Adam Lizakowski: Jerzy Giedroyc – Norwidem XX wieku

sobota, 12.3.2022 14:50 3204

Może powieszą mię kiedyś ludzie serdeczni za te prawdy; których istotę powtarzam lat około dwanaście, ale, gdybym miał dziś na szyi powróz, to jeszcze gardłem przywarłem chrypiałbym, że Polska  jest ostatnie na globie społeczeństwo a pierwszy na planecie naród.
                                                                                                                                  
Cyprian Kamil Norwid do Michaliny z Dziekońskich Zaleskiej [14 listopada 1862].

Opisany Redaktor przez Magdalenę Grochowską w książce pt. „Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu” to współczesny C.K. Norwid drugiej połowy XX wieku w myślenie o Polsce. Giedroyc tym się różnił od Norwida, że wierszy ani dramatów nie pisał i tym, że poeta umierał w samotności i zapomnieniu, gdy Redaktor już za życia doświadczył sławy poprzez przenajróżniejsze formy oddawania mu szacunku, począwszy od medali, dyplomów, honorów, lecz jak pisze autorka książki doświadczył rozczarowań i samotności wśród tłumów wielbicieli w szczególności pod koniec życia, które zbiegło się z odzyskaniem przez Polskę niepodległości.

Norwid nie doczekał się niepodległej Polski, był rozczarowany polskim społeczeństwem, polskimi elitami, które wtedy tworzyła arystokracja i artyści. Jego myślenie o polskości, Polsce, Polakach zdumiewa do dzisiaj, a jego myśli/słowa są najczęściej cytowanymi przez wszystkich począwszy od polityków, księży na poetach skończywszy. Giedroyc rozumiał jak ważna jest wierności samemu sobie i oddanie sprawie, której się podjął zaraz po wojnie. Miał niesamowitą odwagę, przeciwstawienia się emigrantom z Londynu, którzy utworzyli polski rząd na uchodźctwie i kontynuowali władzę II Rzeczpospolitej aż do pierwszych legalnych wyborów do roku 1990.

Emigracja nie pozbawiła Redaktora realistycznego spojrzenie na Polskę, ani nostalgia nie oślepiła go. Szybko odizolował się od ludzi, który nie mogli pogodzić się z przegraną, cierpiącymi i idealizującymi przeszłość. Zdał sobie sprawę z tego, że emigracja, dla wszystkich emigrantów z każdego zakątka ziemi, to nic innego niż przebywanie ludzi w tym samym kręgu i nawzajem pocieszanie się i wspominanie przeszłości, słowem zamykanie się w swojej społeczności, a to rodziło niebezpieczeństwo rodzenia się tęsknoty a co najgorsze sposobu myślenia o Polsce jak emigrant, stawanie się emigrantem.


Norwid chciał, aby Polacy pozbyli się mentalności niewolnika sami, a Redaktor, aby Polacy nie czuli się w ojczyźnie jak w kolonii sowieckiej, w osiemnastej republice, ich wolność związana jest z wolnością innych państw pod butem sowieckim. Jest to problem na tyle uniwersalny, że Norwid walczący z emigracją w Paryżu i jego zmagania się z emigrantami we Francji i Polakami pod zaborami, jest tak samo aktualny jak problem pierwszego emigranta Owidiusza. Londyn, Chicago, Nowy York i Paryż różniły także spojrzenie na emigrację, spór o to, kto powinien reprezentować emigrantów rozsianych po całym świecie, ci, co wyjechali/pozostali po wojnie za granicą i tworzą struktury polskiego państwa odgradzając się od ojczyzny. Stawiają mur, który ma ich bronić przed krajem, a także odgradzać od kraju. Broń obusieczna, która należy bardzo ostrożnie się posługiwać.

 
W książce pojawia się wiele nazwisk, jednym z nich jest nazwisko Adama Michnika, o którym wspominał mi parę razy Czesław Miłosz, gdy byłem jego gościem w Berkeley. Mówił o nim z uznaniem i dużą nutą życzliwości w głosie. Zapamiętałem nazwisko Michnika, jako pisarza, bo stary poeta mówił mi o nim, jako o pisarzu. Adam Michnik był tym, w którym Redaktor pokładał wielką nadzieję, (zresztą nie tylko on), od jego pierwszej wizyty w „Kulturze” w 1964 roku (174). Adam Michnik miał i ma ogromny wpływ na myślenie o Polsce, i jego ewolucja od chłopca, ucznia ósmej klasy, gdy chodził na wagary do Biblioteki Narodowej, gdzie czytał paryską „Kulturę”, książki Instytutu Literackiego oraz wydawnictwa londyńskie (325), do redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”.

W ostatniej dekadzie XX wieku komunizmu w Polsce już niema jest III RP. W kwietniu 1992 roku A. Michnik występuję w telewizji francuskiej razem z generałem Jaruzelskim, pomaga w promocji jego książki. (260). Rok wcześniej Redaktor w liście do Czesława Miłosza napisał: „Twój przyjaciel, Michnik, zupełnie zwariował, zakochany w Jaruzelskim…. (260).

Trzy dekady późnij się w XXI wieku w odcinku Magazynu Śledczego Anity Gargas, w TVP1 w udostępnionym nagraniu widać, jak Adam Michnik spędzał czas z liderem komunistycznego reżimu, a co więcej całował go i zapewniał o swojej miłości. Mówił także, że szkolony w Rosji Jaruzelski to „polski patriota”. Były opozycjonista, wielokrotnie aresztowany za swoje przekonania, walczył o wolną i demokratyczną Polskę, wydawał i publikował swoją twórczość w wydawnictwie Redaktora, który w połowie lat sześćdziesiątych pisał: „W tej chwili najbardziej mnie pasjonuje młodzież, która wyraźnie fermentuje, i to przeciw wszystkim…” Adam Michnik był jedną z najważniejszych osób tej „fermentującej młodzieży”, miał bronić swoich współrodaków, ich tożsamości i niezależności politycznej

Redaktor i emigracja

Jaka była emigracja polska po zakończeniu II wojny światowej, jak wyglądała sytuacja Polaków, pokolenia żołnierskiego, które wygrało wojnę, ale przegrało ojczyznę i pozostali poza jej granicami na Zachodzie? Z książki o najważniejszym emigrancie drugiej połowy XX wieku Jerzym Giedroyciu Magdaleny Grochowskiej dowiemy tego poprzez jego pisarzy.

Jego planem było jak pisze „skupić wokół „Kultury” całą lewicową opozycję krajową, wszystkich rewizjonistów”. (303). Mieć ich pod ręką i wykorzystać, gdy nadejdzie taka okazja. Tak on Redaktor wykorzystywał ludzi do swoich celów i wcale tego się nie wstydził i na każdego zapoznanego człowieka/literatura patrzył jak na „narzędzie”, które mógłby w przyszłości wykorzystać. Jego interesowała tylko Polska i nią żył.

Kultura nie jest zwolennikiem poglądu, któremu hołduje wielu polityków na emigracji, że im gorzej tym lepiej. „Kultura” opowiada się za – choćby niewielkim – poszerzeniem szczeliny wolności”. (300).

„Szczelinę wolności” poszerzał przez pięć dekad, był na oczach wielu, był też solą w oku wielu. Nie jest jednak tak łatwym i dostępnym materiałem badawczym do omówienia czy opisania, nie tylko dla dziennikarzy, badaczy emigracji polskiej po roku 1939, i wszystkich tych, którzy by chcieli czegoś więcej się dowiedzieć o emigrancie, tak nietypowym i nadzwyczajnym, jakim był Redaktor i jego zespół.

Nie pisze o tym, że emigranci w Ameryce, organizowali parady Kościuszki i Puławskiego, budowali kościoły i polskie szkoły podobnie zresztą jak w Kanadzie, Anglii czy Australii. Powołali do życia setki organizacji polonijnych, które miały setki prezesów i dyrektorów przeważnie malowanych, ale byli też dyrektorzy i prezesi, którzy odważnie walczyli z komunizmem tysiące kilometrów od ojczyzny. Często ci najaktywniejsi, ci, co robili najwięcej byli nazywani wtyczkami komunistycznymi, rodacy utrudniali im życie, ci sami, którzy na nich głosowali, później w ostrych słowach krytykowali, bezlitośnie z nich szydzili.

Redaktor promotor

On Redaktor słońce wokół niego krążyli politycy i pisarze, artyści i „zwykli zjadacze chleba”, którym coś tam w „głowach się kołatało” był promotorem wielu twórców, których nazwiska można byłoby wymieniać przez wiele stron. Wystarczy wspomnieć tylko tych najbardziej znanych i uznanych, noblistę Czesława Miłosza.

Poeta z Północnej Kalifornii pierwszy tomik, „Światło dzienne” wydawał w Instytucie Literackim w 1953 roku, a ostatni „Kroniki” w 1987 roku. Pomiędzy roku 1953 a 1987 było wydanych dziewięć tomów. Eseje, pierwszy „ Zniewolony umysł” w 1953, poprzez „Zaczynając od moich ulic” w 1985 roku i kończąc na „Rok myśliwego” wydany w 1990 roku. Pomiędzy rokiem 1953 a 1990 było jedenaście książek. Nie ma potrzeby wyliczać innych tytułów, bo jest ich więcej, nie licząc artykułów napisanych przez poetę. Kim byłby poeta Miłosz bez redaktora Giedroycia, trudno jest to sobie wyobrazić. Nie potrzeba wielu słów, aby powiedzieć, że poeta na emigracji, i nie tylko na emigracji, bez wydawcy nie istnieje, a jeśli ma się takiego wydawcę jak Redaktor można mówić o ogromnym szczęściu, tak ogromnym jak Atlantyk. Zresztą sam poeta wielokrotnie mówił i pisał, że gdyby nie możliwość publikowania swojej twórczości po polsku, to piłby whisky w samotności do lustra.

Witold Gombrowicz - na swojej drodze życia spotkałem wiele osób, które pisarza poznały osobiście w Argentynie, jedną z nich był Kazimierz Koszyca (2) , żołnierz generała Andersa. Otóż opowiadał on „niestworzone rzeczy” o Gombrowiczu, czego on tam w tej Argentynie nie robił i jak Polacy go wiedzieli na co dzień. A widzieli go jako jakiegoś dziwaka, udającego arystokratę, hrabiego, który nawet „groszem nie śmierdział”, którzy uprawiał filozofię na własny użytek maniąc słowami, co zamożniejsze Polki, aby zapraszały go do swoich domów i częstowały obiadem. A on w zamian za to „odpłacał się im” „rozprawami filozoficznymi”, które bardzo je bawiły, był takim „kolorowym ptakiem” do ich codziennego szarego życia.

Gombrowicz miał własne poglądy i styl, wielki talent, niesamowity obserwator i komentator życia Polaków w 1953 roku ukazuje się w ramach Biblioteki „Kultury” jego Trans-Atlantyk (wraz ze Ślubem) , także w kwietniu tego roku ukazuje się pierwszy odcinek jego Dziennika. Gombrowicz wraca do życia literackiego. Twórczość jego jednak nie spodobała się emigrantom polskim ani w Londynie ani w Chicago czy Nowym Yorku, nawet dzisiaj nie wszystkim Polakom się podoba. No i dobrze, - pomyślał sobie, im nie musi się podobać, - bo ona jest o zaścianku w którym oni żyją. Według zaścianka pisarz w sposób kontrowersyjny przedstawił rodaków na emigracji jako kołtunów, wykpił polski patriotyzm i w szyderczy sposób przedstawił jego wartości. Nie ma litości, nie daje im szans na światłego Polaka, on szuka swojego ideału Polaka światowca, liberała, który najpierw jest człowiekiem dopiero później Polakiem, który musi zabić w sobie Polaka, aby być człowiekiem a potem Polakiem.

Ci prości żołnierze pochodzący z niedorozwiniętych regionów II RP – według niego - nie rozumieli, że nie powinni przywiązywać tyle uwagi do polskości, religii, patriotyzmu, bo to nie modne, to kula u nogi, która nie pozwala wyrosną

skrzydłom, a przede wszystkim staroświeckie. Redaktor zgadza się z pisarzem, drukuje jego twórczość - pisze Grochowska -, aby zrozumieć jak myślał i działał Redaktor trzeba jeść chleb z nie jednego pieca, trzeba jeść chleb wypiekany z jednej i drugiej strony barykady, w Paryżu i Londynie.

Dlatego nie ma co się dziwić, że takie rozumienie polskości i Polaków przez Redaktora i jego zespół nie był akceptowany przez rodaków w Londynie i Chicago i Ameryce. Redaktor tracił pieniądze na promocji pisarza Witolda Gombrowicza stracił czytelników i zyskał złą sławę wśród Polonii rozsianej po całym świecie. Zresztą nie po raz pierwszy tracił czytelników, z Czesławem Miłoszem była podobna sytuacja gdy mu pomógł, czytelnicy odwracali się od niego. Tak było i później w latach przełomowych w Październiku 1956, gdy Redaktor poparł Gomułkę, tak było w 1968 roku, gdy zaczął zarzucać kościołowi małe zaangażowanie i przeciwstawienie się nagonce na Żydów, sugerując nawet antysemityzm wśród polskiego duchowieństwa.

Powiedział: Zapewnie byłem bardziej wyrozumiały dla eks - komunistów niż dla ludzi takich jak Iwaszkiewicz, którzy komunistami nigdy nie byli, po prostu dlatego, że eks – komuniści byli znacznie ciekawsi. (299). Sceptycznie patrzył na to co działo się w kraju w 1980 roku, i być może dlatego nie miał pełnego zaufania do „Solidarności” i Lecha Wałęsy z Matką Boską w klapie marynarki. Jednak dobrze „wyczuł’ obrady Okrągłego Stołu, krytykując i negatywnie oceniając jego skutki.

Jeleński niedługo po Sierpniu stwierdzi, że ideologia nacjonalistyczna zmartwychwstała w radykalnym odłamie opozycji. Polsce potrzebny jest Gombrowicz dla zwalczania polskiej gęby patriotycznej, powie w ankiecie „Res Publiki”, rozpisanej pod koniec 1986 roku.(428). Tak było gdy poparł Kwaśniewskiego, bo zawsze był bardziej wyrozumiały dla ekskomunistów. Miłosz nawet powiedział;, że formacja ta przetrwała w PRL-u jak w lodówce. (428).

Redaktor nie kupczył swoimi ideami ani nie szukał sprzymierzeńców wśród tych co mogliby sypnąć groszem, szkodząc jemu i jego ideom jaka powinna być Polska i Europa Wschodnia. Dla niego takie myślenie jak i dla Norwida było niedopuszczalne, on nie szczędził ciosów wymierzonych w mentalnych niewolników, w tych dla których myślenie postkolonialne było normą. Giedroyć widzi komunizm w Polsce i Europie Środkowej znacznie szerzej niż inni, stąd też fenomen „Solidarności” nie był aż takim fenomen dla niego jak dla innych. Uważał , że położenie geograficzne państw blisko Rosji jest takie a nie inne, to jednak ich mieszkańcy sami są odpowiedzialni za wyzwolenie się spod panowania i wpływów Rosji. Uważał, że nigdy nie ma takiej niewoli w której nie można by znaleźć nawet najmniejszą przestrzeń do działań wolnościowych, aby nie było garstki ludzi inspirujących do ruchów wyzwoleńczych.

Zakończenie

Grochowska napisała książkę nie tylko o Redaktorze, ale także, np. o Gustawie Herlingu Gruzińskim, Czesławie Miłoszu czy Konstantym Jeleńskim i dobrze się stało. Pisząc o nich rozświetliła mroki ogromnego kosmosu tym wszystkim, co nigdy nie podeszli bliżej „tej jasności”.

Podróż z Grochowską po tych galaktykach nie jest łatwa, bo główny bohater to człowiek – hybryda, połączenie polityka i mecenasem kultury, dyktatora z opiekuńczym ojcem. On sam stał się pomnikiem wystawionym z papieru, myśli, idei, na którego wielu wybitnych polityków chętnie się powołuje, jest także człowiekiem z krwi i kości, ulepionym z „lepszej gliny”, a ta czyni z niego człowieka zamkniętego w sobie, człowieka zagadkę, człowieka układankę. Mieszkał w pomieszczeniu swojego biura/gabinetu, można powiedzieć bunkrze, z którego wydawał rozkazy, tak niedostępnym, że niewielu czytelników tej książki potrafi sobie nawet wyobrazić.

Był zamknięty w sobie jak szwajcarskie skarbce, i jedynie jego korespondencja rzuca światło na to, kim tak naprawdę był. Wydawany miesięcznik „Kultura” oraz książki mogą w pewnym stopniu odpowiedzieć, jakim był człowiekiem, co lubił, co szanował, co przeżywał, jakie męczyły g o rozterki i dylematy, jakie idee i kierunki polityczne go interesowały. Nawet zaczynając od samego początku, czyli od „Buntu Młodych”, który przekształcił się w „Politykę” a skończywszy na ostatnim numerze „Kultury” z października 2000 roku nie będziemy w stanie z całą pewnością stwierdzić, jakim człowiekiem był Wielki Reaktor. Czy był dyktatorem rozkazującym i wymagającym całkowitego podporządkowania się, czy był Reaktorem słońcem, wokół którego wszystko i wszyscy musieli krążyć, czy też był redaktorem - papieżem nieomylnym, zawsze mającym rację, nawet, jeśli jej nie miał. A może był redaktorem-kosmitą, robotem z dalekiej galaktyki pozbawianym ludzkich uczuć tak, na co dzień, które tylko „odzywały się w nim, gdy rozgrywały się ludzkie dramaty” raz na jakiś czas. Robot, który napisał około stu tysięcy listów, wydał setki tytułów książek, a przez jego dom, gabinet, życie przemaszerowała armia ludzi.

Klęska czy zwycięstwo?

Czy poniósł klęskę człowiek, ten, który całe życie walczył o Polskę swoich marzeń? Na te pytanie wprost nikt nie odpowie. Giedroyc zapewnie zdawał sobie sprawę z tego, że myślenie polskich elit jest postkolonialne, tożsamość postkolonialna ukształtowana przez lata niewoli nie będzie łatwo się jej pozbyć. W Polsce, o którą walczył siebie nie widział, nawet nie chciał do niej pojechać, ze zwykłej ludzkiej ciekawości zobaczyć, choćby jak wygląda jego miasto Warszawa, ulica, na której mieszkał, ulice, po których chodził.

I ostatnia samotność, najboleśniejsza: Polska niepodległa, której wizja niosła go przez pół wieku. To, co stało się wielkim osiągnięciem Polski przyniesie Giedroyciowi poczucie niespełnienia, detronizacji, zmarginalizowania, osobistej klęski. (291).

Redaktor umarł w roku 2000, teraz można nieśmiało zapytać czy odniósł sukces, czy czegoś nauczył setek, tysięcy ludzi, którzy na niego się powoływali i nadal powołują. Wiemy na pewno, pomógł wielu osobom. Jego miesięcznik „Kulturę” czytała garstka ludzi w najlepszym okresie miesięcznik osiągał nakład -6-7 tysięcy, a średnia przez dekady nie była większa niż 4-5 tysięcy egzemplarzy. W Ameryce, w której mieszka około 10 milionów Polaków lub osób polskiego pochodzenia znałem tylko 5- 8 osób w San Francisco, Kalifornii, które wiem na pewno, że czytały i prenumerowały jego czasopismo. Byli to żołnierze, poeci - generała Andersa: biograf Jan Kowalik, poeta Wiktor Londzin, poeta, fundator nagrody Pen Club w Warszawie Czesław Seifert, profesor, historyk, cicho ciemny kurier, Lwowiak Jerzy Lerski, czy przedwojenny działacz śląski Wilhelm Wolny. Z tymi ludźmi się przyjaźniłem z nimi o najnowszych numerach pisma rozmawiałem. Oni stracili ojczyznę po II wojnie światowej, swoje miasta Lwów i Wilno, pokolenie moich rodziców, które też straciło swoją małą ojczyznę na rzecz Ziem Odzyskanych. Pismo było sprzedawane w księgarni „Slavic Bookstore” u państwa Szwede w Palo Alto na pięknie brzmiącej nazwie ulicy hiszpańskiej, El Camimo Real. Czytelnikiem i prenumeratorem pisma był też Czesław Miłosz, który żołnierzem nie był, ale wiele pomógł miesięcznikowi a i on wiele pomógł poecie. To Miłosz wysyłał moje wiersze do Reaktora z prośbą o ich publikacje. Ślady tej korespondencji można znaleźć w listach pomiędzy tymi dwoma wielkimi Polakami wydanym w ramach „Archiwum Kultury”.

W polskim milionowym Chicago , w którym praktycznie nikt nie czekał na następny „utęskniony” numer „Kultury” i wybitni publicyści miesięcznika byli prezesom tak samo nieznani jak smak prawdziwej czekolady dzieciom w PRL-u. W Chicago mieszkałem przez 25 lat, czyli przez ćwierć wieku, niestety nikogo nie poznałem, kto by regularnie czytał pismo wydawane pod Paryżem. Czytanie książek, pisanie wierszy, uczestniczenie w życiu kulturalnym Polonii to był i jest luksus, na który stać bardzo mało osób. Był tutaj poeta , uczestnik Powstania Warszawskiego Zbigniew Chałko , był autor „Czerwonych maków” Feliks Konarski, - który w latach 60, z Londynie przybył do Chicago, - czyli sławny Ref Renem - oni interesowali się tym o czym jest najnowszy numer „Kultury”- . Z „Autobiografii na cztery ręce” (150) Redaktor wspomina polonijną organizację Legion Młodych Polek w Chicago, który ufundował trzy numery pisma. Wiem, że czasopismo było sprzedawano w księgarni „Polonia” państwa Edwarda i Miry Puacz na ulicy o indiańskiej nazwie Milwaukee. W właścicielką księgarni dobre się znałem, ale w chwili obecnej nie pamiętam ile zamawiano egzemplarzy „Kultury” dla milionowej Polonii, może 5, 10 albo 20, na pewno więcej nie udało się sprzedać w jednym miesiącu. Księgarnia ta była przedstawiciele Instytutu Literackiego na Amerykę i na pewno swoimi „kanałami” rozprowadzała miesięcznik po całym kraju.

Można powiedzieć za Grochowską:

Totalnych zwycięstw nie ma. Przestrzegają, więc, by nie robić z Giedroycia proroka. Nie znajdzie się u niego odpowiedzi na wszystkie pytani współczesności. Jego przesłanie nie jest ani dogmatem, ani sztywnym zadaniem matematycznym. Bo świat jest płynny. (573).

On Giedroyc - jak pisze Grochowska - nie doznał koszmaru okupacji, był żołnierzem dziennikarzem i walczył z hitleryzmem a nie z Niemcami, chciał widzieć Polskę w powojennej Europie wolną od kompleksu ofiary. (105/106). Nie stracił własnej autentyczności/indywidualności zaakceptował nowy stan rzeczy, uciekł od przeciętności szarego emigranta, który z każdy rokiem gorzkniał, stawał się bardziej i bardziej konserwatywny. Ten konserwatyzm z czasem „jego pisarze” nazwą głupotą, kołtuństwem, zaściankiem, wreszcie stracą sens i wiarę w lepszą przyszłość, poddadzą się. Ataki na obcość ludzi z kręgu „Kultury” właściwie nigdy nie ustaną, nazwą ich Europejczykami, zarzucą im, że czują bardziej europejskość niż polskość, że stracili „czucie polskości”. Będą domagać się „swojskości” a nie „obcości”, ich „zacofanie” przekładało się na ideę walki o Polskę jaką znali, a takiej Polski już nie było.

 
Dzisiaj, gdy piszę te słowa, za trzy dni 16 lutego ma nastąpić domniemamy się atak stutysięcznej armii rosyjskiej na Ukrainę, której tyle życia i uwagi poświęcił Redaktor. Jakby on na te wydarzenia zareagował, co by zrobił, co by napisał lub poszukał „odpowiednie pióro”, aby zajęło stanowisko w tej sprawie? Czesław Miłosz 8 sierpnia 1996 roku tak pisał do Redaktora paryskiej "Kultury" o Rosjanach. Drogi Jerzy, Brodski miał wszystkiego odruchy Rosjanina, a żadna siła nie zmusi Rosjanina do tego, żeby uznał Ukraińców za odrębną narodowość. Najbardziej nawet liberalni, jak choćby Isaiah Berlin, uważają ukraiński nie za język, a za dialekt rosyjskiego. Tak samo traktują białoruski. Bardzo to przykre, bo w interesie Polski jest istnienie niepodległej Ukrainy.(3). Ze słów poety do Redaktora jasno wynika, że dopóki Rosja jest Rosją nigdy Ukraina nie będzie wolna tym bardziej, że jest rządzona przez były członków KBG, dla których upadek i rozpad ZSRR jest dla największą porażką, jaką doznali. Dlatego książka Magdaleny Grochowskiej o Jerzym Giedroyciu- myślącym o Polsce współczesnym Norwidzie naszych czasów, jest jak najbardziej aktualna i warta przeczytania - można powiedzieć - jak nigdy dotąd.

Świdnica, luty 14, 2022r.

Źródła; Wszystkie zdjęcia i cytaty pochodzą z książki Magdaleny Grochowskiej pt. Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu. Świat Książki, stron 685. Warszaw 2009.

2. Kazimierz Koszyca - żołnierz Brygady Strzelców Karpackich Władysława Sikorskiego, uczestnik walk w Pustyni Libijskiej, Tobruku, pod Monte Cassino, w Anconie i Bolonii; odznaczony na Zachodzie Krzyżem Czynu Bojowego Polskich Sił Zbrojnych, a w Polsce - Orderem Oficerskim "Polonia Restituta"; działacz Koła Karpatczyków i Koła Związku Podhalan im. Władysława Orkana w Ameryce Północnej.

Autor książki pt. Opowieści o turystach i żołnierzach gen. Władysława Sikorskiego, Brygada Strzelców Karpackich (1940-1942). Władysława Sikorskiego. Wydawnictwo Koło Karpatczyków. Stron 320. Chicago, USA, 1993.

3. Archiwum Kultury .(12). Jerzy Giedroyc, Czesław Miłosz. Listy 1973-2000, stron 615. Opracował Marek Kornat. Czytelnik. Warszawa 2012.

Adam Lizakowski

Prezes

 

spotkałem prezesa

zupełnie nie podobnego

do człowieka

ale do prezesa

prezes dobry polak

dobry patriota

dobry katolik

opowiadał mi o cierpiącej ojczyźnie

o zbiórce butów dla ubogich

polaków

o wysyłce mleka w proszku

dla głodnych polskich dzieci

o milionach dolarów wysłanych

dla Solidarności

o walce z komunizmem

o 40 latach pomocy dla kraju

przez duże K

nic nie mówił o kulturze polskiej w Ameryce

chociaż kultura też na k, jak komunizm i kraj

prezes

nie miał złotych pierścieni

na palcach

ale ja je wiedziałem

nie miał bransolety z ametystów

ale ja ją widziałem

nie miał złotej korony

na skroniach

ale ja ją widziałem

nie przyklęknąłem przed

prezesem

ale on widział mnie

na klęczkach

ja mały człowiek

ogon szarej myszki

przyszedłem do prezesa

z prośbą o dotację

na wiersze

wyobraźcie sobie wiersze

i bosy Polacy

głodne polskie dzieci

walka o niepodległość ojczyzny

usta prezesa mówiły

prawdę

prezes to naprawdę mądry

prezes

tyle zrobił przemądrych

rzeczy

szkoda tylko

że poezja nie ochrania stóp

nie nakarmi głodnych dzieciaków

nie obroni ojczyzny

taki miły i mądry prezes

znalazł dla mnie czas

aby to wszystko mi

opowiedzieć

Kultura, numer 3/306/1998 rok.