Byliśmy tu pierwsi: Do kina do Barda chodziliśmy na piechotę

czwartek, 7.7.2016 20:31 14590 8

Jak wyglądało życie w naszym powiecie zaraz po wojnie? Skąd przybyli tu pierwsi osadnicy? Jakie były ich losy? Rozmowa z panem Szczepanem Balcerzakiem, który jako chłopiec przyjechał do Brzeźnicy  w gminie Bardo i mieszka tam dziś.

fot. Szczepan Balcerzak z żoną
 

Anna Urbaś: Pamięta pan ten dzień, kiedy przybył pan do Brzeźnicy?

Szczepan Balcerzak: Dokładnie przyjechaliśmy tu 6 listopada 1945 roku, miałem wtedy niecałe 14 lat. Najpierw przyjechaliśmy pociągiem do Barda, a z Barda do Przyłęku, gdzie mieszkała moja zamężna siostra, dotarliśmy pieszo. Wtedy sołtysem był Kłosiński, nasz sąsiad, i on wyznaczył takiego pana, Mikołaja Witsanko, który mieszkał poniżej kościoła, żeby przyjechał po nas furmanką. Od początku zamieszkaliśmy w  tym domu.

A.U.: Dlaczego akurat Brzeźnica? Jakie drogi was tu przywiodły?

SZ.B.: Było to tak - nas w 1940 roku Niemcy wysiedlili. Bo musi pani wiedzieć, że urodziłem się w 1931 roku w małej wsi w województwie łódzkim, powiat Turek, mieliśmy tam gospodarstwo rolne pod lasem. Trafiliśmy z rodziną na przymusowe roboty do Niemiec, gdzie spędziliśmy całą wojnę. Pracowaliśmy w bardzo dużym gospodarstwie około 100 km od Szczecina. Oprócz nas była tam też rodzina ukraińska, francuska, ale też pracownicy niemieccy. Doniesienia o bitwach, gdzie jest front, jak się przechyla szala zwycięstwa, wszystko to wiedzieliśmy. Byliśmy na bieżącą z tym, co się dzieje i wyczekiwaliśmy końca wojny. Wyzwolili nas Rosjanie i od razu wyganiali do domu. Każdy na własną rękę wracał do siebie. 

fot. Ojciec pana Szczepana podczas robót przymusowych w III Rzeszy
 

U gospodarza obok też pracowała polska rodzina, Knychów, z którą się dobrze zaznajomiliśmy. Ten Knych jeździł traktorem u swojego bauera. Jak Ruscy weszli, to ojciec się z nim zmówił i załadowaliśmy się na dwie przyczepki i traktorem wyjechaliśmy. Dojechaliśmy do najbliższego miasteczka, kiedy Rosjanie zatrzymali nas i zarekwirowali ciągnik, a nam kazali łapać konie pasące się na łące. Udało nam się złapać dwa, jakoś je zaprzęgliśmy i ruszyliśmy dalej. Odrę przekraczaliśmy nocą, wąskim pontonowym mostem, aż strach było jechać. W Pile przesiedliśmy się na pociąg już do naszej rodzinnej wsi. Wróciliśmy dokładnie 15 maja 1945 roku, była to niedziela. W drodze byliśmy dwa tygodnie. We wsi nie zastaliśmy już naszej gospodarki. Gdy nas wysiedlili nasze domostwo i obejście naszego sąsiada przekazano rolnikowi niemieckiemu, który połączył gospodarstwa. A ponieważ nasze zabudowania były blisko lasu, to je rozebrał. Nie mieliśmy się więc gdzie podziać. Ojciec, straszy już, chory na astmę, zdecydował, że nie będziemy się ponownie budować, ale że pojedziemy na Ziemie Odzyskane. W gazetach pełno było ogłoszeń: jedźcie na Ziemie Odzyskane, tam są wolne gospodarstwa, które można wziąć. Ojciec razem ze szwagrem umówili się, że tak zrobią. Zgłosili się do tzw. PUR-u (Państwowy Urząd Repatriacyjny – red.), wszystko załatwili z sołtysem tu w Brzeźnicy, zarezerwowali sobie ten dom i wrócili po nas. Ojciec wolałby większe gospodarstwo, ale w listopadzie nie było już wyboru, zostały już same małe, źle usytuowane.

A.U.: W listopadzie 1945 roku byli tu jeszcze niemieccy mieszkańcy?

SZ.B.: Kiedy przyszliśmy tutaj to Niemcy nadal tu mieszkali, była to kobieta z trójką dzieci – chłopak, był mniej więcej w moim wieku, i dwie młodsze dziewczynki. Jej mąż wrócił z wojny ranny, stracił nogę czy czucie w nogach i leżał w szpitalu w Bardzie.  W tym małym domostwie nie pomieścilibyśmy się wszyscy, więc dopóki Niemcy nie wyjechali zamieszkaliśmy w domku tu obok.

A.U.:  A kiedy wyjechali?

SZ.B.: Jakoś tak w kwietniu - maju 1946 roku. Nie wyjechali wszyscy razem, ale kilka rodzin wyjeżdżało co jakiś czas. Dokąd Niemcy byli, my się w gospodarstwo nie wtrącaliśmy, oni karmili bydło, gotowali i tak dalej.  Bawiliśmy się z tymi małymi Niemcami bez żadnych przeszkód, wiadomo czasami się też pokłóciliśmy, ale zazwyczaj żyliśmy w zgodzie. Później dwoje z tych dzieci, Amelia i Günter,  kilka razy nas odwiedzało. Pamiętam, że jak nasi Niemcy wyjechali, a  po sąsiedzku jeszcze byli, to powiedzieli nam, że tu gdzieś jest coś zakopane. Ojciec zaczął kopać i znalazł rower, mundur niemiecki i jakieś naczynia. Często słyszało się, że ktoś coś właśnie odkopał, żadne skarby, raczej sprzęty domowe. Niemcy widocznie też myśleli, że szybko tu wrócą.

fot. Szczepan Balcerzak w wieku szkolnym
 

A.U.: Jaka była tamta Brzeźnica?

SZ.B.: Wieś nazywała się już wtedy Brzeźnica, po niemiecku Briesnitz. Wioska była zadbana, w większości były tu gospodarstwa rolne, około 100 numerów. Jedyne co na zaskoczyło, to to, że Niemcy mieli na podwórku w centralnym miejscu obornik. Tutaj był on przed samymi oknami domu! Na początku nikt się nie czuł tu jak u siebie, to znaczy, wszyscy mówili: „A Niemcy wrócą, Niemcy wrócą”. Trochę zaniedbywano obejście, nie remontowano, bo myśleli, po co, jak i tak nam zabiorą? Była bardzo duża rotacja ludzi, przyjeżdżali, wyjeżdżali, szukali swojego miejsca. Niektórzy jak przyjechali, to zabrali, co było do zabrania, wyszabrowali wszystko, sprzedali i pojechali dalej. A dopiero następny przyszedł i gospodarzył. W Brzeźnicy była piekarnia, szkoła, świetlica z kawiarnią, gdzie organizowano potańcówki, grało się w karty czy warcaby, czytało książki, albo po prostu rozmawiano. Probostwo utworzono dopiero w latach 60., wcześniej należeliśmy do parafii w Przyłęku, ksiądz przyjeżdżał odprawiać msze w niedzielę i raz w tygodniu. Już w 1946 roku powstała Ochotnicza Straż Pożarna, później trochę podupadła, a w grudniu 1966 roku reaktywowaliśmy OSP w Brzeźnicy. Zostałem sekretarzem naszej straży i byłem nim aż do 2002 roku. Prężnie działało Koło Gospodyń Wiejskich. Sam byłem sołtysem i radnym.

A.U.:  Jak wyglądało życie 14-letniego chłopca na Ziemiach Odzyskanych?

SZ.B.: W pierwszych latach mieszkałem u siostry w Przyłęku, gdyż trzeba jej było pomóc przy małych dzieciach. Pilnowałem ich, kiedy ona pracowała w gospodarstwie. Tam chodziłem do szkoły i bawiłem się z kolegami. Najbardziej lubiliśmy zabawę w chowanego, chodziliśmy nad Nysę, kąpaliśmy się niedaleko młyna wodnego. Do Barda przeważnie chodziliśmy do kina „Bałtyk”. A poza tym dokazywaliśmy, jak to chłopcy. Do pierwszej klasy poszedłem dopiero we wrześniu, były tam i 7, 8-letnie dzieci, i 14-15-letnie. Mieliśmy nauczycielkę panią Wandę, a w jednej sali siedziały na przykład trzy klasy. Życie było bardzo spokojne, nic nadzwyczajnego, dzień za dniem płynął. W 50. roku poszedłem do sanatorium do Otwocka koło Warszawy, bo w Niemczech zachorowałem na kręgosłup. Spędziłem tam półtora roku, stamtąd wróciłem znowu do Brzeźnicy, bo siostra sprzedała swoje gospodarstwo.

fot. Szczepan Balcerzak (drugi od lewej) z kolegami z Brzeźnicy

 

A.U.:  Jakie były pana dalsze losy?

SZ.B.: Żonę poznałem w Brzeźnicy, bo przyjeżdżała tu w odwiedziny do swojej ciotki. Tutaj zostaliśmy, doczekaliśmy się dwójki dzieci. Pracowałem w GS w Przyłęku, potem w Gromadzkiej Radzie Narodowej, bo zamiast gmin były gromady, w myśl hasła „władza bliżej obywatela”. Byłem odpowiedzialny za podatki i obowiązkowe dostawy – rolnik musiał dostarczyć określoną ilość żywca, mleka, zboża i ziemniaków za cenę niższą niż normalna. Potem zająłem się rolnictwem, aż do lat 70., kiedy to zdaliśmy gospodarkę na rzecz państwa w zamian za emeryturę dla mamy, a ja poszedłem do pracy w Kółku Rolniczym. Dom oczywiście zachowaliśmy. Pracowałem także w zakładach magnezytowych. Życie toczyło się swoim biegiem, było raczej spokojne. Jedzenia nam nie brakowało, ale najgorzej było z materiałami, urządzeniami.  Jak ktoś chciał coś kupić, to ciągle trzeba było załatwić przydziały, Chodzi nawet o taką zwykłą kawę, to był rarytas, ludzie się rzucali, jak tylko się w sklepie pokazała, a teraz na wyciągnięcie ręki i to różne rodzaje. Ot, takie było to życie...

 

fot. prace w polu
 
Archiwalne zdjęcia pochodzą z rodzinnych zbiorów Szczepana Balcerzaka
 
Przeczytaj komentarze (8)

Komentarze (8)

* środa, 25.01.2023 03:22
Nie mozna o sobie powiedziec bylismy tam pierwsi bo...
Trebor wtorek, 12.07.2016 13:02
Piekna historia, sprzed ery smartfonów i komputerów, zazdroszę tym chłopakom...
Trebor wtorek, 12.07.2016 12:52
Piekna historia, sprzed ery smartfonów i komputerów, zazdroszę tym chłopakom...
Trebor wtorek, 12.07.2016 12:42
Piekna historia, sprzed ery smartfonów i komputerów, zazdroszę tym chłopakom...
Trebor wtorek, 12.07.2016 12:31
Piekna historia, sprzed ery smartfonów i komputerów, zazdroszę tym chłopakom...
Trebor wtorek, 12.07.2016 12:01
Piekna historia, sprzed ery smartfonów i komputerów, zazdroszę tym chłopakom...
wtorek, 12.07.2016 10:54
Pan Szczepan to niezwykła osoba. Chodząca historia Brzeźnicy i okolicy....
Knych ze Złotego Stoku niedziela, 10.07.2016 22:08
Piękna historia. A co z tym Knychem bo w Złotym...