Zarzucają mi, że tylko sadzę kwiatki. WYWIAD z prezydent Świdnicy

poniedziałek, 2.7.2018 14:01 1597 0

Z prezydent Świdnicy Beatą Moskal-Słaniewską rozmawiamy o kobiecym podejściu do rządzenia miastem, atakach opozycji, kontrowersjach wokół gazety miejskiej, teczce męża, utracie Kongresu Regionów i ożywieniu świdnickiego Rynku.

Jak zmieniła się Świdnica przez ostatnie cztery lata, z perspektywy turysty i z perspektywy mieszkańca?

Z perspektywy mieszkańca skupiliśmy się na realizowaniu drobiazgów, które może globalnie wydają się niewielkimi inwestycjami, ale są dokuczliwe, czyli przysłowiowe dziury w chodnikach, parkingi. Takich zadań w ostatnich latach zrealizowano kilkaset, reagując albo na wnioski mieszkańców, albo na zadania z budżetu obywatelskiego.
Z perspektywy turysty na pewno zadbaliśmy o to, aby Świdnica była bardziej wypromowana i w Polsce i w Europie, co wyraźnie przełożyło się na ruch turystyczny. Z naszych analiz opartych o wskaźniki GUS-u, a te z kolei o wskaźniki docierające od podmiotów hotelarskich, ruch turystyczny w Świdnicy w ciągu czterech lat wzrósł trzykrotnie. Widzimy to po licznie odwiedzających Kościół Pokoju czy świdnicką katedrę. Ale oczywiście turysta chce przyjeżdżać do miejsca ładnego i ciekawego. Bardzo duże nakłady poczyniono w ostatnich latach na poprawę estetyki miasta - kilkakrotnie zwiększono dotacje na renowację obiektów zabytkowych i systematyczne remonty kamienic, przede wszystkim w centrum miasta, dbamy o tereny zielone i o ogólną estetykę miasta poprzez wykonywanie małych nieraz inwestycji (niewielki fragment chodnika, skwer zielony, przejście między podwórkami). Mam kobiece podejście do estetyki przestrzeni i uważam, że w dobrym, przyjaznym otoczeniu człowiek staje się lepszy, pozytywnie podchodzi do życia i zaczyna krążyć dobra energia.

Kobiece podejście znajduje jeszcze ujście w innych aspektach dotyczących polityki miasta?

Myślę, że tak. Zaniedbaną według mnie sferą była polityka społeczna. Utworzyłam w urzędzie wydział, gdzie kilka osób na co dzień zajmuje się rożnego rodzaju sprawami. Budowa nowego żłobka, kapitalny remont starego żłobka, plany utworzenia kolejnej placówki, to aspekt polityki prorodzinnej. Od kilku lat prowadzimy szczepienia przeciwko wirusowi HPV dla dziewczynek, poszerzone o akcję edukacyjną, z drugiej strony mamy szczepionki przeciw grypie dla emerytów. Cała polityka senioralna, która też leżała odłogiem. Otworzyliśmy niedawno trzeci klub seniora, kolejny planujemy na Kraszowicach, kupiliśmy już budynek. Chcemy, żeby ludzie, którzy nie są już aktywni zawodowo, mieli swoje miejsca spotkań. Ważne są też dla mnie tereny zielone. Oponenci zarzucają mi, że nic nie robię, tylko sadzę kwiatki. Łatwo tym kwiatkiem uderzyć, ale ja uważam, że kwestia zieleni jest istotna.

Tak sobie Pani wyobrażała swoją prezydenturę?

Początek na pewno nie był łatwy, bo panowie mają naturalną skłonność do traktowania nas kobiet w sposób protekcjonalny. Tak jak mówią kobiety, działające w polityce długie lata, my musimy dwa razy bardziej starać niż mężczyźni by udowodnić, że mamy wysokie kompetencje i podejmujemy dobre decyzje. Dziś już tego nie odczuwam, ale na początku traktowano mnie niekiedy z przymrużeniem oka. Teraz, na przykład w instytucji zajmującej się infrastrukturą drogową, rozmówca widzi, że mam wiedzę w kwestiach technicznych i nasza rozmowa przebiega konkretnie i po partnersku.

Co było najtrudniejsze podczas tych czterech lat?

Pierwsze sześć miesięcy pracy, kiedy trzeba bardzo szybko nauczyć się wielu rzeczy. Perspektywa radnego i prezydenta jest zupełnie inna, kiedy jednego dnia podejmowanych jest kilkanaście, a nieraz kilkadziesiąt decyzji. Nie będę oszukiwać, że miałam super znajomość przepisów, ale mogłam bardzo liczyć na pomoc urzędników, którzy byli zawsze otwarci na rozmowę, na wsparcie merytoryczne. Z drugiej strony błyskawiczny atak opozycji, tych którzy stracili władzę i starali się być dokuczliwi, negując moje decyzje. A po trzecie, deprymująca rzecz, w samorządzie nic nie dzieje się błyskawicznie. Jakikolwiek projekt, inwestycja, od momentu pomysłu do realizacji wymaga wielu miesięcy, więc trzeba było czekać, aż „zadzieje się” coś konkretnego. Ale jak już ruszyła lawina inwestycji, kiedy poczułam się pewnie w roli zarządcy, codziennie podpisując stosy dokumentów i wydając decyzje, napięcie minęło i praca nie powoduje już u mnie stresu, a raczej jest nieustannym źródłem ogromnej satysfakcji.

Z czego jest Pani najbardziej dumna?

Największym moim sukcesem jest stworzenie zespołu ludzi, którym znów zaczęło się „chcieć”. Sam szef miasta nie wymyśli nic bez grona twórczych, inspirujących ludzi. Starałam się dać im poczucie, że jesteśmy jednym wielkim zespołem. Nasza pozytywna energia promieniuje na mieszkańców. Wspólnie co roku organizujemy ze stowarzyszeniami, organizacjami pozarządowymi, indywidualnymi grupami mieszkańców, którzy się do nas zgłaszają, dziesiątki wydarzeń o charakterze edukacyjnym, sportowym, kulturalnym. Ktoś przychodzi do nas z pomysłem i otrzymuje wsparcie. Nieraz jest to tylko pomoc logistyczna, wynajęcie sali czy nieduża suma pieniędzy.

Gdyby przypomniała sobie Pani swój program wyborczy, co udało się zrealizować  z tego, co Pani obiecała?

Kiedy w połowie kadencji zrobiliśmy resumé i zaczęłam odhaczać pozycje zrealizowane, to okazało się, że wtedy było to już około 70 procent. Mamy żłobek, schronisko dla zwierząt, budynek socjalny, remontujemy mieszkania komunalne nie w sposób odtworzeniowy, tylko modernizacyjny. Hańbą jest, żeby w XXI wieku ludzie mieszkali bez łazienek. Realizujmy więc każdego roku kilkanaście dużych projektów za kwotę 30-40 tysięcy, kierując potem do tych lokali rodziny z małymi dziećmi lub osoby starsze. Na dużą skalę rewitalizujemy tereny zielone. Poprawiliśmy stan wielu dróg, chodników, stworzyliśmy kopertę życia i kartę seniora.

Jakie inwestycje jeszcze przed Panią?

Główne arterie w mieście wymagają modernizacji, szykujemy się do przebudowy Alei Niepodległości, rozpoczęliśmy remont ul. Kraszowickiej. Czekają ul. Polna, ul. Traugutta, drogi osiedlowe na os. Zawiszów i os. Młodych, kolejne ścieżki rowerowe, następne tereny rekreacyjne nad zalewem Witoszówka, potrzeby mieszkaniowe - będziemy budować kolejne mieszkania komunalne, jesteśmy w trakcie modernizacji stadionu, zostało zaplecze i szatnie. We wrześniu mamy rozpocząć remont kompleksu basenów odkrytych (20 mln złotych) Wielkim marzeniem jest budowa nowej hali widowiskowo-sportowej oraz modernizacji basenu przy ul. Równej.

Mieszkańcy oczekiwaliby jednak krytego basenu.

Nie stać dziś miasta na budowę i utrzymanie aquaparku. Mamy wstępny pomysł rozbudowy istniejącego obiektu o część rekreacyjną – brodzik dla dzieci, jacuzzi, sauny.

Co jest Pani największą porażką?

Na pewno nie udało się wszystkiego zrealizować w zaplanowanych wcześniej terminach. Do basenu przygotowujemy się drugi rok, weryfikujemy projekt po rozmowach ze specjalistami - wnieśli wiele uwag. To jest czas, który ucieka, a chciałam, żeby obiekt był gotów do końca 2018 roku. Niestety nie będzie. Zawsze porażką jest trafienie na wykonawcę, który jest w złej kondycji finansowej albo nie dotrzymuje terminów. I tak nam się dwukrotnie zdarzyło – przy stadionie i żłobku - wykonawca zszedł w placu budowy, jesteśmy w sporze sądowym. Przeciągnęło to terminy realizacji, spowodowało niepotrzebne stresy. Obliguje nas ustawa o zamówieniach publicznych, gdzie głównym kryterium jest cena. Zakończymy stadion we wrześniu, a chcieliśmy, żeby służył piłkarzom od wiosny.

Kryterium ceny nie powinno być jedynym rozstrzygającym aspektem przetargu?

Uważam, że nie. Można byłoby brać pod uwagę analizę finansową firmy i rekomendacje.

A Zaułek Świętokrzyski? Jaki ma Pani pomysł na rozwiązanie tej sprawy?

Będę konsekwentna w egzekwowaniu naliczonych kar. Rozmawiałam kilkakrotnie z właścicielami terenu, obywatelami Irlandii oraz prokurentem, alarmując o nieprzekraczalności terminów. W ostateczności miasto może przejąć teren, inwestor nie może go sprzedać bez naszej zgody. Z tego, co mi wiadomo, galeria tam nie powstanie, zbyt długo zwlekano z inwestycją, w tym czasie powstały galerie w Świdnicy, Wałbrzychu, kolejne we Wrocławiu. Właściciel terenu złożył nową koncepcję zakładającą niewysoką zabudowę mieszkaniowo-usługowo. O wiele bardziej podoba mi się niż pomysł budowy galerii. Od początku uważałam, że lokowanie tego typu obiektu w zwartej śródmiejskiej zabudowie nie jest dobrym rozwiązaniem. Miejsce jedenaście lat czeka na rewitalizację. W tym roku zrobiliśmy tylko część nakładki na ul. Różanej, ale droga jest do kapitalnego remontu.

Z czego wynika zmniejszenie środków na budżet obywatelski? W 2014 roku startował z kwotą 3,6 mln, w piątej, tegorocznej edycji do dyspozycji mieszkańców jest dwa miliony mniej.

Zrezygnowaliśmy z budzących duże kontrowersje zadań ogólnomiejskich. W pierwszej edycji zaplanowano budowę hospicjum, 2 mln zł dostał Caritas, 900 tys. zł - Towarzystwo Hospicjum, w efekcie do dziś nie ma w Świdnicy hospicjum. Caritas prowadzi pełnopłatny ZOL, a Towarzystwo Hospicjum nie zdołało zabezpieczyć pozostałej kwoty i po trzech latach przekazano nam rozpoczętą budowę z dokumentacją i teraz jest to nasz problem. Kolejną sprawą jest projekt modernizacji basenu czy stworzenia terenów rekreacyjnych na os. Zawiszów. To były jedynie projekty, a nie pełne inwestycje, ludzie poczuli się wprowadzeni w błąd. Zdecydowaliśmy się skoncentrować tylko na inwestycjach dzielnicowych. Rozszerzamy ciekawe projekty, dokładając środki z budżetu miasta albo przegrane pomysły, jeśli uznamy je za ważne, wpisujemy do realizacji z budżetu miasta.  Niepokoi mnie też silny element rywalizacji – mieszkańcy się na siebie obrażają, że wygrało zadanie, które będzie służyć tylko wąskiej grupie.

Ile udało się pozyskać środków zewnętrznych dla Świdnicy w ostatnim czasie?

Pobiliśmy absolutny rekord, jeśli chodzi o dotacje zewnętrzne, nie tylko dotacje unijne, ale także środki z Urzędu Wojewódzkiego, Marszałkowskiego, ministerstw. W 2014 roku – 38,8 mln zł, w 2015 r. – 36 mln, w 2016 r. – 43 mln, w 2017 r. – 60 mln, na 2018 roku - ponad 77 mln złotych.

Zapowiadana przez Panią współpraca ze starostwem układa się?

Tak. Realizujemy wspólnie kilka projektów, szczególnie z zakresu infrastruktury drogowej, a także ścieżki rowerowe. Wcześniej ta współpraca była bardzo słaba, od lat nie było wspólnych projektów.

Jak wspiera Pani przedsiębiorców?

Mamy cały program ulg przyznawanych za nowe inwestycje czy zatrudnianie młodych osób. Włączamy się we wspólne promocje. Bardzo ciekawym projektem dotyczącym przedsiębiorców w trochę innym zakresie jest program „Zostańcie z nami”, z którym przyszli do mnie młodzi przedsiębiorcy ze Stowarzyszenia Przedsiębiorców i Kupców Świdnickich. Pomysł zrodziły trudności na rynku pracy z pozyskaniem fachowców w konkretnych dziedzinach. Współpraca szkół zawodowych z firmami procentuje. Z roku na rok w programie uczestniczy coraz większa liczba szkół i przedsiębiorców. W kwestii rozwoju przedsiębiorczości - liczba małych i średnich przedsiębiorstw od kilku lat pozostaje na tym samym poziomie, jednak bezrobocie sukcesywnie maleje.

A co ze świdnickim Rynkiem, udało się go ożywić?

Stabilnie funkcjonują lokale gastronomiczne, ale nie powstają nowe. Handel sukcesywnie tam zamiera, więcej jest instytucji bankowych, bo ciężko dziś lokalnym sklepikarzom konkurować z galeriami handlowymi. Możemy aktywność rynku stymulować poprzez pikniki, koncerty. Zmieniliśmy koncepcję Dni Świdnicy – więcej jest imprez w rynku, a na OSiR-ze tylko duże koncerty. Realizujemy też małe projekty dotyczące prezentacji zespołów młodzieżowych, folklorystycznych, by ściągnąć tam ludzi w weekendy.

Nie ma Pani na rynek patentu, superpomysłu?

Nie, niestety nie. Nie jesteśmy Wrocławiem, miastem akademickim, gdzie studenci nawet poprzez swoją obecność powodują, że rynek żyje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dotknął nas kryzys, kiedy nie było stać ludzi, by pójść całą rodziną na obiad lub na kawę i lody. 

Co dla Pani oznacza hasło „Bliżej ludzi”? Wielu mieszkańców nie interesuje się polityką, nie orientują się nawet, kto nimi rządzi.

Realizuję lekcje obywatelskie z młodymi ludźmi, podpatrzone u Roberta Biedronia. W tym roku szkolnym spotkałam się z 700 uczniami. Kształtuje to ich postawę obywatelską. Uczestniczę w wielu imprezach miejskich. Na co dzień chodzę po zakupy, wiem, jak się rozmawia z ludźmi w drogerii, piekarni czy na ulicy.

Zaczepiają?

Oczywiście. Mają pytania, a ja odpowiadam. W trudnych rodzinnych czy mieszkaniowych sprawach zapraszam na spotkanie. Jestem też aktywna w sferze wirtualnej, co jest zarazem moim szczęściem i nieszczęściem. Swój profil na Facebooku obsługuję osobiście,  zarówno służbowy, jak i prywatny. Sprawdzę… (prezydent klika w komórce). Od rana, od godz. 6.09 do teraz, do godz. 12.26 dostałam siedemnaście nowych wiadomości.

Od mieszkańców?

Tak. Czytam wszystkie i na większość odpisuję. Na przykład teraz: „pani prezydent, mam poważny problem, pracuję w hotelu w Zagórzu. Dojeżdżam busem do pracy, a właśnie dostałam informację od kierowcy, że od 1 lipca zostaję pozbawiona tej możliwości, przez remont mostu. Co mam zrobić w tej sytuacji?”. Inna pani pyta, kiedy będą kolonie w Niesulicach. Minusem Messengera jest to, że trudno coś później znaleźć, gdy nie pamiętam nazwiska. Wczoraj dostałam 23 wiadomości.

Wszystkie doczekały się odpowiedzi?

Tak.

Kiedy znajduje Pani na to czas?

Pomiędzy innymi obowiązkami. Szybko piszę i odpowiadam krótko. Jeśli coś wymaga większej uwagi, umawiam się na spotkanie.

Ile dziennie zamieszcza Pani zdjęć na Facebooku?

To zależy, ile jest wydarzeń.

Ma pani dwóch fotografów. Jest Pani chyba najlepiej obfotografowanym włodarzem w Polsce?

Jeden jest z gazety miejskiej, drugi z urzędu – fotografuje do kroniki miasta, dokumentuje inwestycje i imprezy. A ja ciągle gdzieś jestem. Nieraz to pięć wydarzeń w ciągu dnia.

W pracę każdego włodarza wpisana jest krytyka. Jak Pani sobie z nią radzi?

Kiedy decydowałam się na start w wyborach samorządowych, jedną z osób, która udzieliła mi wiele cennych rad była wójt gminy Teresa Mazurek. Powiedziała mi znamienne zdanie, które cały czas mam z tyłu głowy: „jeśli chcesz wejść w ten świat, wyhoduj sobie skórę nosorożca na plecach i nigdy nie zapomnij, o uśmiechu na twarzy”. Nie ma innego wyjścia, trzeba nauczyć się być odpornym. Nie tyle na krytykę, co krytykanctwo, tzw. hejt. To jest trudne. Nie ma ludzi całkowicie na to odpornych. Trzeba umieć złapać dystans i czerpać energię z pozytywnych bodźców. Hejtują mnie ci, których odsunęłam od zarządzania miastem oraz ci, którzy mnie po prostu nie lubią.

Wywodzi się Pani ze środowiska dziennikarskiego. Ma Pani dobrą prasę w mieście?

Różną. Niektórzy nie zostawiają na mnie suchej nitki, a inni piszą w sposób obiektywny.

Po co Pani gazeta miejska?

Po to, żeby dać opór komuś, kto jest nieobiektywny, uprawia krytykanctwo, a nie krytykę i konsekwentnie, przez lata ignoruje nasze komunikaty dotyczące pozytywnych faktów lub zamieniając je w fakty złe. Gazeta miejska dociera dzisiaj do kilkunastu tysięcy mieszkańców i opiera się na faktach.

Pojawiły się zarzuty, że wiele przeznacza się na kolportaż, a świdniczanie nie widzą tej gazety.

Na kolportaż przeznaczamy około 6 tys. złotych, założyliśmy sobie, że nie przekroczymy rocznie kwoty 75 tys. złotych, podczas gdy są miasta, gdzie wydaje się na gazetę 300 tys. złotych rocznie. Resztę redakcja musi zarobić. Jeśli wypracowane zostaną środki, więcej gazet dotrze do skrzynek, jeśli nie – zostawiane są określonych punktach na terenie miasta.

Czy stworzenie gazety przed wyborami nie było strzałem w stopę, nastawieniem mediów przeciwko sobie? Pojawiły się kontrowersje związane z rynkiem reklamowym w mieście, gazeta miejska ma płatne reklamy.

Decyzja była obciążona ryzykiem. Doszłam jednak do wniosku, że mieszkańcom należą się te informacje. One do nich nie docierały - imprezy kulturalne, programy profilaktyczne, budżet obywatelski itp.

Była Pani po „drugiej stronie barykady”, zna mechanizmy. Dlaczego nie udało się tych relacji ułożyć lepiej?

Trzeba byłoby zapytać tych, którzy poszli w krytykanctwo, a nie krytykę. Też byłam dziennikarzem ale nikt nie mógłby mi zarzucić braku obiektywizmu. Nikt do dziś nie ma do mnie o żadne publikacje pretensji.

Niektórzy mogą się śmiać, że Facebook i gazeta miejska wszystko przyjmie, a świat nie jest czarno-biały.

Facebook jest sprawą bardzo indywidualną. Nikt nie musi być moim znajomym, to kwestia jego wyboru. Poza tym mam już limit wyczerpany - pięć tysięcy znajomych.

Kongres Regionów przejął Wrocław, Festiwal Reżyserii - Jelenia Góra. Nie szkoda było stracić świdnickie rozpoznawalne marki, zamiast je udoskonalać?

Festiwal Reżyserii wędruje bez powodzenia po miastach Dolnego Śląska. A my przygotowujemy się do czwartej edycji Festiwalu Spektrum, który jest festiwalem o znakomitym poziomie artystycznym. Nie pokazujemy tam filmów starych, jedynie w retrospekcjach. Pozostałe filmy to najnowsze produkcje. Co roku mamy strzał w dziesiątkę - film pokazywany w Świdnicy otrzymuje potem Oscara. Wrocław „podkupił” nam Kongres Regionów za kwotę, na którą nie było nas stać. Od trzech lat za to organizujemy Kongres Turystyki, przełożenie promocyjne jest niesamowite.

Czy nadchodzące wybory samorządowe będą trudniejsze? Cztery lata temu mieszkańcy chcieli zmiany i zaufali Pani. Teraz będą tę zmianę oceniać.

Kampanię wyborczą zaczęłam dzień po wyborach. Praca daje mi ogromną satysfakcję, bo mam wpływ na miasto, które 28 lat temu wybrałam sobie jako miejsce do życia. Spotykam się z pozytywnym odzewem, słowami wsparcia. Mam nadzieję, że ta kampania nie będzie agresywna, będzie się toczyć na argumenty, jednak patrząc na zachowania opozycji przez ostatnie lata, może być różnie. Liczę się z tym, że będzie to kampania brudna, pełna hejtu, kiedy wieszano mój wizerunek na latarniach z czerwonymi napisami: stop kandydatce SLD. Na pewno ja do takich metod się nie zniżę.

W poprzedniej kampanii zarzucano Pani komunistyczne korzenie w związku z przynależnością do SLD. Co odpowie Pani osobom, które w kampanii będą wyciągać sprawę teczki Pani męża?

Pierwszy zarzut jest groteskowy. W 1989 roku miałam 23 lata. Jedynym ugrupowaniem, do jakiego należałam przed SLD była Unia Wolności. Mój mąż się tego nie wypiera, a ja znam powody, dla których doszło do podpisania takiej deklaracji, nie będę o nich mówić publicznie, bo to są nasze prywatne sprawy. Przypomnę tylko, że rzecz dotyczy nie dojrzałego człowieka, tylko 27-letniego chłopaka, który był w takiej, a nie innej sytuacji życiowej. Poznałam mojego męża wiele lat później.

Znała Pani te fakty wcześniej?

Nie pytałam o to, choć mój mąż chciał mi powiedzieć. Kiedy sprawa została nagłośniona, przeczytałam dokumenty i jestem spokojna. Nikomu nic złego nie zrobił. Ocenianie włodarza poprzez fakty z życia rodziny jest nieporozumieniem. Jest wręcz haniebne.

Wpisane jest jednak w bycie osobą publiczną.

Oczywiście, trzeba się z tym liczyć.

Aneta Pudło-Kuriata

Dodaj komentarz

Komentarze (0)