Teraz się spełniam

piątek, 24.11.2023 12:00 3156 3

- Lepiej być dobrym pilotem rajdowym i jeździć, niż bardzo dobrym kierowcą i siedzieć w domu - przekonuje Krzysztof Pawlak.

- Mieszkam w Piławie Górnej od urodzenia. Moje miasto ma duży potencjał. Myślę, że godnie je reprezentuję. Wprawdzie miałem epizody z mieszkaniem w innych miejscach, ale jakoś nie potrafiłem odnaleźć się nigdzie indziej. Mam 41 lat i lubię ryzyko. Rajdami samochodowymi pasjonuję się od młodości. Rodzice pierwszy raz zabrali mnie na rajd jeszcze we wczesnych latach 80. Pamiętam, jak dziś, pędzące samochody. To był rajd Polski w Górach Sowich. Od tamtej pory powtarzałem, że będę jeździł i robiłem wszystko, żeby spełnić marzenia.

- Jak się zaczęło?

- Wiadomo, bawiłem się samochodzikami, ale głównie w wyścigi (śmiech). Moje pierwsze prawdziwe auto to Fiat 126 P, chociaż już wcześniej podbierałem tacie kluczyki do Poloneza, co niestety zakończyło się dachowaniem. Jechałem po polnej drodze z dość dużą prędkością i w poślizgu spadła mi opona z felgi…

- Ojciec spuścił panu manto?

- Wypadek zdarzył się na krótko przed świętami, 23 grudnia. Z racji zbliżającego się Bożego Narodzenia nie przyznawałem się do niczego. Najpierw ukrywałem fakt przez kilka dni, a potem przyszła Gwiazdka i darowała wszystkie winy. Dawniej zimą, kiedy było ślisko, jeździłem dzień i noc. Miałem już wtedy kilku równie szalonych kolegów. Wkręcało się jakieś wkręty w opony i dalej, w góry! Kiedyś uczestniczyłem w rajdach jako kierowca. Na naszym terenie amatorskie wyścigi organizuje grupa z Bielawy „BSK TECH Wyścigi Górskie.” Zacząłem jakieś 6, może 7 lat temu. Pożyczyłem od kolegi rajdówkę i to był błąd, bo nie minęło kilka miesięcy i już miałem swoją, Renault Megane, ale ciągle brakuje mi czasu, żeby go skończyć. Wybrałem Megane, gdy nadarzyła się okazja kupić samochód za dobre pieniądze, bo też nie jest najwolniejszym autem. Co prawda 150 koni mechanicznych to niedużo jak na rajdy, ale jeszcze nigdy nie przyjechałem na metę ostatni (śmiech). Gdybym miał czas, wystarczyłby miesiąc, żeby ukończyć przeróbki.

- Na czym polegają?

- W samochodzie musi być klatka bezpieczeństwa, specjalne fotele, pasy, mocniejsze hamulce i lepsze zawieszenie, a wszystko przetestowane, dlatego nawet z poważnych wypadków wychodziłem bez szwanku. Mercedes, w którym zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, był kupiony za granicą jako auto cywilne. Bez klatki i innych zabezpieczeń. Rozebrali go do ostatniej śrubki i budowali od podstaw. Kiedy w rajdzie Polski pojechaliśmy nim po raz pierwszy, wyglądał jak wypuszczony prosto z fabryki, chociaż to rocznik 1986. Mój kolega, kierowca BMW, ma warsztat, więc będzie się zajmował wypożyczaniem i obsługą samochodów rajdowych. Aktualnie ma cztery BWM, ale w planach pojawiają się inne marki. Wśród młodych ludzi samochody Bayerische Motoren Werke cieszą się renomą, bo stosunkowo niewielkim kosztem można uzyskać dość dużą moc auta. W porównaniu do Subaru czy Mitsubishi jest taniej. Tylny napęd daje też dużo więcej frajdy niż przedni.

- Pracuje pan w zakładzie kamieniarskim. Można w ten sposób uzbierać na dobre auto?

- Trzeba długo odkładać i brać dodatkowe zajęcia, ale kiedy zaczniesz się ścigać, pieniądze wykopiesz spod ziemi. Doszedłem do etapu, na którym wprawdzie jeszcze na tym nie zarabiam, więc nie nazwałbym siebie zawodowcem, ale poziom rywalizacji już dawno przekroczył amatorstwo. W tej chwili, kiedy jeżdżę jako pilot, już nie dokładam do hobby, ale wcześniej, jak najbardziej. Gdybym znalazł budżet na starty za kierownicą, byłoby to spełnieniem największego pragnienia. Kwoty na jednorazowy udział w rajdzie sięgają jednak od 20 tysięcy wzwyż, nawet do 100 tys. zł. Na koszty składają się bardzo drogie opony, paliwo, logistyka i (kiedy się chce powalczyć o wysokie lokaty) przeważnie również wynajem auta od firm budujących i obsługujących samochody wyścigowe.

-  Kiedy przesiadł się pan na fotel obok kierowcy?

- Dość dawano. Jeżdżę blisko 20 lat. Ponieważ nie było mnie stać, żeby w rajdzie usiąść za kierownicą, uznałem, że lepiej być dobrym pilotem i jeździć, niż bardzo dobrym kierowcą i siedzieć w domu. Oczywiście, było mi żal, ale pilotom rajdowym też towarzyszą duże emocje. W tym roku jeżdżę z dwoma kierowcami i jeszcze z doskoku z innymi, jak ktoś potrzebuje. Pilotuję głównie BMW M3 E46. To bardzo mocna maszyna z tylnym napędem. Ma 350 koni mechanicznych… 

- Na czym polega pańska rola?

- Po pierwsze, muszę bezbłędnie doprowadzić kierowcę z bazy rajdu do odcinka specjalnego, bo jeśli pojedziemy inną drogą, czekają nas kary. Oczywiście, wcześniej poznajemy trasę i robimy opis. Przed każdym zakrętem kierowca podaje mi kierunek, stopień trudności i komendę, jaką chce usłyszeć. Komendy zapisuję w skrótach, a później czytam. Czytanie bywa trudne przy 200 kilometrach na godzinę. Do tego dochodzą emocje. Kiedyś, dawno temu, przy takiej prędkości trafiła mi się partia podobnych zakrętów i się pogubiłem. Na szczęście niegroźnie. Nie doszło do żadnego wypadku i od tamtej pory pomyłki już mi się nie zdarzają. Kierowca musi mi zaufać w stu procentach i pojechać tak, ja usłyszy ode mnie. Niestety, nie da się bardzo szybko pojechać bez pilota, nawet jeśli zna się trasę, bo zakręty bywają podobne. Decydują ułamki sekund, dlatego znamy odległości od zakrętu do zakrętu, kąt czy stopień trudności.

- Najatrakcyjniejszy wyścig i największe laury?

- Bez wątpienia rajd Polski na szutrowych drogach Mazur. Trudna nawierzchnia, wysoka ranga imprezy i prestiż mistrzostw Europy. Największe osiągniecie to wicemistrzostwo Polski w kategorii aut historycznych, zdobyte w ubiegłym roku w Mercedesie z Marcinem Moczarskim. W tym roku też jeżdżę z kierowcami, którzy praktycznie cały czas odnoszą sukcesy. To Mateusz MilczarekGrzegorz Szabat. Poznajemy się głównie przez znajomych albo Internet, kiedy kierowcy szukają pilotów przed sezonem. Nasza załoga we wspominanym BMW wygrała mistrzostwa Dolnego Śląska. Tymczasem z Grzegorzem Szabatem w połowie listopada wzięliśmy udział w 47. Rajdzie Cieszyńska Barbórka. Pojechaliśmy Hondą Civic. W sobotę 25 listopada czekają mnie Góry Sowie i „Rajd Wikinga”. Jak przekonują organizatorzy, „Nie ma lepszego i trudniejszego miejsca na sprawdzenie się, niż wyzwanie Wikinga”.

- To prawda? 

- W naszych górach mamy wyśmienite warunki dla rajdowców. Najlepsza trasa to Ludwikowice Kłodzkie - Kamionki i Jodłownik - Srebrna Góra, ale kiedy już trochę pojeździłem po Polsce, okazało się, że to wcale nie najtrudniejsze tereny. Największym wyzwaniem jest „Rajd Małopolski”. To bardzo wąskie i kręte, trudne technicznie drogi. „Rajd Wisły” natomiast dorzuca do tego ekstremalne warunki pogodowe. Jest niesamowicie ślisko. Wyścig odbywa się w październiku i w Wiśle zawsze pada, czasem nawet deszcz ze śniegiem.

- Jak wyglądają przygotowania?

- Zawsze przed rajdem przyjeżdża ekipa. W okolicy jest grupa, która organizuje zabezpieczone, legalne testy. Przyjeżdża na miejsce z pogotowiem ratunkowym i strażą pożarną. Wtedy dopiero trenujemy.

- Czy wśród sympatyków czterech kółek istnieją nielegalne wyścigi?

- Oczywiście. Ludzie jeżdżą po otwartych drogach, bez zabezpieczenia. Przeważnie wieczorami lub po nocach. Epizody z nielegalnymi rajdami mamy już za sobą. Dawno temu jeździło się w okolicach Czarnej Góry czy Spalonej, gdzie nie było ani domów, ani żywej duszy.

- Piłka nożna ma więcej fanów…

- Kibiców rajdowych na pewno jest bardzo dużo, tylko trudno byłoby ich policzyć, bo odcinki mają po 10, 15 kilometrów i ludzie stoją na całej trasie rajdu. Trzeba by liczyć w tysiącach. Na Dolnym Śląsku spotykam kibiców z Mazur czy Rzeszowa. To pasjonaci, którzy jeżdżą na rajdy po całym świecie. Sam byłem w Niemczech na mistrzostwach świata i kilka razy na rajdach w Czechach.

- Największe marzenie i pańscy idole?

- Wiadomo, zdobyć tytuł mistrza Polski w klasyfikacji generalnej. Do tego może jeszcze coś poza granicami kraju… Na przykład mistrzostwa Europy. Wśród idoli na pewno największym wzorem do naśladowania jest Krzysztof Hołowczyc i (nieżyjący już) Marian Bublewicz.

- Najdramatyczniejszy wypadek?

- Te najgorsze zdarzają się na odcinakach, które się zna. Taki wypadek miałem za kierownicą na trasie z Piławy Górnej do Owiesna. Przecież niefajnie jest przegrać z konkurencją, zwłaszcza gdy rywale pierwszy raz jadą trasą, znaną ci od dziecka, dlatego kiedy wszyscy już dawno hamowali, ja jeszcze się rozpędzałem. Skończyła się droga i dachowałem przy 140 km/h. Ostro dachowałem, jednak samochód wytrzymał. Auto dało się odbudować, a mi też nic się nie stało, chociaż prowadziłem ze złamaną stopą. Skończyło się na tym, że odpadłem z wyścigu, a reszta pojechała dalej.

- Syn Daniel pójdzie w ślady ojca?

- Chciałbym, ale nie zmuszam. Ostano troszkę przygasł. Dałem mu spróbować piłkę, gokarty… Na pewno, gdy skończę budować rajdówkę, to pozwolę mu usiąść za kierownicą. Samochód stoi, jak będzie chciał, pojeździmy gdzieś na bezpieczny tor. Sam wychowuję syna, więc siłą rzeczy, kiedy był młodszy, zabierałem go na rajdy. Siedem lat temu podczas mistrzostw świata w Polsce wakacje spędzaliśmy oczywiście w pobliżu trasy wyścigów. Wynająłem domek na Mazurach. Najpierw oglądaliśmy rajd, a później odpoczywaliśmy nad jeziorem, jak wszyscy letnicy.  

- To niebezpieczny sport?

- Podam przykład. Po 15 latach przerwy pojechałem pograć w piłkę i już w 2. minucie meczu złamałem nogę. Miałem kilka poważnych wypadków podczas rajdów i nigdy nie odniosłem szwanku. Żadnych obrażeń, żadnego uszczerbku na zdrowiu… W młodości regularnie jeździłem z rodzicami na rajdy, ale po pewnym czasie starali się mnie odsunąć od tego (podobno niebezpiecznego) hobby. Drugim powodem były finanse. Później mi wmawiano, że jestem za stary. Wiadomo, jak to w sporcie bywa, wybraną dyscyplinę najlepiej uprawiać już we wczesnej młodości. Na przykład zacząć od gokartów jako dwunastolatek, jednak w latach 90. jeszcze nie było takich możliwości. Najbliżej na gokartach można było pojeździć we Wrocławiu, lecz tata zawsze pracował gdzieś daleko, więc miałem marzenia bez szans na spełnienie. Najpierw marzyłem, potem wątpiłem, a teraz realizuję to, o czym śniłem przez całe życie. Dziś życzyłbym sobie przede wszystkim dalszej bezpiecznej kariery rajdowca i zdobycia wymarzonych tytułów. Na pewno też dobrych i mądrych kierowców.

Fot. Archiwum Krzysztofa Pawlaka

UM Piława Górna

Przeczytaj komentarze (3)

Komentarze (3)

KRZYSIEK poniedziałek, 27.11.2023 06:42
Krzysztof człowiek z pasją do motosportu, doświadczony pilot nie z...
Serniczek niedziela, 26.11.2023 08:25
Bo najważniejsze to mieć w życiu cel i marzenia! Gość...
Opel mokka sobota, 25.11.2023 13:51
Panie Krzysztofie powodzenia i szerokości na oesach