Adam Lizakowski żegna poetę Tadeusza Żurawka

czwartek, 28.12.2023 12:40 649

Wraz ze śmiercią Tadzika, tak do niego mówiła jego mama, odeszło ode mnie stare Pieszyce z lat 70. Znałem go przez 48 lat, od jego 8 klasy szkoły podstawowej. Chciał został marynarzem, wyjechać do Gdańska, ale skończył szkołę zawodową w Dzierżoniowie i został hydraulikiem, jednak ani jednego dnia nie pracował w tym zawodzie. Praca w zespole nie była dla niego, chociaż był lubiany, został samotnikiem i poetą sowiogórskim.

On nie sprawiał ludziom problemów, cenili go, jednak to ludzie sprawiali jemu problem. Wybrał książki, które czytał całe życie. Z czasem pod moim wpływem zaczął pisać wiersze, ostrożnie, powoli, niechętnie. Przy mnie pisał swoje pierwsze wiersze, a ja byłem pierwszym czytelnikiem jego wierszy, później ich promotorem. Znałem jego skryte marzenia a on moje. Tysiące dyskotek w klubie "Mrowisko" i tysiące przeczytanych wierszy, rozmów o poetach, książkach, odwiedzania siebie nawzajem. Nie było telefonów, więc każdy przychodził do każdego, kiedy chciał i miał ochotę. Był częstszym gościem u mnie niż ja u niego. Mieszkał z rodzicami i bratem na ulicy Ogrodowej, gdy go poznałem to przychodziłem do niego na ulicę Nadbrzeżną. W jego osiedlowym królestwie dziupli 8 m. kw. z półkami książek na ścianach, z kubkiem herbaty bez cukru rozmawialiśmy o największych poetach świata. Widywaliśmy się praktycznie codziennie nawet zimami. Przez ponad rok razem pracowaliśmy w pieszyckich „zegarach” w galwanizerni w latach 1979/80, w czasie powstawia „Solidarności”. Później wyjechałem za granicę, ale o nim pamiętałem, z czasem wysłałem mu kilkanaście paczek z książkami. Publikowałem jego wiersze w Nowym Jorku, San Francisco, i Chicago. Czas szybko leciał, wróciłem po 35 latach do ojczyzny. Wpadłem na pomysł, aby czytać poezję na Wielkiej Sowie, takie spotkania raz w roku muflonów poetyckich pomysł poparł wydział promocji miasteczka i tak przez ponad 10 lat poeci czytali swoje wiersze na Wielkiej Sowie, Tadeusz też, jeśli był w humorze, bo z natury był pogodny, ale bardzo humorzasty, jak mówią ludzie w Pieszycach. Kilka razy w roku odwiedzałem go na Wielkiej Sowie, w jego wieży, ale on przez te wszystkie lata był wciąż taki sam, radio grało, on coś tam czytał, zawsze uśmiechnięty. Z czasem podczas kolejnego spotkania u niego namówiłem go na kupno komputera i założenie internetu, aby miał ułatwiony kontakt ze światem. Już nie będzie musiał wydać pieniędzy na czasopisma literackie tylko będzie je przeglądał na stronach internetowych. Trwało to wiele miesięcy, ale bratanek pewnego dnia przywiózł mu komputer z Holandii, poszedł na ulicę Sanatoryjną i tak wszedł w XXI wiek.

Z czasem kupiłem dom w Pieszycach i było bliżej do Tadeusza, Pieszyce powoli się zmieniały, praktycznie stały w miejscu wraz z nim. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę, ale tak był pochłonięty pracą w górach, która według jego słów męczyła go, że praktycznie na nic nie miał siły. Pogodził się ze swoim losem strażnika na Wielkiej Sowie, a także samego siebie pilnował, aby czasem czegoś nie daj Boże nie zmienić. Po 20 czy 40 latach myślał tak samo i mówił to samo, zatrzymał się, nic się nie zmienił, i był wciąż tym Tadkiem pełny osobistego uroku, pełen ironii i fantastycznych obserwacji świata i ludzi. Wypowiadał się ciekawie i sarkastycznie, co dodawało mu jeszcze większego wdzięku. Tak samo się zachowywał jakby miał 15 lat, co nieraz przyprowadzało mnie i jego znajomych do niemałych złości. Z żoną od czasu do czasu odwiedzaliśmy go w mieszkaniu po śmierci rodziców, w którym praktycznie nic się nie zmieniło przez 5o lat. Tak je zapamiętałem pod koniec lat 70 i tak wyglądało w drugiej dekadzie XXI wieku. Kochałem te wizyty, u niego czas się zatrzymał, u niego czułem się jakbym znowu miał dwadzieścia lat. Nie dawno, bo w czerwcu zaprosiłem go do wspólnego czytania wierszy w bibliotece w Rościszowie. To było nasze ostatnie wspólne czytanie wierszy i rozmowa o wierszach. Ludzi jak zawsze na takich spotkaniach poetyckich jest garstka, ale dobrze się mam czytało i rozmawiało. Bibliotekarka Bożena Korzeniowska przygotowała spotkanie perfekcyjnie, zadbała o wystrój sali i sama przygotowała się doskonale. Sporo włożyła w te nasze spotkanie pracy. Wraz z jego śmiercią to się skończyło, ostatni raz widziałem go w świdnickim szpitalu, w piątek 15 grudnia, na sześć dni przed jego śmiercią, też rozmawialiśmy o wierszach. Na okiennym parapecie leżały „Zeszyty Literackie” sprzed 10 lat. Tadeusz schudł nie do poznania, wyglądał okropnie, ale liczyłem na spotkanie 22 grudnia w dniu jego 63 urodzin. Na dwa dni przed śmiercią, we wtorek, lekarze wypisali go ze szpitala, nie wiem, dlaczego? Umarł w swoim mieszkaniu w Pieszycach, w czwartek 21 grudnia, po zachodzie słońca. Kościół – jak większość Polaków o obecnych czasach – raczej go unikał, ale Panie świeć nad jego duszą, wieczny odpoczynek racz dać mu Panie. Niech spoczywa w spokoju.

Adam Lizakowski
Grudzień 27, 2023