Krystyna Pawełek: Korzenie są ważne, nie wzięliśmy się znikąd

czwartek, 9.8.2018 10:12 9202 1

Niepozorny landszaft na ścianie, przestrzelony w 1939 roku przez radzieckiego żołnierza, drewniane pudełko ślubne matki, zdjęcia w kolorze sepii. Emerytowana nauczycielka historii Krystyna Pawełek, mieszkanka Bielawy, członkini dzierżoniowskiego Związku Kresowian od lat układa puzzle historii swojej rodziny i opowiada, jak stworzyć własne drzewo genealogiczne.

Nasza wiedza o przodkach najczęściej sięga do pradziadków. Dlaczego warto poznawać historię swojej rodziny?
Jesteśmy tym, czym są nasze wspomnienia. Nie tylko osobiste, ale również wspomnienia naszych rodziców, dziadków. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo nawyki, przekonania, słownictwo, nawet błędy językowe wynikają w dużej mierze z tego, co wchłonęliśmy jako dzieci. Warto znać swoich przodków, aby dowiedzieć się więcej o sobie: mieć świadomość, co dziedziczymy po krewnych, być dumnymi z ich dokonań czy cech charakteru, a nieraz i mniej dumnymi – ktoś był pieniaczem, inny alkoholikiem. Genealogia wyciąga skrywane rodzinne tajemnice, pokazuje prawdziwe relacje, konflikty, przerwane więzi. Można poczuć się jak detektyw.

Poszukiwania genealogiczne pozwalają pochylić się nad indywidualnym losem.
Poprzez wieloletnią indoktrynację w edukacji wmawiano nam, że ważne są procesy, a nie osoby - całą naukę historii i literatury ustawiono pod tym kątem. Obecnie w trzeciej klasie podstawówki tworzy się drzewa genealogiczne, co niezwykle poszerza świadomość w tym zakresie.

Zmieniło się jednak funkcjonowanie rodziny. Z rodzin wielopokoleniowych, które były ze sobą blisko, bo mieszkały w jednym domu czy w jednej wsi, w związku ze zmianą stylu życia staliśmy się trochę niezależnymi wyspami, pamięć rodzinna staje się fragmentaryczna. Pani patrzy na życie rodziny jak na ciąg świadomości.
Przeszłość przodków może mieć wpływ na teraźniejszość. Mam taki przykład w rodzinie, kiedy nastolatek nie wiedząc, jaką szkołę wybrać, podczas jednej z rodzinnych rozmów dowiedział się, że jego pradziadek był gajowym i postanowił iść w tym kierunku, składając papiery do technikum leśnego. Obecnie jest już na studiach doktoranckich. Korzenie są ważne, nie wzięliśmy się znikąd. Znam rodziny, w których wielopokoleniowość i przekaz historyczny istnieje. Pogoń za tym, żeby utrzymać się, zaistnieć, natłok informacji, szybkość życia wpływa na kryzys rodziny. Sporo osób zaczyna zastanawiać się nad swoimi korzeniami dopiero na pewnym etapie życia, po czterdziestce, sześćdziesiątce, po przejściu na emeryturę. Dysponują wtedy czasem, nie muszą zabiegać o byt i zaczynają myśleć, kim są. W pewnym wieku zaczyna się przeglądać zdjęcia rodzinne, zastanawiać się, kto na nich jest. Wtedy zaczynają się poszukiwania, często od zera, bo dziadkowie nie żyją albo mieszkają daleko, albo nie chcą mówić.

Historyk Krystyna Pawełek od kilku lat bada dzieje własnej rodziny  

Od czego zacząć tworzenie drzewa genealogicznego?
Od naszkicowania drzewa, dzieląc przy tym rodziny na monogamiczne (podstawowa jednostka genealogiczna, rodzice z dziećmi), by zorientować się, w którą stronę skierować poszukiwania. Później analizujemy akty urodzenia, chrztu, ślubu, zgonu, umowy o pracę, legitymacje szkolne, akty własności itp. Ostatnio otwarto też archiwa ZUS-u. Dokumenty rodzinne często leżą gdzieś trochę zapomniane, sponiewierane. Najlepiej je zeskanować, wydrukować, zabezpieczyć oryginały - byle nie w otoczki plastikowe, bo to bardzo niszczy. Następnym etapem są rozmowy z najstarszymi członkami rodziny, z którymi mamy kontakt – warto spisać ich relację albo nagrać. Odrębną kategorią są zdjęcia rodzinne. Te starsze, z lat 50. i 60. zazwyczaj są opisane. Później ten zwyczaj zaczął zanikać.

Poszukiwanie przodków wiąże się z podróżowaniem: odwiedzaniem cmentarzy, przeglądaniem ksiąg parafialnych.
W przypadku cmentarza komunalnego nie ma problemu z wyszukaniem konkretnego grobu, coraz więcej cmentarzy jest też zinwentaryzowanych w systemie Grobonet. Dzięki zapisom z ksiąg parafialnych odnalazłam żyjących członków mojej rodziny i odwiedziłam ich. Tamtejszych zapisów dokonywano po łacinie, ale w internecie można znaleźć tłumaczenia zwrotów. Wiele takich ksiąg przeglądałam, korzystając z uprzejmości proboszczów i nigdy nie spotkałam się z odmową.

Dziewięć lat temu wróciła Pani w rodzinne strony, do Bielawy, po latach pracy w szkole na Opolszczyźnie. Co wpłynęło na tę decyzję?
Wymyśliłam sobie, że po przejściu na emeryturę przeprowadzę się bliżej mojego miejsca urodzenia - Dzierżoniowa i rodziny, by odnowić kontakty i zająć się poszukiwaniem korzeni. Oparcie rodziny jest bardzo ważne, choć świetnie czuję się ze swoimi znajomymi. Odrywamy się od rodziny w poszukiwaniu autonomii, uciekając przed kontrolą czy ograniczeniami, ale ona jest w nas.

Jak Pani zaczynała własne poszukiwania genealogiczne?
Wtedy, kiedy się zainteresowałam, moi dziadkowie już nie żyli, z pokolenia rodziców miałam tylko mamę. Żałuję, że kiedy żyli jeszcze mój tato czy ciocie to w ogóle mnie to nie interesowało. Bardzo żałuję. Kuzynka pożyczyła mi zachowany przez jej mamę wypis z podziału majątku ziemskiego mojego pradziadka. To była kartka wyrwana przez miejscowego notariusza tuż przed opuszczeniem rodzinnych stron w 1945 roku. Notariusz mając świadomość, że w innym przypadku wszystko zaginie bezpowrotnie, rozdawał swoim klientom dotyczące ich papiery. W tym dokumencie byli wyszczególnieni wszyscy członkowie rodziny mojego pradziadka. To był punkt zaczepienia.

 Maliczkowice, lata trzydzieste, na zdjęciu dziadkowie Krystyny Pawełek

Wiele rodzin na Dolnym Śląsku, w tym także Pani rodzina, swoje korzenie ma na Kresach. Jakie instytucje mogą być pomocne w poszukiwaniach genealogicznych?
Moja rodzina pochodzi z Kresów Wschodnich, przodkowie mieszkali we wsiach koło Lwowa – Sokolnikach, Maliczkowicach, Nawarii. Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie udostępnia w internecie skany z ksiąg parafialnych (www.agad.gov.pl). W Urzędzie Stanu Cywilnego przy ul. Kłopotowskiego w Warszawie dostępne są Księgi Zabużańskie, od ich zamknięcia nie upłynęło jednak jeszcze sto lat, więc nie można tam prowadzić badań genealogicznych, ale można do nich napisać i za niewielką opłatą otrzymać wypisy z metryk rodzinnych. Archiwum Państwowe we Wrocławiu ma księgi Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Na stronie Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego wystarczy wpisać nazwisko, by wyszukać ze wszystkich transportów konkretne osoby, które przyjechały, wraz z numerem inwentarzowym i dowiedzieć się: kto jechał, kiedy się urodził, pokrewieństwo, co wiózł ze sobą, gdzie się osiedlił. Najwięcej nazwisk jest z oddziału PUR we Wrocławiu, w Wołowie oraz z Dzierżoniowa (22 tys.). Na Kresach wychodziły urzędowe roczniki województw, zawierające między innymi spisy pracowników poczty i telegrafu, łącznie z woźnymi. W Krakowie przy Uniwersytecie Jana II jest archiwum arcybiskupa lwowskiego Eugeniusza Baziaka, który zadbał, by dokumenty zostały zgromadzone i przetransportowane do Polski. Można tam zadzwonić, umówić się i skorzystać. Osoby pochodzące z Wołynia mogą zaglądać na stronę wolyn-metryki.pl.

W internecie jest dużo narzędzi do tworzenia drzew genealogicznych.
Tych stron, wraz z poradnikami jest bardzo dużo, np. genealodzy.pl, ornatowski.com. Moim zdaniem najlepszym obecnie oprogramowaniem do tworzenia drzew genealogicznych czy wykresów rodowodowych jest Ahnenblatt (niem. arkusz przodka). Schody zaczynają się w momencie, kiedy mamy za dużo osób, trzeba umieć to uporządkować. Rozrośnięte drzewa pięknie wyglądają w komputerze, można je z łatwością uzupełniać, gorzej z wydrukiem, ponieważ te strony nie dają możliwości pomniejszenia drzew. W historii krewnych od strony mamy doszłam do 1735 roku. Musiałam kupić dysk zewnętrzny, żeby sobie wszystko zabezpieczyć.

Polskie groby na cmentarzu w Nawarii, są tam też groby pradziadków Krystyny Pawełek

Czy zawód historyka pomaga Pani w poszukiwaniach genealogicznych?
Historię kończyłam w latach 70. Wówczas nie było czegoś takiego jak genealogia. Miałam jeszcze zajęcia z historii narodów Związku Radzieckiego. Tak naprawdę nie wiedziałam nic. Pomaga mi wiedza w korzystaniu z archiwum, znam łacinę ze studiów, więc nie mam problemu z odczytywaniem ksiąg parafialnych, wiem jakie pytania zadawać.

Jakie rodzaje materiałów zgromadziła Pani w swojej historii rodzinnej?
Zdjęcia, relacje, wspomnienia, dokumentację prasową, wydruki z książek i czasopism, rozmowy z mieszkańcami wsi. Moim najcenniejszym nabytkiem, ze względu na sentyment, jest niemiecka mapa sztabowa z 1940 roku, z zaznaczonymi ścieżkami, przygotowana przed atakiem na Związek Radziecki. Są na niej tereny przygraniczne Generalnej Guberni i tereny pod okupacją sowiecką – Lwów i okolice, w tym Maliczkowice i Nawaria. To cenny dokument rodzinny. 
Mój dziadek po przyjeździe do Dzierżoniowa zarabiał wożąc różne towary swoim wozem z zaprzęgniętym koniem. Zatrudniono go między innymi do wywożenia rzeczy likwidowanej komendantury radzieckiej w Dzierżoniowie. Komendant życzył sobie przewieźć na stację kolejową różne rzeczy, także zagrabione na tych terenach. Kiedy już wszystko wywieziono, w jego biurze dziadek znalazł przypiętą do ściany kartę z napisem „My pobiedili” (ros. zwyciężyliśmy). Po odwróceniu jej okazało się, że to mapa jego rodzinnych stron. Moja rodzina nie dokonała niezwykłych czynów. To były zwykłe chłopskie rodziny, które ciężko pracowały, żyły, bawiły się, miały różne koleje losu. Nauczyło mnie to osobistej perspektywy, zdaję sobie sprawę z przeskoku cywilizacyjnego, jakiego dokonaliśmy. Paradoksalnie, gdyby nie te wszystkie zawieruchy, przez które przeszliśmy, nie wiem, czy mogłabym rozmawiać o przodkach, czy nie byłabym może zajęta jak oni uprawą ziemi.

Fragment niemieckiej mapy sztabowej z 1940 r.

Przy poszukiwaniach istotna jest też znajomość tła historycznego z okresu, z jakiego poszukujemy naszych przodków. Wiadomo, że były to migracje, utraty majątków. Dla Pani tworzenie drzewa genealogicznego to nie suchy spis imion, nazwisk i dat urodzenia i śmierci oraz pokrewieństwo, ale także tło społeczno-kulturowe, wzbogacone o indywidualne historie losów, wspomnienia, które każde z osobna składają się na pamięć rodzinną.
Rozmawiam z wieloma osobami poszukującymi swoich korzeni i wiem, że w pewnym momencie każdy z nich zadaje sobie pytanie typu: dlaczego w mojej rodzinie obchodzono takie a nie inne święta, dlaczego babcia na stolik nocny mówiła „nakastlik”, a na buty „meszty”. Przeprowadziłam wiele rozmów, mam wspomnienia dotyczące obrzędów, zwyczajów, konkretne historie. Wiedza o rodzinie daje mi stabilność, zakotwiczenie. Ze strzępków dziecięcej pamięci wydobywają się wspomnienia. Czuję bliskość z przodkami, choć nigdy ich nie spotkałam, nie rozmawiałam z nimi. Bez emocji nie ma badań genealogicznych, jeśli ktoś nie ma stosunku emocjonalnego do swojej rodziny i przeszłości, to skończy się na jedynie rysunku drzewa genealogicznego. Będą to nazwiska, za którymi nic nie stoi. Tworzenie historii własnej rodziny to nie bezduszna statystyka. Chodzi o to, żeby za każdym nazwiskiem odkryć osobę z krwi i kości.

Aneta Pudło-Kuriata

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

piątek, 10.08.2018 05:44
Czasem lepiej nie wiedzieć kim byli przodkowie...