Wystawa w Muzeum Papiernictwa, którą trzeba zobaczyć. Maria Komorowska szeptem przekonuje nas, byśmy szanowali drzewa

środa, 8.3.2023 11:00 3680 0

W pustym lesie rodzi się świadomość
Że to ostatnia chwila, żeby się przebudzić
I chociaż drzewa zostały już wycięte
To nadal nie obchodzi to zbyt wielu ludzi
*** „Ostatnia chwila”, 1994

Ten tekst zaczynamy od słów punkowej grupy Dezerter, która w ekspresyjny sposób, wprost wrzaskiem, od lat przekonuje nas, że  jesteśmy coś winni naturze. Maria Komorowska, wybitna artystka i fascynująca kobieta, krzyczy w tej sprawie szeptem. Koniecznie trzeba być w Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju. Na wernisażu jej wystawy,  9 marca, mieliśmy niewątpliwą przyjemność nie tylko podziwiać sztukę, ale także porozmawiać z nią samą. Teraz inaczej będziemy już patrzeć na drzewa.

Pierwszy raz spotkaliśmy się z Marią Komorowską w dusznickim muzeum, gdy jeszcze wystawa była montowana. Chcieliśmy mieć pewność, że z czystym sumieniem możemy ją polecić. A potem nie mogliśmy się doczekać, by tam wrócić i spotkać się z eksponowanymi dziełami dla czystej przyjemności, a nie obowiązku. Podobnie jak dziesiątki osób, które chciały jej towarzyszyć na otwarciu wystawy.

Dla porządku przedstawmy artystkę. Maria Komorowska studiowała na przełomie lat 70. i 80. na obecnej Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Dyplom uzyskała w Pracowni Plakatu prof. Henryka Tomaszewskiego i Pracowni Malarstwa prof. Teresy Pągowskiej na warszawskiej ASP. Na początku artystycznej drogi towarzyszyli jej zatem najwybitniejsi twórcy. Ale już wtedy Henryk Tomaszewski, jeden z twórców polskiej szkoły plakatu, dziękował jej za... ciszę.

Komorowska tłumaczy, że „ma słuch” na ciszę panującą w przyrodzie. Idzie własną ścieżką. „Pracę artystyczną postrzegam jako szept we wszechobecnym zgiełku i nadmiarze” – napisała w katalogu wystawy „Na pniu”, którą do połowy lipca będziemy mogli kontemplować w Muzeum Papiernictwa. Ale po co mieliśmy czekać? Sam katalog już zachwyca sztuką edytorską, a był dostępny na wernisażu. Podobnie jak multimedialne prezentacje dzieł artystki. Najważniejsze jednak, że mogliśmy dotknąć – dosłownie! – jej prac. Kuratorka wystawy, Dorota Zielińska-Pytlowany {gratulacje!], zdradziła nam, że ciszę podczas zwiedzania, będą przerywać szczególne dźwięki. Jakie? Sprawdźcie Państwo sami.

Co w tych dziełach jest takiego nadzwyczajnego? Wszystko! Nam przyszło do głowy, że powinny one trafić na okładki zeszytów szkolnych, zwłaszcza w młodszych klasach. Szeptem, bez nieznośnego dydaktyzmu, uczyłyby estetycznej wrażliwości, skupienia i w naturalny sposób pozwalałyby „wyciszyć” nieposkromione temperamenty dzieci. Co jest takiego cudownego w grafikach, które prezentuje w Dusznikach-Zdroju Maria Komorowska? Odbicia pni ściętych drzew. A ileż ona potrafi z nich wyczytać i nam przekazać! Właśnie szeptem.

Widzimy tam linie życia, przyrastające z każdym rokiem słoje, ale i linie śmierci: ślady po ciosach siekier czy cięć pił. Maria Komorowska dostrzega w pniach ściętych drzew ich mogiły. A tym – w naszej kulturze – przynależy się szacunek. Przesada? Pień to przecież tylko pień, często zawalidroga, która nam po prostu przeszkadza... Artystka zwraca uwagę, że są one choćby miejscem naturalnie odradzającego się życia. Schronieniem dla owadów czy mchów. Po co nam one? Jeśli spaliśmy na lekcjach przyrody, tego też możemy się od niej dowiedzieć.

Tradycyjnie zwróciliśmy uwagę, po co są nam artyści: po to, żeby z banalnych, czyli codziennych spraw, które nas otaczają, wyciągnąć głębszy sens. A tu... Maria Komorowska zaprotestowała! Jej zdaniem każdy ma zdolność do obcowania z naturą i czerpania z niej mądrości. Artystka powiedziała nam, że przecież każdego, kto będzie naśladować jej technikę zbierania odcisków ściętych drzew, poprowadzi to do właśnie jemu przeznaczonemu celu. Ona tylko interpretuje naturę wspierając się swoim wykształceniem i artystycznym doświadczeniem.

My w tych pracach zobaczyliśmy swego rodzaju płyty nagrobne na mogiłach drzew. Jakież one są w treści podobne do tych z ludzkich grobów! Czytamy z nich, kiedy ten, konkretny człowiek żył, kiedy umarł, co w swym życiu zrobił. Przez chwilę obawialiśmy się, że artystka uzna pogawędkę z nami za „rozmowę jak ze ślepym o kolorach”. Nie mamy przecież żadnego formalnego przygotowania, by rościć sobie prawo do krytyki artystycznej. A ona uśmiechała się tylko pięknie i wyrozumiale. Ta wystawa może być dla każdego dobrym wstępem do sztuki współczesnej. Nie trzeba się na niej wstydzić własnych uczuć i interpretacji.

I jeszcze te mocne więzi artystki z Dusznikami... Nikt tak chyba nie potrafi opowiadać o tutejszych kasztanowcach, a mało kto tak je zna. „Zarejestrowałam w błękitach, różach, czerni i czerwieni linie historii życia i śmierci starych kasztanowców w Dusznikach-Zdroju” – opowiada. Kto z mieszkańców czy kuracjuszy nie chciałby tego zobaczyć? A jeszcze Aneta Augustyn – na wernisażu okazało się, że to nasza znajoma i pochodzi właśnie z Dusznik – w katalogu wystawy pisze, że warto po jej obejrzeniu przejść się po miasteczku i „popatrzeć na drzewa zwykłe i wyjątkowe”, które pamiętać mogą Fryderyka Szopena...

Maciej Szymczyk, dyrektor Muzeum Papiernictwa, zwraca uwagę, że Maria Komorowska była jedną z pierwszych artystek tworzących w dusznickim młynie papierniczym. Przypomina, że już w 1997 roku była uczestniczką pierwszego pleneru artystów sztuki papieru, który został tam zorganizowany. A na wernisażu z dumą nam powiedział, że wystawa pani profesor jest w dawnej suszarni papieru, miejscu, w którym z pieczołowitością zachowano historyczne detale.  Ona sama wraca do Dusznik od lat, by w naturalny sposób czerpać papier, który jest podstawą wielu jej dzieł. I nie kryje wdzięczności dla gospodarzy, że ją tu przyjmują. A od zawsze robiła to, co teraz jest tak modne...

Przytoczmy zatem anegdotkę, który opowiedziała nam artystka. Gdy niemal na początku swojej drogi artystycznej proponowała swoje prace polskim galeriom, spotykała się z lekceważeniem. Natura w galerii sztuki?! Wtedy to było u nas nie do pomyślenia, natura nie mogła być sztuką. Wysłała zatem fotografię swojej pracy – jak nam powiedziała: bez specjalnego przekonania i wiary w sukces – na selekcję do XV Światowego Biennale Tkaniny w szwajcarskiej Lozannie. I została wybrana, jako jedna z pierwszych Polek...

I wtedy posypały się zaproszenia od polskich galerii... Nie bądźmy zatem takimi kołtunami, jak ówcześni „galernicy”. Naturalne interpretacje natury w wykonaniu Marii Komorowskiej [artystka nie używa nawet farby drukarskiej] mamy na wyciągnięcie ręki. Na wernisażu powiedziała, że pamięta każde drzewo, które stało się matrycą jej prac. To, na zdjęciu poniżej, wskazała jako pochodzące z Dusznik-Zdroju. I stwierdziła, że właśnie stamtąd warto zaczęć oglądanie jej wystawę [dodajmy: „stamtąd”, czyli od prawego górnego rogu sali].

Na koniec zacytujmy jeszcze refren z piosenki grupy Dezerter. Może, gdy obejrzymy po raz drugi, trzeci czy czwarty dusznicką wystawę Marii Komorowskiej, uda nam się o tym nie wrzeszczeć, a jak ona – krzyczeć szeptem. [kot]

Jest w tym jakiś ponury symbol
Że człowiek rozumny
Właśnie z drewna, a nie z plastiku
Produkuje trumny
*** „Ostatnia chwila”, 1994

Maria Komorowska: „Na pniu”.
Wystawę w Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju
będzie można oglądać do 16 lipca.

Dodaj komentarz

Komentarze (0)