ciele i psychice, znieczulenie, czy wolno o tym zapomnieć? Jak można o tym pisać? Czy poprzez twórczość twórcy powinni oskarżać morderców, wszystkich tych, co są winni? Czy po Auschwitz da się jeszcze pisać wiersze? Różewicz odpowiada – da się i pisze, aby kurz zapomnienia nie pokrył pokrzywdzonych i zamordowanych.

W listach do znajomych świat literacki ten warszawsko-krakowski określa, jako „wychodek”, „wszy literackie”,: monstrualne gówno”. Ma do tego powody, aby tak pisać pod koniec roku 1951, gdy w Polsce stalinizm osiąga swoje apogeum, Seweryn Polak, Grzegorz Lasota i inni atakują go za Eliota i Miłosza, poecie z trudem udaje się ujść cało z tej nagonki, chociaż, nie były to żarty i można było trafić do więzienia na wiele lat. Później wspomniany Lasota powie, że zaczadził się, jak wielu stalinizmem.

Różewicz a Miłosz

Pod koniec książki autorka powołuje się na autorytet profesora Andrzeja Skrendo, który zastanawia się nad tym, dlaczego Różewicz – nazwał Miłosza starszym bratem? (Czytelnicy twórczości Różewicza wiedzą, że było mu o wiele bliżej do Przybosia niż Miłosza.). Skrendo sam sobie odpowiada – To znaczy zaakceptować to, że jest się drugim – po starszym bracie. Dowodem na to, ma być to, że Różewicz czuł się drugim wynikało to z tego, że to Miłosz napisał wiersz „Do Tadeusza Różewicza, poety”. (s. 398) . Poza tym powtórzę za profesorem - dostał nagrodę Nobla i był bardziej znany w świecie niż Różewicz.

Różewicz nie należał do „żadnego kółka” i od samego początku, od debiutu był sam i pracował na „własną rękę”, mieszkając na uboczu w Gliwicach było mu bardzo na rękę. Najpierw polubił go a później odrzucił Przyboś, który był jego mistrzem, później Miłosz, go polubił i odrzucił i przestał być jego promotorem, a on sam się „wyrzucił z Krakowa i Warszawy”, ze spotkań z literatami, o których miał jak najgorsze zdanie. Tadeusz był apolityczny, nie uczestniczył w żadnych zbiorowych akcjach literatów, a wiersze i dramaty pisał przede wszystkim dla tego, że rodzina musiała z czegoś żyć, była żona, która nie pracowała i dwaj synowi, których trzeba było wychować i wykształci.

Na pytanie:, „Kim jesteś?”, Tadeusz Różewicz odpowiedział przed laty:, „Kto mnie uważnie czyta, ten wie”.

 Czesław Miłosz odpowiedziałby na sto stronach, albo napisałby książkę o tym kim jest.

Dzieciństwo
„Spójrz na niemiecką mapę sztabową z czasu pierwszej wojny:
To jest dolina Niewiaży, samo serce Litwy.
Kto nią jechał, po obu stronach widział białe dwory.
Tu oto Kałnoberże, naprzeciwko Szetejnie,
Dom, w którym się urodziłem, wyraźnie widoczny”
(Czesław Miłosz, „Rok 1911” z tomu „Kroniki”)

Dalej by jeszcze dodał, że urodził się 30 czerwca 1911 roku w Szetejniach na Litwie, jako syn Aleksandra Miłosza i Weroniki z Kunatów, że był świadkiem wszystkich ważniejszych wydarzeń XX wieku, począwszy od rewolucji październikowej, przed którą uciekał z rodzicami, II wojnę światową, po wojnę w Wietnamie i ruchy hipisowskie w Berkeley. Powstawaniu Solidarności, upadek komunizmu, okrągły stół na tym skończymy wyliczanki. Niemal wszystkie prądy myślowe i literackie począwszy od romantyzmu w XIX wieku po XX lecie między wojenne, poprzez dwudziesty wiek stały się przedmiotem jego refleksji. Pan Czesław alfa i omega, gospodarz polskiej kultury/literatury – uważał sobie za obserwatora i komentatora współczesnego sobie świata. Rozmowy z nim zawsze musiały być „o czymś” a jego niepowtarzalny śmiech, kto raz go usłyszał ma u uszach na długie lata, może nawet do końca życia. Lista osób, które znał, których twórczość czytał, etc., to wielo tomowa encyklopedia. Dla normalnego człowieka, coś niewyobrażalnego, ale dla pana Czesława, to bułka z masłem, to jego narzędzia pracy.

Różewicz jest ojcem współczesnej poezji polskiej, jaka powstała po II wojnie światowej a nie Miłosz. To Różewicz otworzył drzwi milionom grafomanom do poezji a nie Pan Czesław, wszyscy poeci czy chcą, czy nie chcą są naśladowcami Różewicza. Porównywać Miłosza i Różewicza to jakby porównywać księgowego z powiatowego miasteczka z prezesem Bank of America, Mozarta z Salieri, czy Picasso z Matisse, C.K. Norwida z Waltem Whitmanem, czy Boba Dylana z Wojciechem Młynarskim.

Od strony politycznej Różewicz miałby, o czym rozmawiać z młodszym bratem Miłosza Andrzejem, który miał podobny wojenny życiorys do niego. Żołnierz AK w Wilnie i na Litwie, ratował Żydów, udzielał pomocy polskim oficerom w ucieczce z obozów internowania. Pan Czesław takiego życiorysu nie miał, chodził po Warszawie w czasie wojny z litewskim paszportem.

Miłosz, jako człowiek był przeciwieństwem Różewicza, bo ten był osobą tajemniczą, nieufną, skrytą, niechętnie mówiący o sobie cóż dopiero o najbliższych, czy swojej twórczości. Gdyby żył biografia, taka jak ta nigdy by nie ujrzała światła dziennego. Autor „Trzech zim „żył, na co dzień w wielkim świecie”, w Ameryce, w której trzeba było codziennie kilka razy odpowiadać na pytanie „How are you?” lub „Where are you from?”. Różewicz tego nie musiał robić, żył w Polsce gdzie nawet nie wypada pytać znajomych; Cześć jak się masz? Co nowego? A już jest w złym tonie powiedzieć o samym sobie coś dobrego, pochwalić się, bo zaraz rodacy mają cię za bufona, buraka, chwalipiętę, etc. Różewicz żył w kraju gdzie bajka o kopciuszku, którego znajdzie książę nadal obowiązuje, gdzie obowiązuje przysłowie, siedź w kącie a sami cie znajdą. Autor „Traktatu Poetyckiego” taki nie był on był on był łapczywy życia, kochał życie, był egoistyczny, zawistny, zazdrosny, który zawsze potrzebował więcej i wcale się nie krępował wołając więcej, więcej. Różewicz, jak i większość Polaków, tego nie potrafiła zrozumieć, ze wstydu zapadłby się pod ziemię. Pamiętam jak przy pierwszym spotkaniu z poetą w 1989 roku, gdy jeszcze mieszkał na ulicy Januszowickiej, gdy duże, ogromne drzwi otworzyła mi żona poety pani Wiesława, a poeta zaprosił do siebie, gdy rozmawiając o wielkim świecie, Kalifornii, San Francisco, w którym wtedy mieszkałem, panu Czesławie w Berkeley, patrząc na wiszące na ścianach obrazy sławnych już wtedy polskich malarzy, pani Wiesława powiedziała: ich obrazy dzisiaj dobrze się sprzedają, ale mój mąż, jak jedzie za granicę niczym nie handluje ani nie kupuje, wszystkie pieniądze zostawia w muzeach, tak kocha sztukę. Z domu w podróż zagraniczną bierze ze sobą tylko szczoteczkę do zębów i pastę, i z tym wraca do kraju. Przy pożegnaniu z poetą i jego żoną wyjąłem aparat fotograficzny, aby zrobić kilka zdjęć na pamiątkę poeta złapał mnie za rękę, mówiąc ciszonym głosem, proszę nie robić zdjęć, dam panu swoje. I podarował mi dwa duże czarno-białe zdjęcia autorstwa Adama Hawałeja, wielkości kartki papieru, tłumacząc mi, że tylko on ma prawo do robienia mu zdjęć.

Książkę bardzo cienionej dziennikarki Magdaleny Grochowskiej polecam, z wielką niecierpliwością czekam na drugi tom biografii poety z Wrocławia. Muszę też dodać - ja czekam - wraz z armią poetów, którzy urodzili się po wojnie i debiutowali nie ważne czy pięć, dziesięć, czy pięćdziesiąt lat temu. Wszyscy jesteśmy żołnierzami Generała T. Różewicza.

Źródła: Wszystkie cytaty pochodzą zRóżewicz. Rekonstrukcja. Tom 1. Magdalena Grochowska. Stron 535. Dowody na Istnienie Wydawnictwo. Warszawa, 2021r.

Adam Lizakowski grudzień, Świdnica 2021 r.

 

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

autor czwartek, 10.02.2022 00:20
Jeśli Różewicz był skromny to Adam Lizakowski już nie bardzo....