Wolność trzeba jeszcze okiełznać

wtorek, 10.6.2014 15:43 1962 0

Władysław Kozakiewicz, który podczas Potwornego Zlotu Motocyklowego promował w Ząbkowicach Śląskich swoją autobiografię „Nie mówcie mi, jak mam  żyć”, to nie tylko motocyklista, wybitny sportowiec i świetny gawędziarz, ale  także osoba, która ma coś do powiedzenia. Przeczytaj rozmowę Doba.pl ze złotym mistrzem olimpijskim.

Anna Urbaś: Obok osiągnięć sportowych najbardziej znany jest Pan ze słynnego „gestu Kozakiewicza” pokazanego kibicom radzieckim w 1980 roku w Moskwie podczas olimpiady. Gest ten urósł do rangi symbolu. Jak to się stało, że go Pan wykonał?

Władysław Kozakiewicz: Wbrew temu, co wielu sądzi, nie planowałem tego, było to całkowicie spontaniczne. Myślę, że nikt nie robi takich gestów po namyśle. Poza tym skok o tyczce jest o tyle trudną dyscypliną, że dużo zależy oczywiście od dobrej formy, ale też od skupienia i szczęścia. Gdy startowałem i była już walka o medal, gdy wchodziłem na rozbieg zaczynały się gwizdy. Zresztą gwizdano nie tylko na Polaków, ale na Francuzów i innych również. Gwizdy coraz to bardziej narastały, a podczas ostatniego skoku te gwizdy były tak olbrzymie, że człowiek myślał: o co tu chodzi? Przecież na lekkiej atletyce się nie gwiżdże, klaszcze się do rytmu lub jest cisza, takie są zasady kibicowania na całym świecie, a tu takie zachowanie, siedemdziesiąt tysięcy ludzi gwiżdże tylko w momencie, jak ja wchodzę na rozbieg. Przeskoczyłem te wszystkie wysokości, których inni nie przeskoczyli, miałem złoty medal olimpijski, a oni dalej gwiżdżą. To pomyślałem: ja wam pokażę, i pokazałem na co się zdały ich gwizdy i pokazałem to, co wiecie już wszyscy – wała.  Później dorobiono do tego ideę, symbolikę. W tym trudnym czasie, kiedy panowały domysły: wejdą Rosjanie do Polski, czy nie wejdą, kiedy zaczęły się strajki, gest Kozakiewicza stał się gestem sprzeciwu i buntu wobec komunizmu, ZSRR.

A.U.: Czy żałował Pan kiedykolwiek tego gestu?

W.K.: Nie, nigdy, a czemu? Co prawda medal wręczano mi już przy prawie pustym stadionie, z boku, później chciano mi go odebrać i zdyskwalifikować, zaczęły się nieprzyjemności w kraju, nie pozwolono mi wrócić z jednego wyjazdu, zamieszkałem w Niemczech, ale dzięki temu w sumie żyło mi się lepiej.

A.U.: A jak na Pana gest zareagowali inni zawodnicy reprezentujący Polskę na olimpiadzie? Byli na Pana źli, że mogą mieć przez Pana problemy, czy wręcz przeciwnie, klepali Pana z dumą po ramieniu?

W.K.:  W tamtym momencie nikt o tym nie myślał, nie mówił. Wiadomo, ktoś tam uśmiechnął się pod nosem, ale nie komentowaliśmy tego. Proszę sobie wyobrazić, że stadion jest ogromny, a ja jestem gdzieś tam daleko. Wykonałem  to do publiczności, nikt by może nawet tym się nie przejął, ale pokazała to telewizja, poszło to na cały świat, powtarzano setki razy i wtedy zrobiło się o tym głośno. Gazety zaczęły pisać, na przykład największe amerykańskie pismo lekkoatletyczne pisało o tym pod tytułem: Władysław Kozakiewicz pokazał moskiewskim zwierzętom, co naprawdę o nich myśli. Zaczęło to być przedstawiane z podtekstami, później rozwinęło się także politycznie i zaczęły się kłopoty. Współcześnie nagłaśnia się takie sprawy na bieżąco, jest szybszy przekaz informacji, podkreśla się, że na olimpiadzie lub innych zawodach są protesty, bojkoty – wtedy się o tym nie mówiło tam na miejscu.

A.U.: Na rynku wydawniczym pojawiła się Pana autobiografia „Nie mówcie mi, jak mam  żyć”. Dlaczego zdecydował się Pan na jej napisanie i jak wyglądała praca nad książką?

W.K.: Wydarzenia opisane w książce bardzo często opowiadaliśmy sobie w gronie znajomych sportowców, te anegdoty ciągle były żywe. To najciekawsze momenty mojego życia, które jednak nigdy nie ukazywały się w  prasie czy telewizji, dopiero w tej biografii. Również moje życie prywatne opisane zostało z zupełnie nieznanej perspektywy, jak trudne dzieciństwo, które nie przeszkodziło mi w zdobyciu sukcesów sportowych. Sama praca nad książką była przyjemna i łatwa, była to nagrywana rozmowa, wszystko toczyło się naturalnie. Michał Pol słuchał i nadawał tej rozmowie spokojny przebieg, swoimi pytaniami nakierowywał mnie na jakieś wspomnienia, że mówiłem: no rzeczywiście, wtedy było jeszcze to i to. Później oczywiście nastąpiła obróbka tekstu, redakcja, a efekt końcowy możecie Państwo ocenić. Chcę dodać, że pod koniec roku ukaże się prawdopodobnie kolejna książka, opisująca w trochę większym stopniu powiązania polityki i sportu, ale również pełna anegdot i opowieści z życia sportowców.

A.U.: Skąd wzięła się Pana miłość do motocykli?

W.K.: Każdy mężczyzna lubi samochody, motocykle, tak już chyba jest. Miałem prywatny tor gokartowy w Gdyni, lubię także szybkie samochody, a motocykl nęcił mnie zawsze, żeby siąść i pojechać w świat, zupełnie sam, w nieznane. I tak to się zaczęło. Proszę zauważyć, że nawet na tym zlocie jest oczywiście dużo młodych ludzi, ale jest też spora grupa ludzi w średnim wieku, bo teraz są już wolni, mają czas, mogą sobie na to pozwolić. Żona też mówi: jedź, baw się, żyj, bo jak nie teraz, to kiedy?

A.U.: A kim są Kozaki ’80?

W.K.: To grupa koleżeńska, przyjaciele motocykliści, z którymi także tu w Ząbkowicach jesteśmy, pochodzący  z okolic Hanoweru, ale i dalej. Jeździmy razem na motorach, wyjeżdżamy na zloty. Ja jestem honorowym prezesem, a wszyscy jesteśmy kozakami, a 80 to oczywiście Moskwa i słynna już olimpiada i gest wała właśnie (śmiech).

A.U.: Czym zajmuje się Pan na co dzień?

W.K.: Przede wszystkim działam na rzecz aktywizacji seniorów, osób po 60 roku życia, sam też już się mieszczę w tej kategorii i czuję się z tym bardzo dobrze. Razem z moją żoną pracuję w takim prywatnym ośrodku, gdzie seniorzy przychodzą ćwiczyć. Nie jest to forsowny wysiłek, wszystko dopasowane do wieku i kondycji, to ćwiczenia ruchowe i rehabilitacyjne. Osoby starsze oprócz tego, że są zdrowsze, lepiej czują się psychicznie, mają motywację, żeby wyjść z domu, spotkać się z innymi, zrobić coś wspólnie, w grupie, porozmawiać. Chciałbym takie kluby, miejsca ćwiczeń i spotkać propagować w Polsce. Stąd projekt „Bądź w olimpijskiej formie”, jest to ogólnopolski program aktywności  fizycznej seniorów. Wiąże się z tym masa podróży i spotkań.

A.U.: W ostatnim tygodniu świętowaliśmy hucznie w Polsce 25 lat wolności w rocznicę pierwszych wolnych wyborów. Jak Pan z perspektywy i czasu i odległości, bo na stałe mieszka Pan przecież w Niemczech, ocenia te 25 lat transformacji?

W.K.: Po pierwsze należy pamiętać, że ten 4 czerwca to jest symboliczna data, bo już dużo wcześniej, przynajmniej parę lat, czuliśmy, że coś się zmienia, ta wolność długo się rozwijała i nadal się chyba rozwija... W Polsce nadal uczymy się tej wolności, bo czasem jest to bardziej wolnoamerykanka i samowola. Wolność też trzeba okiełznać, bo wolność nie polega na tym, że każdy może robić, co mu się podoba. Są pewne zasady, których trzeba się trzymać w życiu codziennym, społecznym. Czasami wydaje mi się, że w Polsce tej „wolności” jest więcej niż w Niemczech, bo tam owszem. ludzie są wolni, ale złamiesz prawo, zrobisz coś wbrew zakazowi to zostaniesz ukarany i każdy tego porządku pilnuje. A w Polsce? Wychodzi niedouczona licealistka i może wyzywać od najgorszych premiera kraju, jaki by on nie był, przecież to się w głowie nie mieści! I jeszcze gwiazdę się z niej robi, nie do pojęcia! To nie jest demokracja i wolność - wyzywanie kogoś i obrażanie. W demokracji i wolności też przecież obowiązują reguły wychowania, poszanowania drugiego człowieka.

A.U.: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia we wszystkich projektach!

W.K.:  Dziękuję i pozdrawiam.

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)