Dawaj, Michał, musimy obalić komunizm!

środa, 11.11.2020 00:00 7877 22

- Oparłem się o kiosk i oblany potem odpaliłem papierosa. Nogi mi się trzęsły, ale musiałem iść dalej, bo radiowóz stanął pod gmachem komendy. W przypadku niepowodzenia taka akcja zapewniłaby mi pobyt w więzieniu - piławski działacz Solidarności wspomina początki ruchu.

Początki

Nazywam się Michał Gnus. Jestem mieszkańcem Piławy Górnej. To było po 10 sierpnia 1980 roku. Pracowałem w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego „Nowar” i szedłem na popołudniową zmianę. Przy portierni zaczepił mnie  Tadeusz Pisarek.  Był kierownikiem zaopatrzenia i jeździł po przędzę aż na Wybrzeże. Zaprowadził mnie do kotłowni, gdzie wyjął ulotki. W ten sposób po raz pierwszy dowiedziałem się o NSZZ Solidarność. - Schowaj to, przejrzyj i zacznij działać, bo w Szczecinie już powstają związki. Organizują się sami i nikogo nie pytają o zgodę - powiedział po cichu. Nie wytrzymałem. Mimo ostrzeżenia, wszystko przeczytałem już w pracy. Po skończonej zmianie poszedłem na działkę i dokładniej przeanalizowałem materiały. Pozostała tylko kwestia - Jak zrekrutować ludzi do komitetu?

Pierwszego zwerbowałem Ignacego Kucharskiego. On potrafił zmotywować… Powtarzał - Dawaj, Michał, przecież musimy obalić komunizm! Dołączyli do nas Stanisław Piszko i Władysław Radecki. Postawiłem sobie za cel, żeby znaleźć ludzi z każdej zmiany. W oddziale „B” zależało mi na bezpartyjnym Mieczysławie Piszczku. Podszedłem do niego, poprosiłem na bok i mówię - Panie Mietku, chodźmy tu, bo ktoś może nas podsłuchać. Odskoczył, rozłożył ręce i wykrzyknął - Michał, czy ty wiesz, co robisz!? Zdajesz sobie sprawę, że wszyscy możemy być zwolnieni?

W roku 1980 było nas dziewięciu. Próbowaliśmy stworzyć związki od podstaw. Kiedy w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu-Zdroju rozpoczęły się strajki, stanąłem na czele komitetu. Chciałem zgłosić dyrekcji powołanie organizacji w zakładzie, ale koledzy zaczęli studzić mój zapał. Sugerowali, żeby zaczekać, aż będzie podpisane porozumienie. W przeciwnym razie, rzeczywiście, wszyscy zostalibyśmy zwolnieni. Porozumienie podpisano w sierpniu. Poszliśmy do dyrekcji, powiadomiliśmy sekretarza gminy i komendanta milicji. Wiedziała już cała Piława.

Pierwszą siedzibę mieliśmy na parterze budynku przy ówczesnym pl. Czerwonym we Wrocławiu (obecnym pl. Solidarności), jednak było tam zdecydowanie za mało przestrzeni, bo zjeżdżali się do nas ludzie z całej Polski: Rzeszowa, Przemyśla, Krosna itd. Po jakimś czasie zmieniliśmy adres na Mazowiecką, niedaleko Mostu Grunwaldzkiego. Cotygodniowe spotkania kończyły się tak późno, że nie miałem już transportu. Ludzie z Ząbkowic Śląskich podwozili mnie do Przerzeczyna, skąd wracałem nocą przez las. W torbie nosiłem „bibułę”: biuletyny informacyjne, ulotki itp. Dzięki temu do Piławy Górnej docierały informacje o sytuacji w innych województwach. Zradiofonizowaliśmy centralny oddział w zakładzie. Komunikaty był wygłaszane podczas przerwy.

Cebula

Pamiętam pierwszy strajk dwugodzinny o wprowadzenie wolnych sobót. Powiadomiłem „Kambud”, „Marmury”, „Bobo” i „Przyczepy”, ale oni nie reagowali, więc strajkowaliśmy sami. Nie wypaliło im to tak dobrze jak nam w „Jedwabiu”. My działaliśmy prężnie i zrealizowaliśmy wiele zakładanych celów. W październiku wygrałem wybory na przewodniczącego związku. Ze swojej wypłaty wziąłem 1000 zł i pojechałem do Łagiewnik. Kupiłem przyczepę cebuli i przywiozłem ją do zakładu. Spotkałem się z krytyką, no bo jak to - Przewodniczący sprzedaje cebulę? Pojechałem więc do Nowej Rudy odwiedzić głównego księgowego. Poprosiłem o 5000 zł. Przelali nam pieniądze, ale kazali oszczędzać. Przyjęliśmy, że należą się najbardziej potrzebującym. Niestety, nie starczyło dla każdego pracownika…

Robiłem wszystko, żeby pozyskać nowych członków. Od księdza proboszcza dostałem strój św. Mikołaja. Mieliśmy skrzypce, akordeon, ale nie było nas stać na prezenty, więc rodzice przynieśli paczki we własnym zakresie. Dzieci wyszły zadowolone, nawet porobiliśmy sobie zdjęcia. Była też zabawa sylwestrowa i trzy pielgrzymki do Częstochowy. Do tego wycieczki do Warszawy czy Poznania. Dla dzieci z Piławy Górnej trzy razy zorganizowaliśmy wycieczkę do zoo. Pamiętam, jak jedna pani przyszła do nas z żalem, że jej dziecko nie pojechało. Sekretarka komisji zakładowej Irena Liburska organizowała dodatkowy autokar, bo tylu mieliśmy chętnych. Zabolało mnie, kiedy w zoo zobaczyłem, że małpy jedzą banany, które dla naszych dzieciaków były rarytasem. Cóż, takie to były czasy…

W czerwcu 1981 zorganizowałem międzyzakładową wycieczkę z okazji 25. rocznicy „Poznańskiego Czerwca” i odsłonięcia pomnika upamiętniającego tragiczne wydarzenia. Podczas uroczystości zobaczyłem trzy sztandary „Solidarności”. Zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Pomyślałem, dlaczego my nie możemy mieć takiego sztandaru? Był to jednak wydatek rzędu 86 tysięcy złotych. Nadeszła jesień, znów kupiłem cebulę, ale tym razem z pieniędzy związkowych. Zależało mi na sztandarze i próbowałem uzbierać całą sumę. Wtedy wszędzie brakowało papierosów. - Michał, jedziemy do Krakowa! Tam mają odpady tytoniowe, ale nie oddadzą nam ich za darmo - powiedział Tadeusz Pisarek. Załadowaliśmy więc całą nysę materiałami na zasłony i wyruszyliśmy do stolicy Małopolski. Do Piławy wróciła ciężarówka pełna papierosów w tekturowych pudłach. Zrobiliśmy też akcję wykopki w PGRze, a podczas meczu Polska - NRD zorganizowaliśmy zbiórkę z przeznaczeniem na cele związkowe. Zbieraliśmy też pieniądze w dniu wypłaty. Przy okazji trochę grosza dorzuciliśmy do rozbudowy kościoła parafialnego.

                                                                   Od prawej: Michał Gnus i Jerzy Liburski

Sztandar

Namawiałem Andrzeja Fafka, żebyśmy wynajęli plastyka, który narysowałby projekt. Wykonanie sztandaru zleciliśmy w Poznaniu. - Musi być godło z koroną. Nie przyjmę sztandaru, jeśli nie będzie korony - ustaliłem warunki i wpłaciłem zaliczkę. Trzeciego grudnia dostałem telefon, żeby przyjechać po sztandar. Kazali mi przywieźć pieniądze i zapłacić na miejscu. Pojechał ze mną Tadeusz Szady. Był bardzo zimny dzień, a śnieg mocno pruszył. Pojechaliśmy z dworca taksówką. Odebraliśmy sztandar i poczuliśmy satysfakcję z osiągniętego celu.

W niedzielę 13 grudnia rano zapukał do mnie kierownik produkcji Albert Wołkowicz. Po chwili przyszedł  Józef Walaszczyk. - Michał, wiesz, co się dzieje!? Stan wojenny nastąpił - zakomunikowali. Nagle nasz sztandar stał się problemem. Poszedłem do fabryki. Wszedłem pod pretekstem teleksu z wrocławskiego biura, ale co mogłem zrobić sam? Do teczki schowałem godło, rękawiczki i szarfy. Owinąć sztandar wokół siebie i przemycić pod płaszczem? Wyrzucić go przez okno? W mieście spotkałem Jerzego Liburskiego. – Pomożesz? Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Poszliśmy do księdza proboszcza, który zaproponował, żebyśmy przynieśli sztandar wieczorem, po zmianie portierów. Około siódmej Jerzyk przeszedł niezauważony przez sad, a ja wszedłem do zakładu. Portier odprowadził mnie do schodów i nagle postanowił wrócić. Stwierdził, że nie będzie się mieszał w nieswoje sprawy. Zwinąłem sztandar w rolkę i wyrzuciłem przez okno. Na dole złapał go Jerzy. Nic więcej nie brałem, bo liczył się czas.

Bibuła

Zaczęliśmy od ulotek na przystankach autobusowych. Jerzy stał na czatach, a ja naklejałem. Za pierwszym razem byliśmy bliscy wpadki. Jeszcze nie zdążyłem otworzyć kleju, a Jerzyk już krzyczy, że ORMO wyjeżdża z ul. Kwiatowej. Stanąłem jak wryty. Zamurowało mnie, ale ostatecznie udało nam się uciec.

Prasę niezależną odbierałem obok Pewexu w Dzierżoniowie. Któregoś dnia poprosili mnie, żebym zawiózł materiały do Ząbkowic Śląskich. Zgodziłem się. Gdy dojeżdżałem motorowerem do celu, zobaczyłem w oddali oddziały wojska i Milicji Obywatelskiej. Skręciłem na stację benzynową, zatankowałem i zawróciłem do Piławy Górnej. Następnego dnia dowiedziałem się, że działacze z Ząbkowic nie przyjechali po bibułę z powodu wielkiej obławy. 

Robiliśmy bibułę dla całej okolicy. Marian Kowal, główny księgowy „Bobo” przywiózł tusz, papier i matrycę. Praca z Kowalem i Jerzykiem trwała od rana do wieczora. Nasze ulotki  trafiały do Dzierżoniowa i Ząbkowic. Marian był bardzo odważny, pomimo że go śledzili.

Kiedy Piławianka grała na Stadionie Miejskim z drużyną wojskową z Nysy, wyrzuciłem ulotki z tyłu samochodu na ulicę, a resztę Jerzyk rozrzucił na parkingu stadionu. Po wszystkim poszliśmy oglądać mecz.

W księgarni Lotos i w Garmażerii były dostępne książki o ideologii marksistowskiej. Stały za szybą i zawsze kiedy przechodziłem wieczorem obok, miałem ochotę coś z tym zrobić. Którejś nocy  z Jerzykiem zamalowaliśmy szyby. Po trzech dniach książki zniknęły.

Pewna sytuacja mogła mnie kosztować od 3 do 5 lat więzienia. Muszę przyznać, że była to jedna z najtrudniejszych chwil w moim życiu. Mieliśmy drukować ulotki u pani Stefanii Dymczak na ul. Limanowskiego albo u jej sąsiadki, pani Leokadii Moryl. W tym samym bloku mieszkały moja mama i siostra. Materiały trzymałem w altance na ogródkach działkowych. Położyłem więc cebulę, czosnek i jabłka na samym wierzchu torby, w której przenosiłem sprzęt i odważnie poszedłem przez miasto. Na ulicy Dziesięciolecia obok kiosku zatrzymał mnie radiowóz. - Gdzie idziecie? Co niesiecie!? - wykrzyknął komendant ORMO.  - Idę do mamy - odpowiedziałem i włożyłem torbę do radiowozu. - Co chcecie na zagrychę? - zaproponowałem, pokazując owoce i warzywa. Gest wzbudził w ormowcach takie zaufanie, że komendant krzyknął – Jechać! Oparłem się o kiosk i oblany potem odpaliłem papierosa. Nogi mi się trzęsły, ale musiałem iść dalej, bo radiowóz stanął pod gmachem komendy. Nie miałem wyjścia, znali mnie. Gdybym uciekał i tak by mnie złapali. W przypadku niepowodzenia taka akcja zapewniłaby mi pobyt w więzieniu.

Na finał

Pani Stefaniaprzyniosła z zakładu materiał, z którego zrobiliśmy dwie flagi. Zaproponowałem pani Leokadii, żeby wyhaftowała na nich napis: „Solidarność żyje, walczy i zwycięża”. Flagi zawisły na szczycie komina ZPJ „Nowar” w Piławie Górnej.

Kiedyskończył się stan wojenny, byliśmy z Jerzym mężami zaufania w komisjach podczas wyborów w 1989 roku. Głosy liczyliśmy całą noc. Wygraliśmy te wybory. Zrobiliśmy zebranie w zakładzie. Jerzy Liburski został przewodniczącym komisji zakładowej. Komuna upadła. Wypełniły się słowa „Solidarność żyje, walczy i zwycięża”. 

Rozmawiał Bartosz Piasecki

UM Piława Górna

Przeczytaj komentarze (22)

Komentarze (22)

qjurek czwartek, 12.11.2020 00:54
I co? Gdzie jest Nowar , BoBo, Przyczepy i.t.d. Nie...
czwartek, 12.11.2020 15:57
Nie ma starych firm opartych na księżycowej ekonomii. Ale jest...
piątek, 13.11.2020 19:00
Na łeb upadłeś? Pamiętam Piławę gdzie rano przed 6 ulicami...
piątek, 13.11.2020 23:07
a pamiętasz w sklepach puste haki,kilometrowe kolejki o cokolwiek -to...
sobota, 14.11.2020 10:13
tak pamiętam, że puste haki były po strajkach solidarnosci i...
Mieszkanka czwartek, 12.11.2020 22:46
Brawo panowie bardzo ciekawe historie. A za prywatyzację odpowiadali politycy....
y czwartek, 12.11.2020 01:07
Doba sobie jaja z ludzi robi... .Rozumiem,że ci dwaj to...
ANTY czwartek, 12.11.2020 08:25
Tak obalali komune ze wybrali KOMUCHA na...
czwartek, 12.11.2020 08:30
Brawo panie Michale za odwagę. Bez Was do tej pory...
Robert czwartek, 12.11.2020 09:55
Szacun Panowie!!!
środa, 11.11.2020 17:42
lepiej byście 0,5l obalili bo dzięki wam mamy masową...
środa, 11.11.2020 12:27
Tak obaliliście komunę, że od pięciu lat znów rządzi. Składam...
środa, 11.11.2020 16:57
:)))))))---- dobre!!!!
sw środa, 11.11.2020 17:12
i do czego doprowadziliscie?Ludzie nie maja pracy!Niektorzy z was ustawili...
środa, 11.11.2020 17:28
A Dziwisz się?
Mieszkaniec środa, 11.11.2020 08:17
No i wywalczyliście!!! Bobo nie ma, Kambudu nie ma, Przyczep...
środa, 11.11.2020 09:13
Robotnicy obalili komune, a kapitaliści i cwaniaki obalili robotników
środa, 11.11.2020 10:04
Nie wiem czy znajomość z jednym z wymienionych tu panów...
środa, 11.11.2020 12:05
jeden kretyn potrafi zniszczyc prace pokolen-a ludzie wybieraja do władzy...
MKK środa, 11.11.2020 08:17
I co zrobili z tymi pięknymi ideami i ideałami ci...
środa, 11.11.2020 11:05
Masz rację! też mi wstyd za WAŁĘSE
środa, 11.11.2020 07:38
Pięknie opowiedziane.