Pies, który nas odnalazł

środa, 19.1.2022 10:11 900 0

Pies, który nas odnalazł

Jagna Kaczanowska

Premiera: 9 lutego 2022

Czasem rozpadającą się rodzinę może naprawić tylko… zwierzę. pies…potrzebujący miłości jeszcze bardziej niż oni.

Małżeństwo Anki i Remka przechodzi kryzys, ich dwunastoletnia córka zaczyna się buntować, a młodszy syn, Kaj, ma autyzm. I gdy wszystko zmierza do katastrofy, pojawia się Fred - pies po przejściach. Nikt go nie chce, Fred, po ciężkiej operacji, ma trafić do schroniska. Anka podejmuje irracjonalną decyzję - zabiera go do domu. Pies to szkoła odpowiedzialności dla dzieci, szkoła uczuć dla dorosłych.

Czy zwierzęta pojawiają się w naszym życiu, by uczynić nas lepszymi? Czy gdy zakończą swoją misję, muszą odejść? Czy… mają duszę?

 

Jagna Kaczanowska - pisarka, dziennikarka i psycholożka. Od wielu lat związana z miesięcznikiem „Twój Styl”. Autorka (razem z Justyną Bednarek) popularnych powieści obyczajowych, w tym bestsellerowego cyklu Ogród Zuzanny oraz słuchowiska radiowego. Mieszka z partnerem i dziećmi pod Warszawą, ma kota i trzy niepełnosprawne psy. Uwielbia czytać książki, zajmować się ogrodem i jeździć konno.

 

Fragment:      

Kolejny skład metra wtoczył się z łoskotem na stację. Pola siedziała na ławce i ze złością szurała nogami.

– Trochę ciszej, dziewczynko. Gdzie jest twoja mamusia? – zapytała słodkim głosem jakaś starsza pani i gestem dwóch palców zasznurowała usta. Trafiony, zatopiony. Pola nie była „dziewczynką” ani jakimś dzieckiem. Miała już dwanaście lat! I…

– Ja nie mam mamusi! – syknęła z wściekłością i szybko wstała, po czym odeszła, nawet nie oglądając się za siebie, choć zdążyła jeszcze zauważyć kątem oka zdumioną twarz wścibskiej staruszki, na której malowały się też strach i coś w rodzaju przykrości?

Nie, Pola nie skłamała. Nie miała „mamusi”, posiadała za to matkę, której miała serdecznie dość – wrzeszczącą, wiecznie pełną pretensji, do Poli oczywiście, i skupioną na jej czteroletnim braciszku, wręcz trzęsącą się nad nim, jakby był kimś naprawdę wyjątkowym. A nie był. To tylko mały, bulgocący coś niezrozumiale debil, który właśnie rozebrał komputer Poli na czynniki pierwsze. Niech rodzice się tym zajmą, złożą go z powrotem, kupią jej nowy, Pola nie miała ochoty nawet zastanawiać się nad ewentualnymi rozwiązaniami. I nie było jej wstyd za to, że powiedziała, co myśli. „Ty debilu!”, krzyknęła, co rozwścieczyło matkę. „Jak możesz tak do niego mówić? Zabraniam ci, rozumiesz? Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale w tym domu nie będziesz odzywała się w ten sposób do swojego brata. I on nie jest żadnym debilem!”, darła się.

Przez chwilę Pola miała wrażenie, że matka chce ją uderzyć w twarz. Ale potem jakby się rozmyśliła, złość znikła z jej twarzy, oczy zrobiły się podejrzanie wilgotne. Reszty Pola już nie widziała, odwróciła się na pięcie, w biegu złapała buty i kurtkę, które założyła już na klatce schodowej.

Nie cierpiała patrzeć, jak mama płacze. Robiło jej się smutno i chyba… żal? Ale za wszelką cenę starała się nie myśleć o tych uczuciach, tylko znaleźć winnego. To nie było trudne. Wszystko, wszystko złe w jej życiu, w jej domu, było winą Kaja. Jej brata.

To nie była zwykła rywalizacja czy zawiść między rodzeństwem. Pola była na tyle wyrośnięta, gdy urodził się Kaj, że chętnie pomagała mamie w opiece nad małym, różowym, wiecznie gaworzącym zawiniątkiem. Przynosiła smoczek, odnosiła do kuchni butelkę po mleku, podsuwała Kajowi coraz to nowe grzechotki pod nos. I nie niepokoiło jej wcale, że Kaj nie poświęca jej najmniejszej uwagi, nie patrzy na nią, zachowuje się tak, jakby grzechotki płynęły w jego stronę w powietrzu. Nigdy nie zajmowała się żadnym niemowlakiem, więc skąd miała wiedzieć, jak powinien się zachowywać? Ale jej rodzicom z jakiegoś powodu to się nie podobało. „Dlaczego on na nas nie patrzy? I zobacz, ile czasu potrafi wpatrywać się w lampę!”, mówił tata. „Daj spokój, wszystkie dzieci w tym wieku wpatrują się w lampę. Wszystko jest w porządku, byłam przecież tydzień temu na kontroli przy okazji szczepienia i lekarka kazała nam przestać się niepokoić i cieszyć zdrowym synkiem”, próbowała bagatelizować mama, chociaż coś w tonie jej głosu mówiło Poli, że jej spokój jest tylko udawany. Potem przestali o tym rozmawiać na głos. Szeptem kłócili się w kuchni, gdy Pola odrabiała lekcje, i myśleli, że ich nie słyszy. „Córka Kwiecińskiej w jego wieku gaworzyła i raczkowała, a on nic, leży jak kłoda!”, „Przestań, to twój syn, jak możesz go porównywać, każde dziecko jest inne!”, „Ale może jemu coś jest, może powinniśmy to skonsultować ze specjalistą, to nie jest normalne!”.

Później, kiedy Kaj miał jakieś dwa lata – to, że nie jest „normalny” jak inne dzieci, stało się jasne nawet dla Poli. Nie mówił. Nie patrzył na nich, na żadne z nich, nawet na matkę, chociaż ta rozpaczliwie próbowała przyciągnąć jego uwagę. W sylwestra, dokładnie dwa lata temu, obudził się z dzikim, nieartykułowanym wrzaskiem, a huk petard i kolorowe rozbłyski na niebie nie budziły jego ciekawości ani radości – jedynie przerażały. To było dziwne, zwierzęce przerażenie, którego Pola chyba nigdy nie doświadczyła. Kaj kulił się w łóżeczku albo zrywał i nagle z całej siły walił głową w ścianę. Rodzice krzyczeli, a matka potem płakała i nie mogła go uspokoić.

Jakoś niedługo potem po raz pierwszy padła ta nazwa – autyzm. Rodzice zaprosili Polę na długą i poważną rozmowę, w trakcie której dowiedziała się, że braciszek jest chory i trzeba będzie poświęcić mu dużo uwagi, ciepła, cierpliwości i pracy. „Czy wyzdrowieje?”, chciała tylko wiedzieć Pola. Zauważyła pełne paniki spojrzenie, jakie jej mama rzuciła tacie, który po chwili odparł: „Nie”. Miała mnóstwo pytań, ale żadnego nie zadała rodzicom. Czy to znaczy, że Kaj zostanie taki już na zawsze? Nigdy się nie odezwie? Co to znaczy: poświęcać uwagę i pracować? Czy i ona będzie musiała to robić?

Od tego momentu jej stosunek do brata zaczął się zmieniać. Także dlatego, że mama spędzała z nim coraz więcej czasu. Trzy razy w tygodniu, po południu, jechała z nim na terapię. Co tam robili? Tego Pola nie wiedziała. Jasne natomiast stało się, że przez to i w jej życiu zaszły zmiany, wcale nie na lepsze. Musiała sama radzić sobie z lekcjami, bo tata, choć był w domu, pracował przy komputerze. Odgrzewał jej tylko obiad, ale często go przypalał. Mama nie miała już czasu, żeby bawić się z Polą lalkami, chodzić z nią na spacer, karmić kaczki w potoku. Wracała z Kajem późno i z dumą opowiadała o jego „postępach”. Ale Pola nie widziała różnicy. Brat zdawał jej się tak samo nieobecny, niezainteresowany nią ani nikim innym, tylko urządzeniami. Za co mama tak go kochała? Jej się wydawało, że jest po prostu głupi.

– No i dobrze. Niech go sobie zostawi. Nie potrzebuję ani jego, ani jej – powiedziała mściwym głosem, wychodząc ze stacji metra.

Dochodziła czwarta, było szarawo, pomimo, a może właśnie z powodu, świecących już latarni. Z oddali usłyszała pojedyncze wystrzały. Poprawiny sylwestra. Wieczorem niebo znów rozjarzy się na seledynowo i fioletowo, a Kaj znów, jak co roku, będzie krzyczał, zaś matka będzie go mocno przytrzymywała, żeby nie rozbił sobie głowy o ścianę. Skrzywiła się. Wolałaby być gdzieś indziej. Kiedyś chyba lubiła witać Nowy Rok z rodzicami. W ich rodzinnym albumie było kilka zdjęć przedstawiających kolorowe balony, które zaściełały podłogę, wielkie cyfry ze złotej folii, napełnione helem, fruwały pod sufitem, a ona i mama, objęte, śmiały się do obiektywu. To było, jeszcze zanim urodził się Kaj, który wtargnął w ich życie i je zniszczył.

Bo mama kochała go bardziej. Polę zapiekły oczy. Wytarła je wierzchem zimnej dłoni – zapomniała rękawiczek. Przygryzła wargę i spojrzała na drugą stronę ulicy.

Wtedy go zobaczyła. Właśnie huknął wystrzał i pies – niewielki, wyglądający jak miniaturka owczarka niemieckiego o długiej sierści, lekko utykający na prawą przednią łapę – z paniką w oczach, widoczną nawet z tej odległości, na oślep rzucił się do ucieczki między samochody. Pola aż krzyknęła, a dwa auta zahamowały z piskiem, trzecie nie, wydawało się, że srebrny zderzak uderzy psa, ale on w ostatniej chwili umknął, już był na trawniku, błotnistym, pokrytym resztkami zgniłozielonej trawy. Pies spojrzał na Polę błagalnie, z przerażeniem, ale chyba nie miał nadziei na cud, jakąkolwiek pomoc, bo już ją mijał i kuśtykając, biegł przed siebie.

– Zaczekaj! Hej, stój! – zawołała za nim Pola, błagalnie, miękko i też bez nadziei, że on jej usłucha. Ale usłuchał. Zatrzymał się, obejrzał na nią, postawa jego ciała zdradzała niezdecydowanie: jakby w każdej chwili gotów był kontynuować ucieczkę. Pola instynktownie przyklękła, żeby znaleźć się na tej samej wysokości co pies.

– Hej, nie bój się, nie zrobię ci nic złego. Zgubiłeś się komuś? Przestraszyłeś się petard? Co ci się stało w łapkę, śliczny? – zapytała łagodnym, kojącym głosem. Chyba podsłuchała taki ton u matki, gdy tak mówiła do Kaja, kiedy wrzeszczał i rzucał przedmiotami. Na psa podziałało to jednak szybciej niż na brata. Zawrócił, spojrzał Poliprosto w oczy i… uśmiechnął się. Kąciki warg uniosły się, ukazując białe, ostre zęby i różowy, wywieszony język, bardzo mokry. Pies usiadł, jakby chciał powiedzieć: jestem na twoje rozkazy. Ja i ty – to już my

Dodaj komentarz

Komentarze (0)