Lech Janerka życzył nam w Kłodzku, żebyśmy zawsze mieli czas i żeby rosły nasze Góry Literatury
Lech Janerka, który od 45 lat niezmiennie śpiewa, gdzie mamy „wesołe konstytucje” [tak, dokładnie tam...], wystąpił w Kłodzkim Ośrodku Kultury w ramach 10. edycji festiwalu Olgi Tokarczuk. Co w tym wyjątkowego? Nic. Poza tym, że to wyjątkowa postać. Mówią o nim „legenda”, ale to Autorytet. Choć bardziej starszy brat, niż ojciec.
Publiczność, raczej w wieku średnim, oszalała, gdy we wtorek, 9 lipca, dokładnie o godz. 21:57, wyszedł na scenę i się przedstawił: – Nazywam się Janerka, na imię mam Lech... A potem wraz z zespołem [Bożena Janerka na wiolonczeli, Bartek Straburzyński na gitarze i Michał Mioduszewski na perkusji] zaczęli grać. Nie, nie żadne hity.
Tego jeszcze w Kłodzku nie słyszeliśmy. „Omm”, „Chyba”, „I mol”, „Lewituj”, czyli raczej liryczne piosenki z najnowszej, jeszcze nie ogranej płyty „Gipsowy odlew falsyfikatu”. Lech Janerka tworzy, zaskakuje, ale zyskuje kolejnych fanów, choć nie zasypuje ich coraz to nowymi obrazkami na Instagramie. – Jesteście bardzo mili, dziękuję – powiedział po prostu, gdy rozległy się brawa.
Potem były nieco podobne w klimacie utwory „Zero zer” i „Labirynty” [tu artysta zdradził, że wymyślił tę piosenkę czytając Jorge Luisa Borgesa (1899-1986), wszak występował na Festiwalu Góry Literatury], ale koncert ma swoje prawa. Publiczność też, by usłyszeć to, na co czeka najbardziej: utwory z jakże krótkiego bytu zespołu Klaus Mitffoch!
– Tak rozpoczynaliśmy koncerty mniej więcej 40 lat temu – powiedział Lech Janerka i zagrał „Tutaj wesoło”, a tam jakże uniwersalne słowa: „Piekło dalej lubi bale / Ono wytrwa w swoim szale / Układ tańców się nie zmienia / Już od bardzo wielu lat”. Dalej było „Śmielej”, „Klus Mitroh” z przesłaniem „Chcemy znać ostatnią wersję prawdy” i „Ogniowe strzelby”...
Słowa tego ostatniego utworu z początku lat 80. XX wieku chyba najtrafniej do dziś oddają sens twórczości Lecha Janerki: „Żadnych ekscesów żadnych pyskówek / Żadnych wydatków na na trend”. Po prostu myśl w czystej postaci. A publiczność to „kupuje”! Nawet gorzką ironię z utworu „Lola”. I po tej krótkiej przerwie nastąpił powrót do piosenek Klausa Mitffocha.
– Słabe to, ale... Kiedy byłem młody, zastanawiałem się, czy wszystkich pozabijać, czy poczekać, aż się sami pozabijają – tak zapowiedział utwór „Ewolucja, rewolucja i ja”. Dalej „Strzeż się tych miejsc” i „Tryki na start” z niepokojąco aktualnym początkiem: „Pytania są wciąż takie same /
Na przykład dlaczego jest źle / Od kopa do braw / Od gnoju do gwiazd”.
Potem pojawiła się płyta „Historia podwodna” i utwory „Niewole” czy „Jest jak w niebie”, do którego wstęp Lech Janerka – co podkreślił – skomponował inspirowany gitarą Tadeusza Woźniaka (1947-2024) wykorzystaną na płycie Marka Grechuty (1945-2006). Nie musiał więcej mówić, bo nigdy dużo nie gada. Publiczność zrozumiała. Był wszak „dzień po”.
„Ta zabawa nie jest dla dziewczynek” znalazła kontynuację w utworze „Wieje”, potem powrót do „Konstytucji” i „Śpij aniele mój”. Tu część publiczności zaczęła tańczyć, a sam artysta powiedział: – Opadłem z sił... A o godz. 23:33 dodał: – Już od kwadransa gramy bisy! Koncert zakończył utwór „Wyobraź sobie (że zawsze masz czas)” i życzenia, byśmy zawsze go mieli. Była 23:41...
Dlaczego tak dużo piszemy o tym koncercie? Usłyszeliśmy 22 piosenki, a każda była, jest i będzie ważna. Jak dobra literatura. Koncert był niemal idealny. – Podobał wam się? –spytaliśmy troje licealistów z „Chrobrego”. – Bardzo! – odpowiedzieli – Ale byliśmy na lepszym... Potem wyjaśnili, że na tym „lepszym” byli przed samą sceną. To jedno, czego organizatorzy w Kłodzku zapewnić nie mogli. Teraz czas na „Komediantkę”. [kot]
Komentarze (1)