Dziś to ja jestem Matka Teresa. Wywiad z Andrzejem Wojtalem, trenerem najszybszego pływaka w Polsce

piątek, 16.3.2018 11:19 2790 1

Z Andrzejem Wojtalem, trenerem dzierżoniowskich pływaków w Międzyszkolnym Klubie Sportowym „Dziewiątka”, rozmawiamy o metodzie na pływaków i absolutnej wyjątkowości stuletniego dzierżoniowskiego basenu.

Po raz kolejny odebrał Pan nagrodę trenera roku w dzierżoniowskim sporcie. Jakie to uczucie?

Satysfakcja pod koniec życia i pracy zawodowej. Nie wiem, ile jeszcze uda mi się potrenować – pół roku, rok? Marzę, by popracować spokojnie do olimpiady w Tokio.

Kto Pana nauczył pływać?

Sam się nauczyłem. Miałem to szczęście, że w wieku trzech lat przeprowadziłem się z Bielawy do Dzierżoniowa, gdzie był basen. Gdybym był mieszkańcem Bielawy, pewnie nie nauczyłbym się tak szybko pływać. Blisko domu, w miejscu dzisiejszego ZUS-u, mieliśmy piękny stadion - z trybunami, bieżnią, wybudowany na początku lat 50. Tam całymi dniami uprawialiśmy różne dyscypliny sportu. Kiedy znudziła nam się lekkoatletyka i zapasy, postanowiliśmy popływać. Miałem siedem lat, kiedy po raz pierwszy poszedłem na basen. Zachwyciłem się wnętrzem sprzed wielu lat. Funkcjonowały tam jeszcze dwie wspaniałe łaźnie. Pamiętam, jak swego czasu wicemistrz olimpijski, jeden z czołowych ciężarowców, trener reprezentacji młodzieżowej Polski, przebywający na zgrupowaniu w Rościszowie, codziennie przyjeżdżał do łaźni. Powiedział mi: słuchaj, cały świat zjeździłem, ale takiej parówki jak tutaj nigdzie nie ma. Polubiłem pływanie - zapisałem się do szkółki Włókniarz Dzierżoniów (później ewoluowała na Międzyzakładowy Klub Pływacki), płaciłem tylko miesięczną składkę członkowską w wysokości kilku złotych, podczas gdy jednorazowy bilet na basen kosztował 3 zł, to była dość spora suma.

Po latach wypływał Pan wicemistrzostwo Polski.

W 1962 roku zacząłem trenować dla szkółki wrocławskiej, wyjeżdżałem na zawody. Podjąłem naukę w Technikum Energetycznym, co mnie w ogóle nie interesowało, ale tam miałem oparcie dla swojego klubu Czarni Wrocław. Odniosłem sukces - mistrzostwo Dolnego Śląska, wicemistrzostwo Polski seniorów w 1966 roku, jednak w wieku 19 lat zakończyłem karierę.

Skąd ta decyzja?

Cóż, nie byłem za bardzo pracowitym zawodnikiem. Zobaczyłem, że koledzy umykają mi jako rywale. Człowiek zaczyna się wtedy zastanawiać. Poza tym klub nie miał odpowiednich warunków do trenowania. Założyłem rodzinę, rozpocząłem studia na Akademii Wychowania Fizycznego, ale nie skończyłem ich. Też mnie znudziły. Zawsze miałem tak, że dochodziłem w życiu do pewnego progu i kiedy nic mi to nie dawało, rezygnowałem.

W tym roku mijają trzydzieści dwa lata Pana pracy trenerskiej, odnosi Pan największe sukcesy trenerskie w mieście i jednocześnie skromnie wyznaje, że najważniejsi są zawodnicy, a Pan jest jedynie dodatkiem. Jaka jest tajemnica tych treningów?

Cała tajemnica polega na niepowielaniu zadań. Nas bieda zmusiła do rezygnacji z treningów na długim basenie. W tej chwili cała Polska trenuje na długim basenie, stąd powstała opinia, że polskie pływanie nie ma szans dorównać pływaniu światowemu, bo nie mamy długich, 50-metrowych basenów. Do 2000 roku przed sezonem letnim, przed głównymi Mistrzostwami Polski wyjeżdżaliśmy na zgrupowania, gdzie trenowaliśmy na długim basenie. Przypadek sprawił, że tamtego roku nie mieliśmy środków i trenowaliśmy w Dzierżoniowie. Proszę sobie wyobrazić, że nasi zawodnicy pojechali na mistrzostwa Polski bez przygotowania na długim basenie i odnieśli więcej sukcesów niż wcześniej w sezonie zimowym. Dzięki temu mam najszybszego człowieka w Polsce, ba, rekordzistę Polski. Rekord Czerniaka na 50-metrowym basenie był nietknięty od ośmiu lat. Paweł Juraszek jest wyrobnikiem. Oprócz talentu ma pewne cechy, które zauważyłem już kiedy spotkaliśmy się za pierwszym razem. Miał wówczas pięć lat. Był bardzo żywy, nadpobudliwy, nie potrafił przejść pięciu kroków, musiał podbiec lub podskoczyć. Przełożyło się to na to, że jest najszybszy w Polsce, a może będzie i na świecie.

Nagrodzony jako najlepszy sportowiec dzierżoniowskiego sportu 2017 roku i za największe sportowe osiągniecie. Trzymamy kciuki za jego kolejne rekordy pływackie.

Ja również. Kiedy był mały powiedziałem mu: będziesz najszybszym człowiekiem na świecie, jeśli tylko będziesz mnie słuchał. Nie za bardzo mu się to udawało na przestrzeni lat (śmiech).

Zazwyczaj szybko Pan wychwytuje predyspozycje do pływania, talent?

No, mam nosa, potrafię ocenić, czy ktoś zapowiada się na dobrego pływaka, czy woda go kocha. Nauczyć pływać można każdego, ale umiejętność osiągania wybitnych wyników stanowi połączenie wielu cech: wzrostu, tendencji do tycia, bycia drobno- lub grubokościstym, stanu organów wewnętrznych, wrodzonej siły, ale też umiejętności poznawania nowych rzeczy czy systematyczności.

Pływacy boją się Pana? Jest pan surowy?

Surowy jestem, ale w buzi. Kiedyś rzeczywiście byłem surowy, co wynikało z tego, że zawsze byłem sam, a nieraz na basenie miałem po 30 zawodników. Ostro dopingowałem dzieci do zanurzania głowy, skoków wody, bo inaczej ile by ta nauka trwała? Zwracali mi nieraz uwagę, żeby nie nawoływać tak głośno, ale pytałem: co ja mam zrobić? Nieraz z przedszkola przychodziło mi trzydzieścioro dzieci, wszystkie w czepkach. Jeśli nie krzyczałbym, czepek i szum wody spowodowałby, że nic by nie usłyszały. Jako jedyny człowiek w Polsce prowadzę wszystkie grupy wiekowe. Do szkółki przychodzili też potencjalni zawodnicy, musiałem wymagać od nich pewnej dyscypliny. Mieli słuchać i reagować na polecenia. Mój gwizd rozpoznają dziś spośród wielu gwizdów. Gdybym się porównał do siebie sprzed 20 lat, to ja w tej chwili jestem Matka Teresa...

Kluczowa w sporcie jest motywacja, wiara we własne siły.

Paweł Juraszek i Karolina Jurczyk wiedzą, po co przychodzą na treningi. Karolina jedzie za kilka dni na wielomecz do Austrii, będzie się starała o udział w Mistrzostwach Europy i Mistrzostwach Świata. Ale najważniejsze będzie Tokio. Na olimpiadę do Rio dwa lata temu Paweł pojechał sam, był zahukany, przeżył rodzaj szoku. Nie zrobił tam wielu rzeczy, w których mu mówiłem. Sytuacja w polskim pływaniu jest taka a nie inna – wypuścili nieopierzonego zawodnika samego, bez opieki.

Dlaczego nie pojechał z Panem?

Bo mnie nie powołali. Nie wiem dlaczego, taki jest układ. To się rozpoczęło już przed laty. W latach 90. miałem czołowe wówczas zawodniczki - Zuzię Oliwę i Asię Gołębiowską, juniorki, których nie powoływano na zawody międzynarodowe. Wtedy wyjazd na zagraniczne zawody to było coś i nagle okazuje się, że trzeba powołać jakiś klubik z małego miasteczka, który jest zadrą w oku większych klubów. Zaczyna się kombinowanie, jak ich wykluczyć. Zdarzyło mi się też z Julkiem Soboniem, że gdy jako 15-latek w 2006 roku został powołany na wielomecz do Szwajcarii, nikt mnie o tym nie powiadomił. Kolega opowiadał mi potem, że na zawodach go wyczytali i nikt nie wyszedł.

Dzisiaj to już chyba niemożliwe.

Wszystko jest możliwe. Paweł powinien razem z kadrą jechać na zgrupowanie do Barcelony. Piękny wyjazd. Ja niestety nie mogę z nim jechać, bo musiałbym zamknąć klub, a on powiedział, że bez trenera się nie ruszy, a poza tym warunki na basenie otwartym w Barcelonie o tej porze są nie przyjęcia, bo łatwo się przeziębić. Chcieliśmy, aby przekazano na indywidualne treningi środki przeznaczone na niego. Bezskutecznie. Gdyby to był zawodnik średniej klasy… Ale przecież to jest czołówka światowa, piąty sprinter na świecie na dystansie 50 m! Na ostatnich Mistrzostwach Europy w Kopenhadze klub MKS 9 Dzierżoniów reprezentowali Dominika Sztandera, Paweł Juraszek i Karolina Jurczyk, podczas gdy ze Śląska Wrocław – ani jednej osoby… Najciekawsze jest to, że ja nie mam przecież takiego zaplecza do pływania. W czasie całej swojej kariery ani razu nie miałem wpadki, by w którymś roku nie mieć medalu na Mistrzostwach Polski.

Jak pan motywuje swoich zawodników?

Mówię im, że nie interesują mnie medale, tylko rekord życiowy. I oni się starają. W całej Polsce wszyscy chcą zdobywać medale, jest niesamowita presja. Ja nad sobą nie mam prezesa, trenera koordynatora. A każdy trener jest rozliczany przez „górę” i „trzepie gaciami”, wywołując napięcie w zawodniku. Ja tylko mówię: zrób mi życiówkę. W tej chwili Paweł wie, że rekord życiowy to nowy rekord Polski do czasu, kiedy życiówka będzie nowym rekordem Europy albo świata. A moja w tym głowa, żeby tak skomponować trening, aby on miał cały czas postęp.

Podobno nigdy nie powtarza Pan treningów.

Tak, zawsze staram się je urozmaicać, bo pływanie samo w sobie może być nudne. Nigdy nie powtarzam całego treningu, mało tego, ja swoje zapiski o treningach niszczę, by nie sięgnąć jak inni po kajet sprzed dwóch lat, kiedy byli tacy tam zawodnicy i im dobrze szło, bo nie chce się nic nowego wymyślać. To błąd. Co ważne, zawodnik nie ma dużo pływać, tylko szybko. Nasi zawodnicy pływają najmniej w Polsce. Reguła w Juvenii, bo mam kontakt z Dominiką Sztanderą, to kilkanaście kilometrów dziennie. Po co tak męczyć pływaków? Intensywność jest ważna. W tej chwili w całym kraju głowią się: jak on to robi? Na zgrupowania nie jeździ, na obozy narciarskie też, bieda w klubie, a wyniki są. Kiedyś jak skończę z tym, to pani wszystko opowiem, teraz nie mogę zdradzać wszystkich tajemnic.

Widzą w Panu outsidera z prowincji?

Tak. Dzierżoniów, gdzie to jest? O co chodzi z tym Wojtalem? Główne pytanie wśród trenerów to: a ile oni trenują? I każdy coś tam wymyśla, nigdy nie mówiąc do końca prawdy. U mnie rano zawodnicy pływają do dwóch kilometrów, ciężki trening jest wykluczony, bo później idą do szkoły, podczas gdy większość pływaków zgrupowanych jest w klasach sportowych, po każdym treningu mają przerwę, śniadanko, do szkoły idą dopiero dwie godziny po wysiłku treningowym. Słowem luksus.

Nie chciał Pana podkupić większy klub?

Ale ja nigdzie bym nie poszedł. Tam, gdzie zaczynają się pieniądze, kończy się sport. Zawodnik musi walczyć sercem. Zauważyła pani, że Lewandowski się już nie rozwija?

To jest Pana miejsce na ziemi, powtarza Pan wciąż: mój basen.

Na to wygląda i nie opuszczę go. No, może pojechałbym tylko do Zurychu, gdzie mieszkają moje wnuczki. Jedna ma cztery lata, druga pół roku. Niedługo tam jadę, by sprawdzić postępy wnuczki w pływaniu. Syna od maleńkości oswajałem z wodą podczas kąpieli, najpierw chlapiąc go delikatnie, potem wyciskając na niego gąbkę, następnie polewając kubeczkiem, aż w końcu z garnka. Bez problemów się oswoił. Tak powinni robić wszyscy rodzinę – nie tam oczko, uszko zakryte, tylko lać od razu sporym strumieniem. Wiele osób pływa nie zanurzając głowy, to błąd. Podpłynie ktoś dla kawału, chlapnie i człowiek tonie. Pływający musi mieć opanowaną umiejętność kontaktu z wodą. Można też iść przez mostek i wypaść. Dlatego wymagam umiejętności pływania bez okularów. Ale to prawda, nie ma takiego drugiego basenu jak w Dzierżoniowie.

Są plany przebudowy basenu, dobudowy części rekreacyjnej, by unowocześnić zabytkowy obiekt i sprawić, by był bardziej funkcjonalny.  

W latach 70. remontowali ten basen aż dziewięć lat. Sanepid zamknął go wiosną 1970 roku, remont rozpoczął się w 1974 roku. Obiekt był w opłakanym stanie. Trzeba było wyremontować elewację, kotły do ogrzewania wody, wymienić filtry. Zarządzające basenem Powiatowe Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej było niewydolne, przez pierwsze cztery lata po zamknięciu nic się nie działo. Dopiero wziął się za to wysportowany jak na urzędnika naczelnik powiatu Zygmunt Iwaszkiewicz. Będę podkreślał, że pod względem nauki pływania ten basen jest idealny. Ingerencja w nieckę byłaby niepotrzebną dewastacją dobrych rzeczy, nie zgodziłem się na to. Uparłem się, powiedziałem, że ta niecka jest jedyna, jeśli nie w Polsce, to może na świecie nawet. To, że Juraszek jest najszybszym człowiekiem w Polsce, to dzięki temu, że trenuje tutaj, w tej niecce. Mogę w niej przeprowadzać takie treningi, jakich nie mógłbym odbyć na żadnym basenie. 

Na zdjęciu na pierwszym planie Paweł Juraszek

Chce Pan powiedzieć, że niecka jest współautorem Pańskich sukcesów?

Oczywiście. Między krawędzią basenu a lustrem wody jest 63-65 cm, dzięki czemu podczas treningu mogę polecić skoczyć kilkunastu osobom do wody na wysokość drugiego toru. Na żadnym innym basenie nie da się tego zrobić, jedynie ze słupków. Poza tym na wszystkich basenach w Polsce liny oddzielające tory są umocowane równo z lustrem wody, naciągnięte, by tłumić fale. U mnie nie muszą tłumić fal, najważniejsze, żeby oddzielały tory. Mogę je zdjąć w ciągu jednej minuty, co daje możliwość manipulowania treningiem. W Aquariusie trwałoby to pół godziny, przy zaangażowaniu wszystkich ratowników.

tekst i foto Aneta Pudło-Kuriata

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

???? niedziela, 18.03.2018 20:16
super wywiad