Dzika miłość (foto)

sobota, 12.7.2014 23:40 2671 0

Zuza, Leszek, Tadzik, Filip, Agata, czy Franek, to imiona,... ale żab, traszek, zaskrońców, sów, kaczek i wielu innych dzikich zwierząt – takie właśnie otoczyła do tej pory swoją opieką świdniczanka Monika Wiśniewska. Tę miłość do, z pewnością niedomowych "pupili", ciężko wytłumaczyć, i niektórym ciężko też zrozumieć. Podobnie jak nawiązywanie kontaktu nawet z najbardziej agresywnymi gatunkami zwierząt, które przychodzi na co dzień będącej strażnikiem miejskim Pani Monice, wyjątkowo łatwo.

Pustułki ocalone w lipcu: Antoni, Dominik i Cyryl

 

Zwierzęce SOS

Monika Wiśniewska to kobieta, która pomoc zwierzętom niemal zawsze stawia na pierwszym miejscu. Bez względu na to czy to ptak, kot, pies czy płaz, robi to bez dłuższego namysłu, bez większych przeszkód i bezinteresownie.

- Jako pracownik straży miejskiej, często mam do czynienia z będącymi w potrzebie stworzeniami. Zdarzają się agresywne psy, które uciekły z domu, bo były bite, bądź ktoś się ich pozbył, były też porzucone, potrącone przez samochód koty, ale także małe kaczuszki, czy ptaki, które zgubiły swoją mamę. W takich przypadkach wkraczam do akcji i wszyscy już w pracy i w okolicznych stowarzyszeniach, organizacjach, wiedzą, że mogą na moje wsparcie liczyć – przyznaje świdniczanka.

 

Cała ferajna

Schronienie pod dachem pani Moniki, na przestrzeni lat, znalazły już do tej pory wszelakie zwierzęta, zaczynając od żab, przez kaczki, chronione ptaki, na kotach kończąc. Obecnie stali mieszkańcy to 7 kotów – Zuza, Leszek, Tofik, Tadzik, Ivana, Filip i Java, papuga Agata, królik Franek i gołąb Lucjan. Ponadto w zagrodzie w Wierzbnej mieszka Rosa – klacz pani Moniki.

Na Festynie Służb Mundurowych przejażdżka na Rosie była jedną z głównych atrakcji

 

- Wszystkie koty przygarnęłam z różnych interwencji związanych z moim zawodem, Franka wzięłam ze sklepu zoologicznego, bo nie miał szans na nowy dom, ponieważ nie ma ucha. Konie towarzyszyły mi przez całe życie. Z zamarzniętej rzeki ratowałam czaplę siwą. Miałam też jeże europejskie, jeżyka, czy bąka będącego pod ścisłą ochroną. W Boże Ciało około godziny 21.00 dostałam telefon z pracy, że jest potrzebna moja pomoc. Na ul. Wałbrzyskiej na podmurówce ogrodzenia tzw. "Budowlanki" siedziała młoda sowa. Na miejscu zobaczyłam podrostka sowy uszatej, która siedziała sobie na murku strasząc sykiem przechodniów. Po oględzinach miejsca ustaliłam, że sowy mają gniazdo prawdopodobnie w rosnących na tym terenie daglezjach. Młode sowy często opuszczają gniazdo nie umiejąc jeszcze latać, a z racji tego, że na ulicy jest ruch pojazdów a w okolicy mieszkają koty, nie mogłam tej sowy zostawić na pastwę losu i tak przywożąc uszatka do domu spojrzałam w kalendarz i imieniny obchodzili Gerwazy i Protazy, a że sowa jest bardzo dostojna dostała dostojne imię Gerwazy. Apetyt jej dopisuje - ze stajni przywożę myszy, które łapie tam kot, oprócz tego je piersi z kurczaka podawane specjalnymi szczypcami, żebym przypadkiem nie straciła palca – śmieje się miłośniczka zwierząt.

 

Egzotyczne w mieszkaniu

Pani Monika ma wyjątkowy kontakt ze zwierzętami.

- Nie boję się, ani mnie nie boją się wszelkie stworzenia. W domu wszystkie nauczyły się języka, jakim sugerują mi swoje potrzeby, np. pustułka, kiedy chciała jeść, przykucała na lodówkę i darła dziób – opowiada strażniczka miejska. - Czytam dużo o zwierzętach, interesuję się tym, czym się żywią, jaki mają sposób na przetrwanie – dodaje.

Nie stanowiło więc problemu odtworzenie wodnego świata 10. kaczuszkom, które zagubione i samotne znaleziono w centrum miasta.

- Na balkonie stworzyłam im dom – ich środowisko naturalne - włożyłam do basenu trzcinę, którą zbierałam ze stawów. Karmiłam je koniczyną, trawą, kaszą, wlewałam im witaminy do wody. Bez mojej pomocy by nie przerwały, choć i tak niestety tylko połowa zdołała przeżyć. Mieszkały u mnie dopóki nie obrosły w pióra. Potem wypuściłam je nad Zalewem – relacjonuje. - Nie wyobrażam sobie życia bez zwierząt, zwłaszcza bez konia. Po pracy, po stresach życia codziennego, nie ma piękniejszej rozrywki i relaksu, odcięcia od świata zarazem - jak galop przez łąki i lasy, z dala od miasta, w kontakcie z przyrodą. Sąsiedzi przywykli do moich "gości" – śmieją się, że nie zdziwi ich jak kiedyś przyprowadzę do domu tygrysa.

 

Marlena Mech

Dodaj komentarz

Komentarze (0)