Dla takich chwil warto się ścigać

sobota, 18.2.2023 08:00 3819 0

Czy „Korona Gór Sowich” zajmie pierwsze miejsce w Polsce? Z guru dolnośląskiego kolarstwa Bogdanem Rzepką o wielkiej miłości do dwóch kółek i tegorocznym sportowym spektaklu w Piławie Górnej.

- Panie prezesie…

- …Już od czasu dłuższego nie prezesuję Dolnośląskiemu Związkowi Kolarskiemu. Teraz kieruje nim  Rafał Jurkowlaniec, niedawny Marszałek Województwa Dolnośląskiego.

- Tak. Do urzędu marszałkowskiego we Wrocławiu przyjeżdżał na rowerze. Czym pan jeździ do pracy? 

- Jestem już „stypendystą ZUS-u”. Mam nielimitowany czas pracy i dużo jeżdżę na rowerze.  Co roku w dniu urodzin robię sobie „test wydolnościowy”. Przejeżdżam tyle kilometrów, ile mam lat. W ubiegłym pokonałem dystans 69 kilometrów. Jest nieźle, daję radę.

- Skąd pomysł na „Koronę Gór Sowich”?

- „Grody Piastowskie” były prestiżowym wyścigiem zawodowym, organizowanym na Dolnym Śląsku od przeszło 55 lat, postrzeganym jako jeden z najlepiej przygotowanych w Europie. Jak wiadomo, każdemu takiemu wydarzeniu towarzyszą wyścigi dla amatorów. Kiedy padała propozycja, żeby w tak zacnym regionie zorganizować amatorską imprezę kolarską, idea od razu przypadła nam do gustu. Tym bardziej, że jeszcze 10 lat temu ciężko było przejechać przez przełęcze Gór Sowich, a dziś mamy świetne drogi, którymi można się ścigać. Skala trudności jest duża, a drogi coraz lepsze. Koronę organizujemy w poszczególnych miastach po obydwu stronach Gór Sowich. Do tego dołączyła „Jaworska Pajda Chleba”.

- Małysz wolałby bułkę z bananem…

- Nazwa nie jest przypadkowa, ponieważ Jawor to „Miasto chleba i piernika”. Dawniej zwycięzców dekorowano wieńcami laurowymi. W Jaworze kolarze otrzymują warkocze chlebowe no i, oczywiście, największe wzięcie ma pajda chleba ze smalcem, małosolnym ogórkiem oraz piwo. To „Polska, jaką kocham. Uśmiechnięta, otwarta, bez kompleksów”, jak to ładnie ujął Maciej Nowaczyk. Wyścig niedawno debiutował i już cieszy dużym uznaniem zawodników, bo ludzie lubią eventy z charakterem.

- Przewyższenia to nie wszystko. Czy dla kolarzy, którzy mierzą się ze swoimi siłami, jakąś rolę odgrywa krajobraz?

- Nigdy nie mieliśmy aspiracji, żeby organizować wyścigi w innych województwach. Sudety od Szklarskiej Poręby przez Pogórze Kaczawskie aż po Góry Sowie to wymarzone tereny do ścigania się na rowerze. W całej Polsce nie ma lepszych niż na Dolnym Śląsku. Tu jest wystarczająco dużo kolarskich wyzwań. Nigdy nie brakowało też doskonałych tras na rodzinne przejażdżki rowerowe.  

- Brzmi pięknie, ale gdy przychodzi konfrontacja z rzeczywistością…

- Niezwykle istotnym elementem tej układanki są finanse. Oczywiście, trzeba mieć sponsorów albo samorządy w roli partnerów, ale nie wolno też szaleć z pieniędzmi. Bywa, że oczekiwania organizatora są zbyt duże. Dlaczego, na przykład, od kilku lat nie ma Tour de Pologne na Dolnym Śląsku? Bo oczekiwania organizatora są zbyt wygórowane i żadne miasto im nie sprosta. 

- Za to dolnośląskie „Grody Piastowskie” szczyciły się mianem drugiej z najbardziej prestiżowych międzynarodowych etapówek dla zawodowców, organizowanych regularnie w Polsce, zaraz po Tour de Pologne.

- To duży plus, ale nie przypadek. Prestiż zawodów wynika z wielu aspektów organizacyjnych, co podkreślają dziennikarze. Mam na myśli przygotowanie imprezy, widowiskowe i trudne trasy oraz ich profesjonalne zabezpieczenie czy choćby noclegi w wysokiej klasy Hotelu Qubus. Jednak największą wartością są ludzie, z którymi mam przyjemność współpracować, ich doświadczenie i profesjonalne podejście do swoich zadań, wspólne zaufanie,  co tworzy na naszych wyścigach swoisty rodzinny klimat. Z pewnością trudno byłoby organizować te  imprezy bez wyjątkowego wsparcia całej rodziny. 

- Po co w ogóle fatygować się na trasę wyścigu kolarskiego, skoro można sobie obejrzeć transmisję w telewizji? Jaka to różnica?

- Taka sama jak między meczem piłki nożnej, oglądanym bezpośrednio na stadionie a meczem na ekranie telewizora. To zupełnie inne odczucia. Podobnie jest z wyścigami. W telewizji mogę sobie obejrzeć co najwyżej ostatnie dziesięć kilometrów podjazdu i wjazd na metę, bo śledzenie pięciogodzinnej transmisji nie ma sensu. To dla mnie strata czasu. Liczy się bezpośredni udział, podobnie jak w bieganiu, choć biegi to trudna dyscyplina sportu. Dużo łatwiej jest na rowerze.

- Jak to rozumieć?

- W sensie wytrzymałościowym. To zdecydowanie inne obciążenia organizmu. Oczywiście, kolarstwo zawodowe jest bardzo ciężkim sportem. Kiedy trzeba przejechać 200 kilometrów, to nie da się nic oszukać. Biegacze, natomiast, pokonują 5, 10, 20 czy 40 km i to jest ekstremalny wysiłek, na jaki stać organizm w stosunkowo krótkim czasie. Wszyscy  amatorzy  startujący w „Koronie Gór Sowich” mają szansę na zwycięstwo w swojej kategorii wiekowej, ale największą ci, którzy regularnie trenują i są profesjonalnie przygotowani do startu. Większość jednak jedzie 50 czy 60 kilometrów po to, żeby poczuć kolarską atmosferę, spotkać się z przyjaciółmi, sprawdzić swoją formę i na bardzo trudnych górskich podjazdach pokonać własne słabości.

-  W tym roku start i meta „Korony” w Piławie Górnej. Niektórzy twierdzą, że nie warto chodzić na lotne premie, bo kolarze tylko migną przed oczyma i po zawodach.

- Właśnie dlatego organizujemy kryteria, jak na przykład „Memoriał im. Stanisława Szozdy w Prudniku”. Zapraszam! To całodzienna impreza, wyścigi na rudzie 1600 metrów. Zawodnikom można kibicować od rana do wieczora. I tym dwuletnim, i tym, co mają 60 lat. Ten sport jest wówczas wręcz namacalny, bo na takiej trasie można cały czas obserwować kolarzy. Myślę, że namiastką memoriału będzie w tym roku kryterium na placu Piastów Śląskich w Piławie Górnej.

- „Korona Gór Sowich” w wersji mini…

- To forma wyścigu dla dzieci. W centrum miasta będzie runda czterystumetrowa (dystans widowiskowy i adekwatny do umiejętności). Wysiłek zawodników i skalę trudności widać dopiero wówczas, kiedy mali kolarze muszą podjechać pod górę i przejechać trzy, cztery rundki.

- Żywa iskierka w środku miasta?

- Według mnie plac Piastów Śląskich w Piławie Górnej to bardzo ekskluzywne miejsce. W innych miastach najbardziej wyeksponowane są rynki, a tu największe wrażenie (pod względem zagospodarowania przestrzennego, zadbanej zieleni miejskiej czy świetniej skomponowanej infrastruktury) robi centralnie położony plac. Spróbujemy zaproponować takie rozwiązania organizacyjne, żeby dobrze wkomponowywały się w to zacne miejsce i ukazywały, jak pięknym sportem jest kolarstwo. Jeśli przy okazji dobrze przygotuje się projekt zmiany organizacji ruchu, w przyszłości będzie można go wielokrotnie wykorzystywać. Na przykład zorganizować kryterium, podczas którego młodzi sportowcy wreszcie będą mogli się pościgać z zawodnikami licencjonowanymi, w kategoriach młodzik, junior czy junior młodszy, o czym marzy trener szkółki kolarskiej w Piławie Górnej Kazimierz Janusz z podopiecznymi.

- Jaką rolę dla organizatora odgrywają dobre relacje z zawodnikami?  

- Podjazd na Górę Świętej Anny zawodnicy „Korony Gór Sowich” nazwali złem w czystej postaci. Kilka lat temu finisz wyścigu w Nowej Rudzie był wyjątkowo trudny. Kolarze musieli zmierzyć się dodatkowo z niską temperaturą i deszczem. Cały czas powtarzam, że nie można czegoś zrobić „trochę dobrze”. Amatorom należy się taki sam szacunek jak sportowcom zawodowym. Kto jeździ na rowerze, to wie, co oznacza dystans 60 km pokonany w półtorej godziny. Wie, jakiej wymaga siły i umiejętności. Uważam, że zawodnicy powinni mieć zapewnione wszystko: nagrody, medale, wyróżnienia i odpowiednią oprawę ceremonii wręczenia nagród. Nie wolno ich dekorować pod płotem. Na wyścigi przyjeżdżają przecież z żonami, dziećmi, z całymi rodzinami. Dobrze ilustruje to komentarz na jednym z forów internetowych. Pod zdjęciem zwycięzcy, stojącego na podium razem z kilkuletnią córką,  można przeczytać - Dla takich chwil warto się ścigać. W Piławie Górnej też zaproponujemy scenerię, z której wszyscy będą zadowoleni.

- Gdzie i kiedy się zaczęła się pańska miłość do dwóch kółek?

- Pochodzę z Nowej Rudy. W rodzinnym mieście uprawiałem, a jakby inaczej, piłkę nożną. Moje sportowe początki sięgają KS Piast Nowa Ruda. Kiedy wyjechałem do Zagłębia Miedziowego, założyłem rodzinę. Syn od najmłodszych lat poszukiwał dla siebie dyscypliny sportowej. Po kilku latach prób uznał, że najbardziej pasuje mu rower. W ciągu kolejnych dziesięciu z sukcesem przeszedł wszystkie kolarskie szczeble, od kategorii młodzik do orlika, a ja mu w tym, wraz z rodziną, konsekwentnie towarzyszyłem. Postanowił jednak zainwestować w rozwój zawodowy. Wówczas zakończyła się przygoda, przestałem wyjeżdżać z dzieckiem na zawody, a rozpoczął się etap organizacji wyścigów (Szlakiem Grodów Piastowskich, później CCC Tour Grody Piastowskie), trwający przynajmniej dwadzieścia następnych lat. Kiedy przepracowałem trzydzieści, przeszedłem na emeryturę i profesjonalnie zająłem się wyścigami. Zyskałem doświadczenie i nielimitowany czas pracy. Mogłem poświęcić się dużym, międzynarodowym imprezom sportowym.

- Przydało się doświadczenie z pracy?

- W KGHM Polska Miedź zarządzałem dużym zespołem ludzi, co mi bardzo ułatwiło zadanie. Wyścig to poważne przedsięwzięcie. Skupia wokół siebie kilkadziesiąt osób, którym trzeba zorganizować pracę. Kiedy przyjeżdżają do ciebie dobre ekipy, bo impreza jest na wysokim poziomie, wówczas łatwiej o sponsora. Jeżeli impreza jest dobrze przygotowana, to automatycznie pojawiają się partnerzy, którzy chcą ją wesprzeć. W dużej mierze najłatwiej pozyskać pieniądze we własnym miejscu zamieszkania. Żeby sprzedawać miedź, KGHM nie potrzebuje reklamy na imprezie kolarskiej, ale przeznaczy środki na obecność podczas wyścigu, który przyjdą zobaczyć pracownicy firmy z rodzinami.

- Bardzo dobrze ułożyła się też współpraca z właścicielem CCC…

- Dariusz Miłek uprawiał kolarstwo już od najmłodszych lat. Startował w kadrze narodowej, wyjeżdżał na wyścigi zagraniczne. Kolarstwem pasjonuje się do dzisiaj. W dalszym ciągu jeździ na rowerze i świetnie sobie radzi.  To bez wątpienia jedna z ulubionych dyscyplin właściciela CCC. Startował w „Grodach Piastowskich” jako zawodnik i wspierał wyścig nieprzerwanie przez 20 lat. Dzięki jego osobistemu zaangażowaniu mogliśmy organizować imprezę na wysokim poziomie, za co należą mu się wielkie podziękowania.

- To jak został pan prezesem DZKol?

- To był czas, kiedy uczestniczyłem w posiedzeniach zarządu. Miałem sporo uwag do zrządzania, które w moim odczuciu  nie wyglądało tak, jak powinno. Wiadomo, jak kończą się takie uwagi. Usłyszałem - Jak wiesz lepiej, to zostań prezesem…  Uznałem, że warto poświęcić trochę czasu, żeby Dolnośląski Związek Kolarski funkcjonował na wysokim poziomie.

- I udało się?

- To był dobry czas, byliśmy najlepszym okręgiem, było nas w kraju widać. Na Dolnym Śląsku mieliśmy praktycznie wszystkie najważniejsze przedsięwzięcia pod względem organizacyjnym i przez 4 – 5 lat w naszym regionie bardzo dużo się działo.

- Jakie przedsięwzięcia?

- Myślę o kilkakrotnych mistrzostwach Polski, olimpiadach młodzieży czy Światowych Igrzyskach Polonijnych w Sobótce. Do organizacji imprez wymagających dużego zaangażowania wszyscy się zwracali do DZKol. Grupa CCC stała się przystanią dla amatorów z zespołów orlika i juniora. Perspektywa pensji i udziału w jednej z lepszych europejskich grup zawodowych stanowiła dla młodych zawodników swego rodzaju doping. A kiedy Polski Związek Kolarski popadł w bardzo poważne tarapaty finansowe, zostałem jego wiceprezesem. Wyprowadziliśmy go na prostą. Wszystkie zobowiązania (z wyjątkiem długu wobec Mostostalu za budowę toru) zostały uregulowane. W dużej mierze właśnie dzięki Dariuszowi, który asygnował środki na Polski Związek Kolarski… Największy sukces polskiego kolarstwa w tym czasie to mistrzostwo świata w kolarstwie szosowym Michała Kwiatkowskiego.

- A jakie nazwiska kolarzy z naszego regionu warto pamiętać?

- Dawniej mekką kolarską, nie tylko dolnośląską, była właśnie Nowa Ruda, skąd wywodzili się tacy zawodnicy, jak Trybała, bracia Smyrakowie, Grzegorz Rosoliński, Jan Jankiewicz czy trener Manfred Matuszewski. Po drugiej stronie Gór Sowich zdecydowanie wyróżniającym się kolarzem był Jacek Mickiewicz. Później pałeczkę przejął jego syn, Tomasz, ale najwięcej zwycięstw na koncie ma właśnie Jacek. To on pozostaje najbardziej znanym zawodnikiem, co zresztą potwierdza tytuł „Ambasadora Powiatu Dzierżoniowskiego”, przyznany 18 czerwca ubiegłego roku. Wiele też osiągnął w tym sporcie, wywodzący się z tego regionu, Sławek Chrzanowski. To znaczący sprinter. Na tym terenie nie brakuje utalentowanych osób związanych z kolarstwem. W Polskim Związku Kolarskim miałem bliskie kontakty z Mariuszem Mazurem z Dzierżoniowa, wieloletnim trenerem kadry narodowej kobiet. Z podopiecznymi był na wszystkich imprezach rangi światowej…

Fot.: Materiały prasowe Bogdana Rzepki, Facebook CCC TOUR Grody Piastowskie

UM Piława Górna

Dodaj komentarz

Komentarze (0)